Poprzednie częściPrzyjaciel część 1
Pokaż listęUkryj listę

Przyjaciel część 99

Pod wpływem dobrej wiadomości, której od dłuższego czasu oczekiwałem, doświadczyłem przyjemnych uczuć, fala ciepła w moim wnętrzu rozlała się. Było mi tak lekko, przyjemnie i radośnie, tylko nie poddałem się w pełni euforii nie wiedząc, co z Donatą.

- Przepraszam, a jak czuje się matka mojego dziecka?

- Doskonale, w tej chwili jest tylko zmęczona i musi odpocząć. Dlatego z odwiedzinami musi pan poczekać, a córeczkę mogę panu pokazać, o ile ma pan ochotę ją zobaczyć.

- Oczywiście – wyrwało mi się i próbowałem wstać.

Moje niekontrolowane emocje ponownie dały o sobie znać i w takim momencie przydała się pomoc pilnujących mnie naukowców. Asekurowany przez nich dotarłem w pobliże szyby, przez którą ujrzałem maleńką istotkę i pod wpływem wyrazu jej twarzyczki powiedziałem.

- Witaj Zosiu.

Imię dziecka dla dziewczynki kompromisowo uzgodnione z Donatą było inne i nie wiedziałem czy zaakceptuje bezkrytycznie zmianę z Malwiny.

- Matka pana córeczki kazała zanotować inne imię – powiedziała kobieta w bieli, trzymająca mój skarb na rękach.

- Wiem, lecz może tak jak i ja zmieni zdanie patrząc na tą śliczną buzię.

Postałem chwilę z towarzyszącymi mi konstruktorami, zanim powiedziałem.

- Panowie już ze mną jest wszystko w porządku, teraz jestem pewny, że dam sobie sam radę. Możecie spokojnie wrócić na zabawę i będę zadowolony jak wypijecie wspólnie z pozostałymi toast za zdrowie mojego dziecka. Tylko proszę zostawcie kluczyki od mojego samochodu, ponieważ tak może się zdarzyć, że coś z przyszykowanych rzeczy dziecka będę musiał przywieść do szpitala.

Za mim odeszli pogratulowali mi ojcostwa, upewnili się, że ze mną wszystko w porządku i dopiero wtedy wyszli ze szpitala. Zostałem sam ze swoimi myślami i nowymi nadziejami na przyszłość. Teoretycznie wcześniej wszystko razem z Donatą zostało ustalone, zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach i z braku jakichkolwiek przeszkód wystarczyło tylko realizować. Dziecko urodziło się zdrowe, Donata w doskonałej formie, może realizować w końcu marzenia i podobnie jak ja szczęśliwa. Moje kończyny funkcjonują, jak zdążyłem się przekonać, prawie idealnie. Praca przynosi mi zadowolenie i niezły dochód. Marcelowi podobnie dobrze się układa z Esterą i mogą siebie wspierać. Firma Mateusza wyskoczyła na prostą i teraz po zdobyciu pozycji na rynku nie może się nadziwić ilością podań o pracę.

Pozostało mi jedno do realizacji w najbliższym czasie. Muszę i chcę dotrzymać obietnicy złożonej Donacie, skoro ona pragnie tego samego, co ja. Prawdopodobnie uda nam się zorganizować nasz ślub i wesele przed chrztem Zosi. Najlepiej byłoby moim zdaniem na chrzestnych poprosić Mateusza i Wiolę, lecz to też wymaga naszej wcześniejszej konsultacji.

Promienie wschodzącego słońca wpadające przez korytarzowe okno odbijają się w monitorze mojego laptopa i nic nie widzę. Zapowiada się piękny dzień i może to jest dobrą wróżbą na przyszłość dla mojego dziecka.

Kiedy podszedłem do okna chcąc obrócić delikatnie pionowe rolety, żeby słońce nie świeciło prosto w twarz, na podjeździe przed szpitalem dostrzegłem mój były samochód, którym ktoś posłużył się do spowodowania już dwóch wypadków. Auto przodem zwrócone było w stronę okna, przez które patrzyłem, za kierownicą siedział około trzydziestoletni mężczyzna w garniturze, a obok niego drugi w podobnym wieku oraz ubraniu. Ustawiłem się w taki sposób w oknie, żeby być niewidocznym dla patrzących z zewnątrz. Chociaż istniało małe prawdopodobieństwo zobaczenia mnie, ponieważ promienie słoneczne odbijały się od szyby. Pasażer nagle otworzył drzwi i wysiadł z pojazdu, jednak w brew moim oczekiwaniom nie skierował się w stronę szpitala, tylko otworzył tylne drzwi. Samochodu nikt nie opuścił, tylko w jego stronę szedł mężczyzna o znajomej sylwetce. Serce zaczęło mi szybko bić pod wpływem widoku i musiałem mocno skupić się nad opanowaniem protez. Zaledwie chwilę łudziłem się, że to, co widzę jest moim przewidzeniem, lecz idący obrócił się i spojrzał w stronę szpitala. Odruchowo cofnąłem się i w tym momencie elementy układanki zaczęły wskakiwać na swoje miejsca. Może jeszcze bym się łudził, tylko do Krzesimira podeszła położna i wręczyła mu kartkę. Ten spojrzał na nią, z kieszeni marynarki wyciągnął zwitek pieniędzy jak miał w zwyczaju i wręczył jej razem ze swoja wizytówką. Suma musiała być spora, skoro kobieta ukłoniła mu się z wdzięczności i wróciła do szpitala. Krzesimir w taki sposób zapewniał sobie źródło informacji oraz lojalności i dopóki nie zorientuje się, że go widziałem to mam przewagę.

- Przepraszam panią, czy matka mojej córeczki nie potrzebuje jakiś rzeczy, które na urodzenie dziecka przyszykowała w domu – zapytałem położnej, gdy tylko pojawiła się w moim polu widzenia.

Kobieta złapała przynętę i jak najszybciej kazała mi przywieźć rzeczy, w zasadzie potrzebne najszybciej na jutro. Prawie natychmiast wezwałem taksówkę, chciałem żeby słyszała i zamówiłem kurs ze szpitala do mojego samochodu stojącego pod hotelem. Dyspozytorka korporacji określiła czas przyjazdu samochodu za piętnaście minut w związku z wczesną porą kolejnego dnia wolnego. Szpicel prawie biegiem oddalił się w jakieś bezpieczne miejsce, z którego powiadomi Klesi o moich planach, a ja kończyłem zapis w laptopie.

 

EPILOG

Marcel

Od śmierci Artura minął prawie rok, Przez ten czas starałem pogodzić się ze stratą, ale z marnym skutkiem, ponieważ był dla mnie niczym syn. Przez lata zastępował mi z oddali całą rodzinę. Każdego dnia myślałem o nim i martwiłem się, na kogo wyrośnie pod opieką Targowskich. Starłem się być na bieżąco przy jego wzlotach i upadkach. Wbrew pozorom narzucona mu rola sługi, tylko się jego kręgosłupowi moralnemu przysłużyła. Ktoś kiedyś powiedział, że „Dobrego karczma nie zepsuje, a złego kościół nie naprawi” i tak było w jego przypadku. Dlatego postanowiłem zrobić jak najwięcej, żeby jego życie nie poszło w zapomnienie.

Pod koniec wesela naukowcy dotarli do nas z dobrą wiadomością, Donata urodziła zdrową córeczkę. Moja żona rozpłakała się po toaście wzniesionym z takiej okazji i nie byłem pewny do końca powodu, ponieważ w moim przeświadczeniu nowina zaliczała się do radosnych. Brakowało mi, jako małżonkowi z niewielkim stażem wprawy w pocieszaniu świeżej babci, tym bardziej, że była jeszcze panią młodą i po oczepinach pozostała w ślubnej sukni. Pozostało mi tylko uzbroić się w cierpliwość i pozwolić na płyniecie łez. Dopiero po pewnym czasie dowiedziałem się, że powodu do płaczu było wiele i z pewnością należały do dobrych i złych. Wolałem nie dopytywać się szczegółów i pewne sprawy pozostawić do przyzwyczajenia się do nich. Przynajmniej ja czułem się dobrze w roli dziadka i zamierzałem wkrótce to okazać. Babcia jak ochłonie też z pewnością będzie skakać koło wnuczki. Impreza tylko na trochę się rozkręciła, ponieważ wszyscy byli już zmęczeni. Pojedynczo i parami szli kolejno do zarezerwowanych pokoi, lecz spać się nie dało, z powodu jeżdżących samochodów na sygnale.

Przed południem szykowaliśmy się do poprawin, na których mieliśmy uzgodnić kolejność wizyt na oddziale położniczym w szpitalu, dzwoniłem w tym celu do Artura, lecz jego telefon był nieczynny. Chcieliśmy uniknąć nocnej powtórki i nie dać sposobności przegonienia nas i nie zobaczenia dziecka. Pierwszymi odwiedzającymi z racji pokrewieństwa i przyjaźni musiała zostać Estera, Ernest i Mateusz z mamą. Natomiast ja z Żanetą dopiero po ich powrocie.

Następne częściPrzyjaciel część 100

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Pasja 10.03.2018
    Bardzo smutne zakończenie. Krzesimir doprowadził do końca to co zaczął. Przerwane życie i chyba opowieść też nie ma końca.
    Nie wiemy co się stało z ludźmi wplątanymi w morderstwo.
    Dlaczego Artur pojechał sam do domu?
    Pozdrawiam serdecznie

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania