Poprzednie częściPrzyjaciel część 1
Pokaż listęUkryj listę

Przyjaciel część 20

Osobowość piąta

Zaraz po przekroczeniu progu zaskoczył mnie pogodny wyraz twarzy przyjaciela, który siedząc na łóżku podparty poduchami, żywo coś opowiadał personelowi medycznemu zgromadzonemu w większości przed nim. Ton rozmowy był swobodny i elokwentny, potrafił bardzo ciekawą mową skupić na sobie uwagę wszystkich obecnych. Nigdy wcześniej nie zauważyłem w nim takich zdolności krasomówczych i posługiwania się z wielką wprawą wspaniałą bogatą polszczyzną. Dlatego nie zdziwiłem się, że swoim wystąpieniem oczarował medyków, kilkoro przypadkowych pacjentów i pacjentek, wałęsających się dla zabicia czasu po korytarzu.

Nagle skojarzyłem skąd znam dialog, który Krzesimir opowiada, są to słowa lekarza z filmu C.K. Dezerterzy. Właśnie takimi słowami mówił do porucznika von Nogaja badający go psychiatra. Odruchowo spojrzałem na specjalistę w tej dziedzinie, brata dyrektora szpitala i on mimiką twarzy oraz dłońmi wziął odpowiedzialność na siebie za spowodowanie tego tematu. Kiedy przyjaciel skończył wątek, popatrzył na mnie i powiedział.

- Masz dzisiaj kwaśną minę, jakiś problem z kobietą?

- Zgadza się, teraz powinienem być z nią – odpowiedziałem i odwracałem się na pięcie, żeby pędzić do Donaty skoro tutaj nie jestem niezbędny.

- Zaraz, poczekaj, wysłuchaj mnie – zatrzymał mnie tymi słowami w pół kroku i zaczął nie tylko do mnie mówić, lecz też do pozostałej części szpitalnej widowni.

Jestem miłośnikiem starych polskich filmów i wielokrotne oglądanie tych samych pozycji, wpoiło mi znajomość najciekawszych tekstów. Przez to niektóre dialogi potrafię cytować z pamięci nawet, kiedy są długie, lecz mi przypadły do gustu. Tak było tym razem, mogę powtórzyć słowo w słowo kwestię redaktora Żelazkiewicza z filmu Żona dla Australijczyka. Jak tylko dokończył mówienie roli, ponownie próbowałem wymknąć się z sali.

- Czekaj nie śpiesz się i dokończył resztę wypowiedzi tekstem właściciela „Korka” z Wojny Domowej.

Tego dnia atmosfera na sali za sprawą pacjenta była wyjątkowo przyjemna, stale coś ciekawego w zabawianiu gawiedzi dorzucał. Niestety ja w większości nie słyszałem gdzie było to mówione, lub nie zapamiętałem, z jakich pochodzi to przedstawień teatralnych. Mniej więcej po godzinie ponowiłem próbę wyślizgnięcia się z sali, podczas salwy śmiechu. Jednak i ta próba nie powiodła się.

- Chyba nie zrobisz mi zawodu i nie wyjdziesz w trakcie, kiedy mówię – powiedział przyjaciel z nutką zawodu.

- Przepraszam, zaraz wracam, wyskoczę tylko na chwilę do toalety, przy tym dowcipie mało nie popuściłem.

Tym razem nie miałem wyjścia, poszedłem do toalety i zaraz wróciłem na salę. Przez czas mojej nieobecności Krzesimir tylko patrzył na drzwi i nic nie mówił. Dopiero jak wszedłem, uśmiechnął się i kontynuował dalej swoje dzisiejsze przedstawienie. Natomiast ja, żeby nie myśleć i tęsknić do Donaty, powróciłem do szukania źródeł dialogów. Długo nie trwało i rozpoznałem Jelonka z filmu Zezowate Szczęście, zaraz po nim był przewodnik po Warszawie z Przygody na Mariensztacie. Niewiele później dyrektor w fabryce fortepianów z Sprawy do Załatwienia, wiceminister rolnictwa z Nikodema Dyzmy, adwokat Beka z Czterdziestolatka, Ratajczak z Dzięcioła. Jeszcze wtrącił do monologu dialogi z doskonałego filmu przedstawiającego naszą stale aktualną społeczność od początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, wcielił się w inteligentnego mężczyznę w Strasznym śnie Dzidziusia Górkiewicza. Najbardziej przekonywującym w odtwarzaniu roli wydał mi się w postaci gestapowca przeprowadzającego rewizję u Tokarskich z Zakazanych Piosenkach.

- Czy występujesz w teatrze? – zapytał dyrektor szpitala.

- Oczywiście, zadebiutowałem na deskach teatralnych w łódzkim teatrze Syrena, niedługo po wojnie. Później przez wiele lat występowałem w teatrach stołecznych Współczesnym, Narodowym i Komedii. Nawet pełniłem funkcję dyrektora artystycznego Teatru Kwadrat, również reżyserowałem sztuki teatralne – odpowiedział i czekał na dalsze pytania.

Jednak nikt z obecnych nie skorzystał z takiej szansy, więc kontynuował dalej. Dzięki modnym ostatnio pokazywaniem w telewizji archiwalnych nagrań, udało mi się rozpoznać skecze z kabaretów Szpak, Wagabunda i Starszych Panów. Obecnie mało, kto pamięta wspaniałe postacie Dosmucacza, obrotnego Kuszelasa, czy frywolnego sędziego Kocia.

W następnej kolejności doświadczyliśmy prawie reaktywacji Kabaretu Dudek, którego przedstawienia kiedyś odbywały się w kawiarni „Nowy Świat”, przy ulicy Nowy Świat sześćdziesiąt jeden w Warszawie. Pomimo tego, że nie oglądaliśmy Ireny Kwiatkowskiej, Wiesława Gołasa, Wiesława Michnikowskiego, Jana Kobuszewskiego, lecz Krzesimira, usłyszeliśmy skecze, monologi, piosenki Stanisława Tyma i Wojciecha Młynarskiego. Chyba wszyscy na sali rozpoznali wspaniałe skecze i z przyjemnością jeszcze raz ich wysłuchali „Ucz się Jasiu”, „Wyskocz Pan”, „Sęk”, „Moniuszko u carskiego cenzora”, „Inkasent” czy „Wizyta u lekarza”.

Występ przyjaciela został dość mocno zakłócony przez lekarkę i dwie pielęgniarki, które przyszły do sali Krzesimira szukając dzieci. Maluchy nieznanym mi sposobem dowiedziały się, że coś fajnego tutaj się dzieje i zgromadziły się w wielkiej ilości. Kiedy odpowiedzialne za nie panie próbowały je namówić do powrotu do łóżek, to awanturowały się jak stare przekupki.

Starałem się choćby pobieżnie policzyć ilość osób, jaka w tej chwili przebywała w sali, lecz nie byłem w stanie. Nawet nie wiedziałem, kiedy wszyscy cichuteńko zgromadzili się i słuchali Klesi. Najprawdopodobniej gdyby nie dochodziła dwudziesta druga, dyrektor nie zainterweniowałby tak stanowczo.

- Koniec przedstawienia na dziś, pacjenci do łóżek, personel do swoich obowiązków, natychmiast wykonać!

Powoli sala pustoszała, Krzesimir był wyraźnie z tego powodu niezadowolony. Nagle stracił widownię, a ona dawała mu jakąś energię, która go napędzała. Na sali pozostało niewiele osób i one też pod wpływem wzroku szefa znalazły sobie zajęcie. Dyrektor, dopiero jak upewnił się, że zepsuł na dobre dzisiejszy występ, rzekł wyniośle.

- Dobranoc wszystkim.

Przyjaciel siedząc na łóżku powiedział głośno do pleców wychodzącego dyrektora i jednocześnie do siebie.

- „Jedyne życie, które ma sens, to życie towarzyskie”.

Zaraz po tych słowach, w stronę drzwi cichutko, jak kołysankę zaśpiewał „Spotkamy się na Nowym Świecie”. Kiedy skończył, przyłożył głowę do poduszki i po chwili już spał. Dopiero wtedy mogłem swobodnie zapytać brata dyrektora.

- Kim był?

- Tylko tyle udało mi się wcześniej dowiedzieć, zanim przyszedłeś i rozpoczął występ – mówiąc to podał mi zapisaną w niewielkiej części kartkę.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Pasja 26.07.2017
    Artur jest przywiązany tymi wizytami.Na jego miejscu postawiłabym ultimatum. Ciekawi mnie fakt, dlaczego rodzice Krzesimira nie odwiedzają to. Bogata fiilmoteka przemknęła przez opowiadanie. Dziwna ta terapia prowadzona przez psychiatrę. :-)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania