Poprzednie częściPrzyjaciel część 1
Pokaż listęUkryj listę

Przyjaciel część 91

Ciężko jest, gdy podróżuje się samochodem i co jakiś czas podskakuje się na nierównościach drogi prawie jak kołek. Kiedy indziej przytrzymałbym się odruchowo ręką, lub zaparł stopami, a tak przytwierdzony zostałem nawet nie szelkami. Pasy zabezpieczające oplatały mnie mocno i wrzynały się niemiłosiernie w ciało, a ja nawet nie mogłem zmienić pozycji. Jednak nie narzekałem na niewygody, ponieważ wracałem w końcu z długiej podróży do domu. Dopiero od niedawna jestem pewny, w którym miejscu pragnę na stałe mieszkać i gdzie czuję się naprawdę dobrze.

Wychowałem się i później, jako dorosły mieszkałem w wielkim mieście, lecz tam miałem najwyżej mieszkanie i nic ponadto. Przez wszystkie lata bardzo brakowało mi ciepła rodzinnego i atmosfery rodzinnej, a zwłaszcza magii domowego ogniska, która wydobywa z domowników ich najlepsze cechy i niweluje albo mocno ogranicza wszelkie złe emocje. Nagle za sprawą wypadku Krzesimira i późniejszych jego decyzji wpływających na mnie, moje życie uległo zmianie, szczególnie od chwili poznania Donaty. Wtedy wydarzenia każdego kolejnego dnia nabierały tempa, a w konsekwencji los przywiódł nas w góry na ziemię mojego zmarłego, prawdziwego ojca i nie mniej ważnego przyszywanego, który własnymi rękami wybudował nam wspaniały drewniany dom.

Dzięki uniesieniu fotela w samochodzie maksymalnie do góry przynajmniej widziałem przed nami wszystko wyższe od maski samochodu. W ostateczności mogła mnie jeszcze matka Donaty położyć, wystarczyło tylko opuścić oparcie, wtedy byłoby mi z pewnością wygodniej, lecz oglądałbym jedynie podsufitkę.

Kilometry powoli mijały, zmierzch dawno nastał i było już ciemno jak rozpoznałem, że się zbliżamy do celu naszej podróży. Tuż przed zjazdem z głównej drogi na naszą prywatną, dostrzegłem stojące na poboczu cztery osoby. Kiedy bliżej dojechaliśmy, rozpoznałem Donatę, Marcela, Mateusza i jego mamę pomimo kilku warstw ubrań naciągniętych na cebulkę, które najlepiej miało ich osłonić przed zimnem. Początkowo byłem zaskoczony skąd wiedzieli, że dojeżdżamy skoro nikt nie dzwonił, lecz po chwili skojarzyłem czyja to zasługa. Mateusz musiał zlokalizować nas wykorzystując do tego celu numer telefonu komórkowego mamy Donaty.

Brama ukrywająca do tej pory nasz podjazd do domu, przed niepożądanymi gośćmi została zdemontowana i zjazd był dobrze odśnieżony oraz posypany, dzięki temu nie było problemu z wjazdem. Pani Estera zatrzymała samochód przed Marcelem, opuściła szybę w drzwiach od strony kierowcy i powiedziała.

- Dalej nie dam rady.

Nawet duża czapka na głowie Marcela i szalik wokoło szyi nie ukrył niepokoju, jaki zagościł po tych słowach na jego twarzy. Przez chwilę wahał sie jak ma postąpić, lecz natychmiast zaczął działać po słowach.

- Kochanie, Artur mnie dziś uświadomił, że dawno odkryli naszą tajemnicę.

Wtedy Marcel ściągnął z siebie barani kożuch, delikatnie wyciągnął swoją ukochaną i postawił ją obok siebie. Następnie owinął zbyt dużym jak na nią futrem i wziął na ręce, mówiąc do Mateusza.

- Wsiadaj.

Mateusz odsunął siedzenie jak najdalej i z niemałym trudem spowodowanym kilkuwarstwowym odzieniem, wcisnął się za kierownicę.

- Zmarzłeś? - zapytał mnie.

- Nawet nie miałem szansy samochód zaledwie się przewietrzył. Łatwiej jej by się prowadziło gdyby zmniejszyła ogrzewanie, lecz nie chciała żeby mi było zimno, więc sama się katowała, a mi nie wypadało mówić, że postępuje niewłaściwie – odpowiedziałem.

- Dobrze, że jesteś, mam w firmie Armagedon spowodowany przez podkupienie przez konkurencję kilku moich pracowników. Musisz pomóc mi do końca roku wszystko wyprostować, inaczej będzie ze mną kiepsko. Rano przed szóstą przyjadę po ciebie, bądź gotowy – mówił to jadąc powoli za idącymi przed samochodem.

Jego słowa w mojej duszy zrobiły prawdziwe spustoszenie i zasiały niepokój, ponieważ on jest jedyną moją nadzieją na posiadanie rąk i nóg. Nagle znaleźliśmy się na tym samym wózku i w tym momencie nie byłem pewny, który z nas więcej straci, jak firma Mateusza padnie. Faktycznie musiałem zrobić wszystko, co możliwe, a najprawdopodobniej znacznie więcej, żebyśmy obaj nie stracili. Chcąc odsunąć zmartwienia do czasu możliwości wpływu na wydarzenia poprzez realne działania, z konieczności dokonałem zmiany tematu rozmowy i powiedziałem.

- Jak podjechaliśmy zauważyłem, że nie ma bramy,

- Marcel ją zdemontował, ponieważ uznał, że nieszczęście już się wydarzyło, a ona miała w jego przeczuciach z przed kilku lat temu zapobiec.

Nie chciałem drążyć kolejnego tematu i w milczeniu dojechaliśmy do domu. Mateusz zaparkował przed schodami i wygramolił się z siedzenia kierowcy. Obszedł samochód i po odpięciu zabezpieczających mnie pasów, owinął kocem i wyciągnął na zewnątrz. Owiewany wilgotnym wiatrem i przenoszony na rękach przez próg jak panna młoda, dotarłem do domu. Donata weszła zaledwie chwilę przed nami i zdążyła się rozebrać z zimowego okrycia. Chcąc zając czymś ręce, któryś raz poprawiała poduszki na siedzisku, jakie dla mnie przyszykowała. Była bardzo podekscytowana, chciała żeby mi było jak najwygodniej i za to byłem jej wdzięczny.

Marcel w tym czasie zaniósł śpiącą z wyczerpania Esterę do ich domu, ułożył ją jak mógł najwygodniej i szybko wrócił, żeby pomóc Donacie w szykowaniu mnie do snu. Mateusz z mamą jeszcze byli z nami do przyjścia Marcela i wyszli zaraz po jego wejściu. Odjechali wypożyczonym samochodem, ponieważ rano musi przyjechać po mnie, a jego auto jest w warsztacie.

- Jak się czujesz? - zapytał mnie Marcel, siadając obok.

- Zmęczony, obolały, lecz bardzo szczęśliwy z powrotu do prawdziwego domu i pomimo chwilowych niepewności pełen dobrych nadziei na przyszłość.

Spojrzałem na Donatę i powiedziałem.

- Teraz nasze wspólne życie z każdym dniem będzie wygodniejsze, lepsze i mniej obciążające ciebie, zwłaszcza, gdy będę w stanie samodzielnie wykonać koło siebie proste czynności. Jest to dla mnie szalenie ważne, ponieważ dopiero wtedy poczuję się w pełni potrzebny i nawet najmniejszy drobiazg nie zakłóci naszego szczęścia.

Gdzieś w niektórych ludziach istnieje głęboko zakorzeniona potrzeba bycia komuś stale potrzebnym, pomocnym i dopiero, kiedy realizują swoje pragnienia czują, że żyją. Inaczej zawsze będzie im czegoś brakować, jakby byli niepełni.

Marcel z Donatą znali mnie najlepiej i rozumieli moje potrzeby. Dlatego mogłem liczyć na nich w każdej chwili, może, dlatego tak bardzo wcześniej chciałem ich odtrącić w czasie, kiedy pragnąłem być przez wszystkich zapomnianym.

Moje przygotowanie do snu poszło im sprawnie, widocznie musieli wcześniej zaplanować wszystkie czynności w najdrobniejszych szczegółach. Już ogolonego i czystego położyli mnie do łóżka w czystą pościel pachnącą kwiatami. Po przykryciu kołdrą dostałem od Donaty całusa na dobranoc i zasnąłem prawie natychmiast.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Pasja 08.02.2018
    Ta część jest taka rodzinna i przepełniona miłością. Artur jeszcze do niedawna nie mnial nikogo. Rodzina i przyjaciele to chyba najlepsze, co człowiekowi może się przydarzyć.
    A jeszcze Mateusz z propozycją pracy natychmiast, na pewno dla Artura zrobił wrażenie. Był potrzebny i to się najbardziej w życiu liczy.
    Pozdrawiam serdecznie

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania