Poprzednie częściPrzyjaciel część 1
Pokaż listęUkryj listę

Przyjaciel część 19

Zaczynałem chyba patrzeć na świat i ludzi podobnie jak Donata, ponieważ przeanalizowałem jego pytanie i spojrzałem z innej perspektywy, potrzebowałem chwili na zastanowienie nad jego prawdziwymi intencjami. Dlatego czas udzielenia odpowiedzi wydłużyłem przeżuwaniem ciabatty cebulowej, której połowę włożyłem do ust. Coś mi w jego postawie zaczynało się nie podobać i zanim będę pewny jego motywów, zachowam się jak naiwniak, mówiąc.

- Przesłuchiwali mnie, ponieważ ktoś samochodem, którego kiedyś byłem właścicielem, potrącił na pasach sprawcę wypadku Krzesimira…

Wejście do biura dwóch funkcjonariuszy policji poznanych wczoraj w szpitalu, przerwało moją odpowiedź i konsumowanie połączonego posiłku. Gdyby nie obecność Targowskiego z pewnością nie usłyszałbym od nich słowa dzień dobry i przepraszamy, że przeszkadzamy w pracy. Oczywiście udali, że nie znają ojca Krzesimira i jego charakteru wizyty w moim biurze. Zaraz po przywitaniu, młodszy z pary oznajmił.

- Prokurator nadzorujący śledztwo prowadzone w spawie umyślnego potrącenia i oddalenia się z miejsca wypadku kierowcy, zlecił nam wyjaśnienie kilku wątpliwości. Interesuje nas gdzie pojazd przebywał przed sprzedażą, ponieważ ekspertyza wykazała, że samochód został otwarty i uruchomiony oryginalnymi kluczykami. Obecny właściciel udostępnił nam dokumentację fotograficzną sprzedającego. Skoro pan zbywał pojazd, powinien pan wiedzieć, co zostało umieszczone na poszczególnych zdjęciach.

Z aktówki wyciągnął grubą teczkę i po otwarciu wyjął z niej kilka zdjęć zrobionych przeze mnie do oferty. Dokładnie sfotografowałem cały pojazd i na jednej umieściłem książkę serwisową i dwa komplety kluczyków. Zaraz po zakończeniu sesji zdjęciowej gabloty, jeden komplet kluczyków i dokumenty włożyłem do schowka. Auto wprowadziłem do przydzielonego mi na terenie firmy garażu i bramę zamknąłem, pojazdu wewnątrz już nie. Kiedy po dwóch dniach zjawił się kupiec i wszedłem do garażu chcąc wyprowadzić BMW na zewnątrz, drugiego kompletu kluczyków już w schowku nie było.

Targowski stale przebywał w biurze i z okna wychodzącego na plac z pewnością obserwował jak ja do późnych godzin popołudniowych oprowadzałem policjantów po firmie i wszystko im pokazywałem oraz mówiłem o systemie zabezpieczeń. Przed samą szesnastą pożegnali się słowami.

- Gdybyśmy mieli jakieś pytania to gdzie pana znajdziemy?

Donaty nie chciałem mieszać w sprawę moich problemów z policją, do tej pory udało mi się ją ochronić i dalej muszę tak postępować, więc odpowiedziałem.

- Pracę kończę dziś po siedemnastej, później jadę do szpitala i zanim wejdę na salę odwiedzić chorego, to zjem obiad w szpitalnym barze.

Kiedy wróciłem do biura zauważyłem, że ojciec Krzesimira jest wyraźnie zadowolony i jak mnie tylko zobaczył powiedział.

- Cieszę się, że dali ci spokój i sobie poszli. Podobnie postąpię i pożegnam się z tobą do jutrzejszego rana.

Wiadomość o jutrzejszym spotkaniu wcale mi nie poprawiła humoru, tylko wręcz przeciwnie znacznie bardziej go zniszczyła, a jeszcze chwilę wcześniej myślałem, że to jest nie możliwe. Byle jak zgarnąłem porozkładane papiery z biurka i starając się uspokoić nerwy dojadałem wyschniętą już bułkę. Taksówki nie zamówiłem chcąc jechać do szpitala, poszedłem na przystanek, przynajmniej przez chwilę pobędę wśród nieznanych mi ludzi, tylko oni niczego w tej chwili ode mnie nie chcą.

Zaraz za drzwiami wejściowymi szpitala w wielkim holu przypadkiem stałem się świadkiem dość głośnej rozmowy dwojga małżonków w średnim wieku. Kobieta przyszła, jak co dzień w odwiedziny do chorego męża i przyniosła mu jedzenie, a ten zamiast się ucieszyć i podziękować, marudził.

- Gołąbki mi przyniosłaś, zamiast udka kurczaczka, lub steka z cebulką, albo szaszłyczka.

Kiedy indziej przeszedłbym obok, nawet się nie zatrzymując. Tym razem jednak byłem w wyjątkowo podłym nastroju. Mało mnie szlag nie trafił jak usłyszałem ten ton, z jakim mówił do żony. Najchętniej w mordę mu bym przylał, lecz tego nie mogłem za to byłem w stanie spróbować pozbawić go niechcianego posiłku. Przystanąłem przed nimi i powiedziałem.

- Dzień dobry państwu, przepraszam, że przeszkadzam. Akustyka pomieszczenia spowodowała, iż słyszałem całą rozmowę, podobnie jak pozostali obecni w holu. Bardzo chętnie odkupię gołąbki zrobione przez panią, a pan za otrzymane pieniądze pójdzie do baru i kupi sobie posiłek, o jakim marzy.

Prawdopodobnie, kiedy indziej w podobnej sytuacji spotkałbym się z odmową, lecz rozmowa małżonków prowadzona była na tyle głośno, podobnie jak i moja propozycja, że kilkanaście osób z zainteresowaniem przypatrywało się nam, co teraz będzie. Kobieta musiała być wkurzona przez ględzenie męża, lub speszona sporą widownią i chyba, dlatego powiedziała.

- Będzie mi naprawdę miło, jak pan przymnie moje zaproszenie i zje gołąbki. Największą dla mnie nagrodą będzie jak panu będą smakować.

Zaczęła iść w stronę pobliskiego stolika i dochodząc postawiła bagaż na blacie. Rozchyliła uchwyty płóciennej torby i przystąpiła do wyciągania zawiniątka z bawełnianego, jasno błękitnego ręcznika. Sprawnie rozwinęła i zaledwie po chwili zobaczyłem szklane naczynie z dwoma gołąbkami zrobionymi z kapusty włoskiej, oblane czerwonym sosem. Kiedy uniosła przykrywkę z pomocą materiału, uniosła się para i rozszedł sie zapach. Takie zaproszenie do jedzenia znaczyło więcej od słów i bez patrzenia na jej męża, oraz jego ewentualnych min. Szybko usiadłem na krześle, żeby przypadkiem się nie rozmyśliła, złapałem sztućce i zacząłem jeść. Kapustka mięciutka, ryżu niewiele za to prawie same mięsko i sporo leśnych różnych grzybów, do tego wyśmienity sosik zrobiony z prawdziwych pomidorków. Przy każdym kęsie komplementowałem jej talent kulinarny, a kończąc resztki, oznajmiłem oczywiście głośno.

- Wygrała pani i przez żołądek zdobyła moje serce.

Kobiecie przypadł do gustu mój nieudawany zachwyt i docenienie jej wysiłku stania kilkugodzinnego w kuchni przy garach. Chciałem zapłacić i nawet próbowałem wcisnąć w jej dłoń, a później jej męża pięćdziesiąt złotych za królewskie danie, lecz nie przyjęli. Decyzja ich może mogła wynikać ze słów dyrektora szpitala, który akurat podszedł do mnie, kiedy kończyłem jeść i jeszcze był świadkiem rozmowy.

- Artur, nawet dobrze zrobiłeś jedząc drugi obiad pana Pacjenta, który widocznie zapomniał, że jest na diecie – powiedział w taki sposób jakbyśmy byli starymi znajomymi.

Zaledwie po chwili dodał.

- Idę do Krzesimira, pójdziesz ze mną?

Zapewniłem go, że będę mu towarzyszył i podjąłem jeszcze ostatnią próbę zapłacenia za wspaniały obiad. Kiedy mi się to nie udało, poszedłem w ślad za dyrektorem i dogoniłem go dopiero jak wchodził na wizytację do sali. Byłem pewny, że zainteresował się zdrowiem przyjaciela pod wpływem jego rodziców, którzy zamiast przyjść osobiście, wydzwaniali z pytaniami do szefa tej placówki.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Pasja 26.07.2017
    Zawsze mówię, że grzecznością można wiele zrobić. Artur powinien uważać na ojca Krzesimira, bo wydaje mi się, że on maczał palce. Też bym uważała na rodzinę Donaty, oni nie tak łatwo pozwolą na mezalians. Pozdrawiam 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania