Poprzednie częściPrzyjaciel część 1
Pokaż listęUkryj listę

Przyjaciel część 63

Określenie Marcela, odnoszące się do lokalnego społeczeństwa, jakoś nie przypadło mi do gustu i mówiąc szczerze, nie byłem pewny do końca, czy dobrze go zrozumiałem.

- Ukradnie? – zapytałem zdziwiony.

- Widziałeś bramę wjazdową, słupki i rozciągniętą siatkę ogrodzeniową? - odpowiedział pytaniem na pytanie Marcel.

- Nie – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

- A widzisz, była wysoka na dwa metry – usłyszałem w odpowiedzi.

Podczas rozkodowywania alarmu i odsuwania za pomocą korby betonowych drzwi, ponieważ instalacja elektryczna znikła, razem z miedzianymi grubymi przewodami doprowadzającymi ją. Marcel zaczął opowiadać, co go zmusiło do zainstalowania takiego potężnego systemu zabezpieczeń.

- Tutaj jest podobnie jak na ogródkach działkowych, wszystko, co można łatwo spieniężyć na złomie natychmiast tam ląduje. Jedynym gwarantem uchronienia przed kradzieżą jest ogrom pracy, jaką trzeba wykonać, żeby coś pozyskać. Najszybciej znikają drobne rzeczy, które można łatwo wyłamać, lub oderwać. Zaraz po nich „wyparowują” wycinane palnikiem większe elementy stali. Dopiero ściany żelbetonowe są zostawiane w spokoju, barierą jest zbyt mały zysk.

W tym czasie drzwi zostały przesunięte do końca i oczom moim ukazały się dwa stare traktory. Najstarszy, ciemno zielonego koloru, jakby w kamuflażu wojskowym, stał na kołach metalowych, a tłumik wychodzący z bloku silnika miał średnicę rury od komina. Posiadł prostą kabinę wykonaną z czterech rurek z rozciągniętym między, nimi nad głową kierowcy, brezentem. Drugi z gumowymi kołami z oszkloną kabiną prezentował się znakomicie za sprawą czerwonego lakieru na masce, w zasadzie przeznaczonego dla luksusowych sportowych drogich samochodów, hipnotyzował wzrok. Blok silnika oraz pozostałych elementów miał kolor stalowy, wyglądał jakby dopiero opuścił linię produkcyjną, a z tyłu miał doczepioną z bliźniaczymi kołami, beczkę do wywozu nieczystości.

- Jakiej produkcji są traktory? – zapytałem.

- Ten na żelaznych kołach to pierwszy Ursus, który powstał na podstawie wojennego niemieckiego Buldoga, a ten czerwony to czechosłowacki Zetor super z początku produkcji.

Wprowadziliśmy rowery do środka i postawiliśmy przy czterokołowej tradycyjnej przyczepie ciągnikowej z metalowymi burtami, zadbanej podobnie jak pozostały sprzęt. Udaliśmy się do niewielkiego pomieszczenia, w którym Marcel dał mi jednoczęściowy kombinezon z kapturem wykonany z materiału nieprzepuszczającego wody, okulary, gumowce i gumowane rękawiczki. Podobny strój włożył na siebie i zanim ja uporałem się z przebraniem, wyjechał ciągnikiem z cysterną do miejsca oddalonego o około czterdzieści metrów. Byłem przebrany, kiedy powrócił i razem wyciągnęliśmy niewielką, czterokołową platformę z agregatem prądotwórczym oraz z pompą wyposażoną w rozdrabniacz do wody brudnej. Wózkiem dojechaliśmy do miejsca gdzie stał traktor i dopiero wtedy Marcel za pomocą metalowego haka uniósł niewielką betonową pokrywę zbiornika. Smród momentalnie rozniósł się po okolicy, mój żołądek wywrócił się chyba na lewą stronę. Dobrze, że nic nie jadłem, teraz z pewnością bym to zwrócił.

- Co to jest? – zapytałem.

- Pokrzywa, którą tutaj koszę i wrzucam do wody, po kilku dniach jak podgnije, okropnie śmierdzi, lecz jest jednocześnie doskonałym nawozem. Jeżeli mam puste zbiorniki to przywożę gnojowicę z wielkiej fermy trzody chlewnej, jeszcze bardziej śmierdzi, tylko nawet w niewielkich ilościach niszczy las, ponieważ ma w sobie masę chemii.

Po napełnieniu cysterny i schowaniu agregatu z pompą, starannie zamknęliśmy betonowe drzwi. Zanim wyjechaliśmy, z naszego lasu dochodził warkot poruszających się pojazdów. Samochody terenowe wyły na wysokich obrotach pokonując wzniesienia dróg, a motocykle cztero i dwukołowe nie pozostawały w hałasowaniu w tyle. Nad ścieżkami i między drzewami unosił się pył wzniesiony kołami. Jak tylko minęliśmy pierwsze drzewa, uruchomiliśmy nasz zestaw zraszający zasilany z cysterny. Śmierdząca ciecz, rozpryskiwana wachlarzem, pokrywała za nami poszycie, krzewy i najniższe gałęzie drzew, by po niedługim czasie w formie kropel spadać na ziemię. Dopiero za czwartym kursem odgłos silników wyraźnie zanikał i nie pojawiały się nowe pojazdy. Wcale nie dziwiłem się temu, ponieważ las już nie pachniał, tylko intensywnie śmierdział. Karoserie, kombinezony, czy rozgrzane silniki oblepione Marcela mieszanką, przenosiły fetor do wnętrza kabiny przez wiele kilometrów.

Szybko przekonałem się, że pomysł z użyciem środków śmierdzących do powstrzymania niszczycieli przyrody, jest bardziej skuteczny niż znaki zakazu wjazdu do lasu, postawione przez Marcela. Niestety nasz kraj to nie są Stany Zjednoczone, gdzie informacja właściciela terenu musi być respektowana, ponieważ osoba nieprzestrzegająca naraża się na konsekwencje, a u nas hulaj dusza piekła nie ma.

Ciekawy przykład prawa własności podany przez Marcela, podczas omawiania spraw finansowych, przypomniał mi się w czasie rozpylania cieczy.

-Ta działka budowlana jest doskonale usytuowana w centrum miasta i wiele razy mogłem ją korzystnie sprzedać. Jednak sam nie byłem w stanie wszystkiego dopilnować i zarosła drzewami. Kilkakrotnie podczas dołków finansowych starałem się o uzyskanie zgody na wycinkę samosiejek, za każdym razem dostawałem odmowę. Przez ten czas wyrósł tam jeszcze większy las i mogłem jedynie sprzedać chętnym za nędzne grosze. Dopiero wiosną w tym roku po zmianie przepisów, oczyściłem ją. Teraz nie dopuszczę do ponownego zarośnięcia osikami i krzewami.

- Po, co ktoś chciał ją wcześniej kupić? Skoro ty nie uzyskałeś zgody, to nowy właściciel też otrzymałby odmowę – podzieliłem się swoimi przemyśleniami.

- Niestety nie zawsze tak jest, podam przykład. Karpacz potrzebował do swojego rozwoju stworzenie lepszych warunków narciarskich, w tym celu konieczne było usuniecie kilku drzew i przez kilka lat to się nie udawało. Natomiast w sąsiadujących Czechach inwestorom owszem, nawet z nawiązką. Jednak kilkanaście kilometrów dalej w Zieleńcu bardzo znany z koneksjami, polski biznesmen, dostał bez problemów zgodę na wycinkę w takim samym celu, kilkadziesiąt hektarów lasu.

Przed południem zakończyliśmy zasmradzanie okolicy i przystąpiliśmy do uzupełniania prawie pustego podziemnego zbiornika. Marcel odłączył cysternę i przypiął do Supra kosiarkę listwową. Zestawem wykonał kilka przejazdów zaraz za budynkiem po polu obrośniętym gęsto wysokimi pokrzywami. Przystępując do grabienia na pokosu nawet nie zapytałem się, dlaczego nie wykarczuje pokrzyw, ponieważ odpowiedź mogła być tylko jedna. Rośliny stanowiły doskonałą ochronę przed szukającymi okazji szybkiego zarobku i stanowiły surowiec do produkcji oprysku. Dodatkowo, a może najważniejsze było dla niego pozyskiwanie soku z młodych po połowie kwietnia i wytwarzanie z nich miodu ziołowego.

Zaraz po zakończeniu pracy w niedalekiej naszej studni, zabezpieczonej również betonowym włazem, pompowaliśmy wodę pompą do wody czystej i szorowaliśmy sprzęt. Jeszcze minęło trochę czasu na jego chowaniu, zamykaniu i po wykonaniu pracy mogliśmy na rowerach jechać do domu Marcela. Minęła czternasta, gdy brudny i głodny, ponieważ nie chciałem skorzystać z gościnności Marcela, wróciłem do domu.

Donata czekała na mnie ze skromnym obiadem, przez gości i zamieszanie w ostatnich dniach światło chłodziarki po otwarciu drzwi rozchodziło się pełnym blaskiem, niezakłócane przez zalegające wewnątrz produkty. Dlatego jak tylko doprowadzę się do porządku i zjemy, koniecznie musimy jechać po zaopatrzenie do pobliskiego miasta. Kiedy brałem prysznic, Donata w tym czasie poszła do Marcela, dowiedzieć się, czy mu czegoś nie potrzeba.

Wyjeżdżaliśmy pierwszy raz z naszego leśnego domu i nie wiedząc, czemu byliśmy oboje smutni z tego powodu, chociaż po sprawunkach planowaliśmy szybko wrócić. Leśną drogę w świetle dnia Donata pokonywała po raz pierwszy i mogła zobaczyć ją w pełni, oraz ocenić pomysłowość Marcela w naturalnym zadaszeniu. Jedno było nie do podważenia jej malowniczość i unikatowość.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Pasja 01.11.2017
    Bardzo dobry pomysł na walkę z ludźmi, którzy niszczą przyrodę. Zwłaszcza walkę z kładami. Cóż komercja wchodzi w naturalne środowisko coraz bardziej. Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania