Poprzednie częściPrzyjaciel część 1
Pokaż listęUkryj listę

Przyjaciel część 47

Miałem wielką ochotę na wspólny prysznic z moją dziewczyną, lecz poczucie obowiązku mnie powstrzymało. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że dla Donaty te odwiedziny są szczególnie ważne i chce w oczach rodziny wypaść jak najlepiej. Stara się pomimo krótkiego okresu samodzielności sprostać własnym oczekiwaniom i ja nie będę jej w tym przeszkadzał, tylko pomogę. Dlatego moje pragnienia i przyjemności musiały, jak to w dorosłym życiu bywa, przesunąć się na plan dalszy. Przed samym wyjazdem pomogłem jak najwięcej i pojechałem witać gości. Strasznie byłem ciekawy ich reakcji na wywiezienie Donaty daleko od nich. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że dotychczasowe życie w domu Rożków było podporządkowane stale chorującej Donacie. Natomiast w krótkim czasie od naszego spotkania wyprowadziła się z domu pozostawiając po sobie pewien rodzaj pustki.

Wyjechałem samochodem po gości, aż do drogi wylotowej z miasta, którą musieli dojechać i zaparkowałem przy przydrożnym barze. Zakupiłem tam kawę i powiadomiłem telefonicznie gdzie czekam. Nawet długo nie siedziałem przy stoliku jak dojechali. Tak jak się spodziewałem pierwsze słowa, jakie usłyszałem od zaniepokojonej matki mojej dziewczyny brzmiały.

- Gdzie jest Donata i dlaczego nie ma jej z tobą?

Spokojnie wyjaśniłem gdzie jest i na nich czeka. Odstawiając kubek po kawie, poprosiłem żeby pojechali za mną. Kiedy wysiadłem w lesie na poboczu z samochodu, by otworzyć bramę, dostrzegłem na ich twarzach niepokój. Podobnie, jak Donatę, zaskoczył ich widok przesuwających się krzaków. Dalej za nimi zobaczyli leśną drogę wijącą się wśród drzew, przejechałem pierwszy i zachęciłem do wjazdu. Zasunąłem na miejsce bramę, podlałem rośliny, jak mi kazał Marcel i wróciłem do samochodu. Drogą, wijącą się wśród drzew, dojechaliśmy do naszego domu zbudowanego z balii krytym strzechą, otoczonego z trzech stron kwiatowym ogrodem, a z tyłu za ogrodem warzywnym rosły wysokie drzewa. Auto, tak jak w nocy, zatrzymałem niedaleko drewnianych schodów prowadzącymi do drzwi wejściowych. Podobnie, jak wcześniej warto było nie wspominać o moim domu w górach w środku lasu. Obydwoje po opuszczeniu samochodu patrzyli z zachwytem na jednopiętrowy dom.

Donata wybiegła z domu i nie zwracając uwagi na wcześniejszą konieczność zachowania dystansu, wyściskała oboje jak mała dziewczynka. Zaraz po przywitaniu zaprosiłem przybyłych do środka, lecz wszedłem pierwszy, żeby otworzyć okna i zrobić dobrą wentylację domu. Właśnie rozszczelniałem ostatnie, nie chcąc spowodować zbyt silnego przeciągu, gdy spostrzegłem zbliżającego się Marcela. Tym razem swoje długie brązowe włosy uczesał i związał z tyłu głowy robiąc kucyk, nawet brodę przystrzygł. Ubrany był w kremowy golf, czarną marynarkę z dużymi złotymi guzikami i takiego samego koloru spodnie wyprasowane na kant. Jego półbuty z daleka się błyszczały, aż tak były wypolerowane. Już chciałem wyjść z domu i dokonać prezentacji. Zanim jednak to nastąpiło, pani Rożkowa dostrzegła Marcela, jej reakcja na jego widok, była jeszcze bardziej niezwykła niż poranna ucieczka jej córki. Kiedy zobaczyła Marcela, coś nią zatrzepało i upadła bez ducha na ziemię. Marcel zatrzymał się w pół kroku i nie wiedział, co się dzieje. Donata stanęła sparaliżowana, tylko Ernest zachował się profesjonalnie i pochylił się nad matką. Dłużej przy oknie nie czekałem, tylko pobiegłem do nich. Będąc już na zewnątrz usłyszałem Ernesta mówiącego głośno do mnie.

- Zemdlała, przynieś wody.

Błyskawicznie wróciłem do domu i ze stołu zabrałem butelkę z wodą mineralną. Zaledwie po chwili byłem z powrotem i mu ją podawałem. Przez ten czas pani Rożkowa leżała, lecz już w wygodnej pozycji. Ernest ją cucił, a ja podszedłem do Marcela i chcąc rozładować atmosferę powiedziałem żartobliwie.

- Potrafisz działać na kobiety, przyszłą moją teściową wystraszyłeś na śmierć. Jeżeli kiedyś będę miał z nią problem zaproszę ciebie.

Moje słowa potraktował zbyt poważnie, więc dodałem.

- Oczywiście żartuję, jest przemęczona długą drogą i przez cały czas od chwili rozstania martwiła się o Donatę.

Pani Rożkowa oprzytomniała, nic nie mówiła, tylko leżąc spoglądała na nas kolejno. Najdłużej i najwięcej wzrok zatrzymywała na Marcelu. Ernest podążając za wzrokiem matki, też zobaczył Marcela, ręką przywołał Donatę do siebie i coś jej powiedział na ucho.

- Mamo poznaj Marcela, opiekuna i przyjaciela Artura oraz dobrego znajomego jego nieżyjących rodziców – powiedziała Donata, wyciągając rękę w stronę stojącego niedaleko Marcela.

Pani Rożkowa jeszcze chwilę poleżała na ziemi i z pomocą syna wstała. Jak gdyby nigdy nic się nie stało otrzepała się z przodu i po bokach z igliwia oraz ziemi, a z tyłu gdzie nie mogła sięgnąć wyręczyła ją córka.

- Przepraszam za swoją niedyspozycję – powiedziała przyjmując na powrót maniery damy.

Wspólnie z Donatą zaprosiliśmy wszystkich do domu na poczęstunek, a właściwie już na kolację. Na wstępie poprosiłem Ernesta o bezpieczne rozplanowanie miejsc przy stole i podczas gdy kolejno on z mamą odświeżali się w łazience, podawaliśmy we troje potrawy w większości zrobione wcześniej przez Marcela na stół. Porcje były nie wielkie z pewnością po wczorajszym moim telefonie przyszykował je dla nas dwóch. Gdyby ktoś był bardzo głodny to do jedzenia było też sporo kanapek wykonanych przez Donatę i ładnie ozdobionych.

Panią Rożkową najbardziej zaciekawiły dania Marcela, których i ja nigdzie wcześniej nie widziałem. Donata każdemu nalewała do porcelanowej miseczki trochę zupy nazywanej Zdrowieniec wykonanej z czosnku, czerstwego chleba, ziołowych przypraw i lnianego oleju, na wierzch dodawała grzanki. Innym ciekawym daniem okazał się babciny makaron z grzybkami, który był przyprawiony bazylią, kurdybankiem, cząbrem i natką pietruszki. Następnie nałożyłem sobie do spróbowania kaszy gryczanej zapiekanej z warzywami. Kolejnym daniem, jakie spróbowałem, była sałatka warzywna z jajkiem i w tej potrawie był olej lniany. Nigdy wcześniej nie miałem okazji jeść czegoś wykonanego z olejem lnianym, było to takie dla mnie nowatorskie, a w rzeczywistości jak twierdzi Marcel te potrawy spożywali moi przodkowie już setki lat wcześniej.

Był pasztet fasolaczek, sałatka ryżowa z cukinią, a na deser racuszki z kabaczkiem i ciasteczka pychotki wykonane z cynamonu, ziarna sezamu, macierzanki, kopru włoskiego, masła, cukru, jajek, mąki białej oraz graham. Podczas kolacji nie tylko ja, lecz pozostali oprócz Marcela, czuliśmy się jakbyśmy właśnie odbywali podróż do nieznanej wcześniej niezwykłej krainy.

Marcel chętnie i barwnie opowiadał o nieznanej nam kuchni, a my zafascynowani, opowieścią tylko go słuchaliśmy. Było to znacznie bardziej ciekawe niż oglądanie w telewizji, tak chętnie emitowanych programów kulinarnych. Pod koniec posiłku razem ze mną zszedł do piwnicy, pełnej przetworów: był syrop z kurdybanka wzmacniającego system odpornościowy, kwiatów nagietka stanowiący naturalny antybiotyk, kwiatów mniszka na chrypki i przeziębienia, ślazu na gardło, krwawnika obniżającego temperaturę, z pietruszki doskonałej ziołowej multiwitaminy i z buraczków spełniającego rolę energetycznej odżywki dla organizmu.

Oprócz miodów pitnych zauważyłem i lecznicze miody ziołowe Był miód z chrzanem, który skutecznie usuwa uporczywy kaszel i leczy gruźlicę. Kolejnym ciekawym był miód pokrzywowy, nazywany przez Marcela, przeciwrakowy, którego skuteczność została potwierdzona w przypadku powstrzymania rozwoju gruczolaka prostaty i raka piersi.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Pasja 06.09.2017
    Co miało znaczyć omdlenie pani Rożkowej. Czyżby strzała Amora? Jadłospis jaki opisałeś to mistrzostwo i pomyśleć, że to wszystko takie naturalne, bezmięsne i takie kolorowe. A piwniczka też niczego sobie. Pozdrawiam serdecznie 5)
  • NataliaO 07.09.2017
    5 :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania