Poprzednie częściPrzyjaciel część 1
Pokaż listęUkryj listę

Przyjaciel część 57

Takiego jawnego łamania prawa po Marcelu nie spodziewałem się i póki nie zobaczyłem otwierania doskonale zakamuflowanego wejścia do schronu podziemnego mieszczącego się w pobliżu naszej elektrowni do końca nie wierzyłem. Zanim otworzył drzwi, sprawdził na panelu sygnały z detektorów ruchu i kamer na podczerwień rozmieszczonych dookoła. Dopiero jak się upewnił o bezpiecznej strefie dookoła nas, mogliśmy wejść do środka i zaraz po przekroczeniu progu zamknął starannie drzwi.

Plantacja była jasno oświetlona i o ile mogłem się zorientować, po oglądaniu w telewizji sprawozdań z przeprowadzonych przez policję akcji przeciw hodowcom marychy, była profesjonalnie wyposażona.

- Marcel przecież to kryminał! – powiedziałem z paniką w głosie.

- Zgadzam się z tobą w stu procentach, a nawet dwustu i dlatego nie chciałem żeby zobaczyła to Donata. Ona mogłaby potraktować plantację, jak wymiar sprawiedliwości, dla prawa nie jest ważne, że to medyczna marihuana, w której działanie psychotropowe prawie nie występuje.

- To, po co to hodujesz, skoro żaden diler nie kupi od ciebie suszu z tych roślin?

- Arturze, pewnego razu, przypadkowo spotkałem na ulicy swoją byłą nauczycielkę, w której się szalenie, jako młody chłopak zakochałem. Ledwo ją rozpoznałem, tak bardzo się zmieniła. Jeszcze do niedawna, zwłaszcza w moich oczach, piękna kobieta w momencie, gdy ją zobaczyłem wyglądała jak staruszka, przygarbiona, skóra wysuszona i pokryta głębokimi zmarszczkami. Ręce miała mocno spracowane i gdy to dostrzegłem łza mi się w oku zakręciła. Przypomniałem jej, kim jestem, ponieważ ona mnie nie poznała i zaczęliśmy rozmawiać. Od ostatniego naszego spotkania oboje przez ten czas pokonaliśmy strasznie długą drogę i po rozmowie z nią nie wiem, kto miał bardziej wyboistą oraz pełną zakrętów.

Moja wielka miłość w chwili naszego spotkania mała syna chorującego na stwardnienie rozsiane i chorego na raka męża będącego pod opieką ośrodka nad osobami umierającymi. Kiedy mi o tym powiedziała, żal pielęgnowany w moim sercu przez lata do niej prysł niczym bańka mydlana.

- Kiedy uda mi się zarobić kilka złotych, lub coś z naszego byłego pięknego mieszkania sprzedać, kupuję im u dilera porcję marihuany. Dla nich jest to lekarstwo uśmierzające ból i rozluźniające, lecz tak niewiele mogę im ofiarować. Gdybym była młodsza bez wahania poszłabym do pracy w agencji towarzyskiej, sprzedawałabym własne ciało, żeby im tylko pomóc – powiedziała płacząc i po chwili dodała.

- Mam jeszcze znajomości i mogłabym przemycić z Izraela szczepki marihuany leczniczej, lecz nawet nie mam gdzie postawić doniczki z ziemią, w której mogłabym je posadzić. Niestety nie mam takiego talentu jak ty Marcelku i mi w przeciwieństwie do ciebie na kamieniu nie urośnie.

- Chciałem i musiałem choćby dla siebie jej pomóc, a pusty schron nadający się do tego był wybudowany przez twojego ojca na wypadek wojny jądrowej. Zadeklarowałem się wyhodować lecznicze konopie pod warunkiem, że dostarczy kilka szczepek. Tak przerodziłem się w producenta leczniczej marihuany. Mąż jej niedługo po naszym spotkaniu zmarł, lecz gdy umierał w świadomości nie czuł bólu, ponieważ od kilku tygodni dostawał systematycznie porcje zioła. Dalej dostarczam jej w takiej samej ilości, gdyż ona zachorowała na osteoporozę, spadła u niej gęstość masy kostnej i zwiększyła się łamliwość kości.

- Ile na tym zarabiasz?

Popatrzył na mnie czy nie żartuję i powiedział.

- Nic, wystarczy mi świadomość, że jej syn nie cierpi. Chorzy na stwardnienie rozsiane odczuwają podobne bóle jak zdrowy człowiek, który po pół roku przesiadywania przed telewizorem nagle zdecyduje się na pieszą wycieczkę w góry. Zaczyna się intensywnie ruszać, jego mięśnie produkują kwas mlekowy i po takim wysiłku dostaje zakwasy. Wtedy cierpi przez dwa dni i po tym czasie mija, jednak chorzy na SM każdego dnia odczuwają znacznie okropniejszy ból i to całymi latami.

- Ona i jej syn zużywają, aż takie ilości leczniczej marihuany? – zapytałem.

- Oczywiście, że nie. Przez ten czas doszły jeszcze inne osoby cierpiące też na inne choroby, ponieważ marihuana zmniejsza popęd seksualny u osób uzależnionych od seksu, wzmaga apetyt u chorych na anoreksję, obniża ciśnienie w gałce ocznej, działa przeciwwymiotnie i przeciwbólowo, hamuje neurotra-nsmisję w szlakach bólowych, obniża bóle menstruacyjne, bóle fantomowe, czy pooperacyjne, oraz nowotworowe, ma działanie przeciwpadaczkowe, pomaga w chorobach psychicznych i przy leczeniu choroby dwubiegunowej. Dlatego grono cierpiących i korzystających z tej plantacji jest całkiem spore. Stale przybywa nowych, którym nie sposób odmówić, a miejsca pod nowe nasadzenia nie przybywa.

- Nie boisz się, przecież to, co robisz to kryminał? – ponownie zadałem prawie takie samo pytanie.

- Dlatego nie chcę żebyś brał w tym udział i najlepiej będzie jak po wyjściu stąd zapomnisz o wszystkim. Świadomie podjąłem decyzję, która wiąże się z ogromnym ryzykiem, lecz dalej będę podawał osobie umierającej i cierpiącej lekarstwo uśmierzające ból.

- Może sejm z senatem w niedługim czasie w końcu uchwalą ustawę o medycznej marihuanie – powiedziałem, choć sam nie wierzyłem we własne słowa.

Marcel podobnie jak ja nie był skłonny do przypisania naszym rządzącym dobrych i szczerych intencji, ponieważ powiedział.

- Jeszcze nie tak dawno matki gotowały mak z cukrem i po zawinięciu w chusteczkę dawały dzieciom do ssania, żeby lepiej usnęły podczas ząbkowania. Obecnie konsekwentnie zwalcza się nielegalne uprawy makowe, pomimo, że mak Przemko ma tak niskie stężenie morfiny, żeby poczuć jej silne działanie ktoś musiałby zjeść zawartość przynajmniej połowy naczepy TIR-a.

Mój podziw dla Marcela był wysoki, lecz widząc jego bezinteresowne narażanie się dla dobra innych, wzrósł jeszcze bardziej. Doskonale zdawałem sobie sprawę z ryzyka, na jakie się decyduje, lecz zadeklarowałem swój udział w tym wysoce niebezpiecznym przedsięwzięciu. Miałem tylko nadzieję, że Donata w przypadku wydania nas przez życzliwych, którym wcześniej czy później się odmówi, zrozumie, jakimi intencjami się kierowałem, ponieważ w jakiś sposób to też będzie jej dotyczyć.

Marcel zaczął mówić i pokazywać mi, na czym polega pielęgnacja roślin oraz na co trzeba uważać. Uprawa czegokolwiek, w tym marihuany leczniczej, wymagała wysokich umiejętności od plantatora. Dość sprawnie jak na mój pierwszy raz, nam poszło. Pomagałem przy liściach, które Marcel przeznaczył do zbioru, przy wyciąganiu z automatycznej suszarki i wkładaniu do nich nowych porcji. Pakowaniem i wkładaniem do szczelnej torby zajmował się tylko on.

Wychodzenie z bunkra było dla mnie stresujące, ponieważ gdzieś w mojej wyobraźni widziałem tłum policjantów, którzy przyczajeni w krzakach i pochowani za drzewami czekają, żeby nas aresztować jak tylko wyjdziemy na zewnątrz.

Wychodziłem, jako pierwszy, odruchowo przyczajony. Marcel zamykał za moimi plecami drzwi. Uważnie się rozglądałem na boki pomimo zapewnienia przez elektronikę, że jesteśmy sami, a w najbliższej okolicy są tylko małe zwierzęta. Nagle za sobą usłyszałem głos Marcela.

- Stój nie ruszaj się, przed nami skrzekot.

Odruchowo chciałem się gdzieś skryć, lecz stałem sparaliżowany i czekałem na aresztowanie przez specjalną jednostkę policji do walki z narkotykami. Moje myśli szalały, wizją aresztowania i procesu. Życie przebiegło mi, jak u skazanego, przed oczami i żałowałem rychłego rozstania z Donatą.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Pasja 11.10.2017
    Też popieram uprawę w celach medycznych. Tylko ten kto dotknął naocznie ból jest w stanie zrozumieć jakie to jest ważny temat. Pewnie Artur zaproponuje podawanie Donacie tego specyfiku. Ha, ha, skrzekot, i strach Artura. To krzyżówka gluszca i cietrzewia. Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania