Poprzednie częściPrzyjaciel część 1
Pokaż listęUkryj listę

Przyjaciel część 56

Najgorsze w lesie dla mnie jest to, że na wielu rzeczach trzeba się znać, które nigdzie indziej są nieprzydatne. Może właśnie przez swoją odmienność puszcze i bory są takie urocze oraz niezwykłe. Wszystko tutaj ma swoje miejsce, hierarchię, kolejność, czy przyporządkowanie i nie zmienia się z każdym nowym pokoleniem, jak u ludzi.

Moja dziewczyna zawołała mnie do siebie i wspólnie razem z jej matką zaczęliśmy szukać grzybów. Wcześniej nawet nie przypuszczałem, jaka to jest wspaniała zabawa i satysfakcja, kiedy natrafi się na większy okaz z bardziej prestiżowego gatunku. Powoli szło mi coraz lepiej z rozpoznawaniem grzybów jadalnych, przez to rzadziej prosiłem o pomoc w weryfikacji mojego odkrycia. Śmielej i odważniej oddalałem się od Donaty oraz jej matki, dzięki temu trafiłem na spory młodnik, który wyrósł w miejscu powalonych przez wichurę kilka lat temu drzew. Małe świerki rosły gęsto obok siebie i stanowiły barierę nie do przejścia, więc przykucnąłem przed nimi. Drzewka urosły i od ziemi zostawiły około trzydziestu centymetrów wolnej przestrzeni, pod nimi kilka metrów w głąb dostrzegłem kilka grzybów. Na czworakach prawie czołgając się dotarłem do nich i ucieszyłem się, gdyż moje poświęcenie nie okazało się nadaremne. Tak jak mnie nauczono z braku noża wykręciłem grzyby z podłoża. Jednak w tej gęstwinie nie mogłem zawrócić, więc przepychałem się dalej w kierunku miejsca bardziej oświetlonego. Powoli zbliżałem się do końca młodnika i przed sobą dostrzegłem wśród liści młodej brzozy wielkiego czerwonego kozaka. Grzyb był wysoki, prawie na pięćdziesiąt centymetrów i z pewnością był robaczywy. Jednak ciekawość zwyciężyła i dobrnąłem do niego. Uważne oglądanie z każdej ze stron nie dało pewności, co do kondycji mojego znaleziska. Dotykałem palcami, wydawał się zdrowy i twardy. Delikatnie oddzieliłem go od podłoża i zachowując ostrożność brnąłem do przodu. Z radością przyjąłem możliwość, kiedy mogłem wstać i się wyprostować. Rozglądnąłem się uważnie dookoła i ustaliłem kierunek, w którym są pozostali. Dumny jak paw z wielkim grzybem w dłoni, a w drugiej trzymając zawiniątko z grzybami zrobione z mojej koszuli, kroczyłem w pełni szczęścia oblepiony suchym igliwiem i liśćmi.

Pierwsza dostrzegła mnie Donata, która zaniepokojona moją nieobecnością, od dłuższego czasu rozglądała się za mną. Uradowana pomachała mi, a ja w odpowiedzi na jej gest uniosłem wysoko moją zdobycz, wielkiego koźlaka. Zaciekawiona zbliżyła się do mnie i z zainteresowaniem oglądała przepięknego grzybka.

- Ładny, ciekawe czy zdrowy, gdzie go znalazłeś? – zapytała.

Dokładnie, ze sporą dozą dumy, opowiedziałem, z jakim poświęceniem przeciskałem się przez młodnik i na koniec, jaka mnie nagroda za to spotkała. Zaraz po tym zawołała swoją mamę, a z nią przyszedł Ernest. Uważnie z niemałym podziwem, patrzyli na mojego grzybka, który po przekrojeniu okazał się zdrowy, jak przysłowiowy rydz.

Nowicjusze szukający grzybów chyba mają więcej szczęścia od starych wyjadaczy, ja przynajmniej tak to odczułem. Niedługo po rozkrojeniu kozaczka, gdy nad nim się użalałem, że już tak pięknie nie wygląda, zobaczyłem o połowę mniejszego prawdziwka. Jego nie pozwoliłem nikomu przekroić, choćbym miał go po przyjściu do domu zaraz wyrzucić.

Grzybobranie udało się znakomicie i oprócz Marcela wszyscy cieszyli się z tego powodu, a on tylko powiedział.

- Cholera, znowu się zaczęło.

- Co się zaczęło? – zapytałem.

- Jedną z dwóch najgorszych plag dla lasu jest wysyp grzybów i piękna letnia pogoda.

- Dlaczego tak mówisz? – dodałem.

- Wtedy ludzie masowo wędrują do lasu przynosząc ze sobą jedzenie, przekąski, papierosy, alkohol i picie. Przeważnie wszystko zużyją i puste opakowania oraz butelki pozostawiają w lesie. Bardzo niewiele osób zabiera śmieci, które wnieśli. Przykładem są rezerwaty przyrody i parki krajobrazowe. Prawie każdego dnia służby porządkowe opróżniają rozstawione wzdłuż szlaków kosze na śmieci i zbierają odpadki wzdłuż nich, lecz i tak kilka razy do roku organizują akcję zbierania śmieci. Często w górach, w miejscach niedostępnych uczestniczą w tym alpiniści. Parki w przeciwieństwie do nas podlegają ustawie o lasach państwowych i mają straż leśną, a my nie mamy żadnej możliwości obrony – zakończył zrezygnowanym tonem.

Chyba nie jest aż tak źle jak mówi, ludziom trzeba dać szansę i nie osądzać za złe uczynki, jako zbiorowość tylko traktować indywidualnie.

Zbliżał się wieczór, fachowcy od kłód bartniczych zakończyli swoją pracę, pożegnali się z nami i odjechali. My dotarliśmy z grzybami do domu, gdybym tylko wcześniej wiedział, że z grzybami jest tyle pracy oddałbym je wszystkie mojej przyszłej teściowej, a tak niedługo po wylewnym pożegnaniu Rożków, przystąpiłem według instrukcji do ich czyszczenia. Dotychczas miałem do czynienia tylko z pieczarkami i boczniakami, im wystarczała zwykła kąpiel i delikatne w przypadku pieczarek skrobanie. Leśne, oprócz, że koszulę mi wybrudziły to jeszcze były pokryte igliwiem i do tego część z nich miała śluz na sobie, szczególnie ładne maślaki. Mnie by z obróbką grzybów zeszło chyba do rana, na całe szczęście Marcel pomógł. Sprawnie czyścił i mówił mi jak prawidłowo wykonywać tą czynność oraz co i gdzie odciąć. Kiedy uporaliśmy się z grzybami było późno i czułem się wykończony, a jak dużo starszy ode mnie przyjaciel taki wysiłek wytrzymywał, nie miałem pojęcia. Zanim wyszedł zapytał.

- Arturze, czy możesz jutro poświęcić godzinkę czasu na przeglądniecie papierów?

- Oczywiście, nie ma problemu przyjdę do ciebie, a o której? – dopytałem.

- Lepiej będzie jak ja wstąpię po ciebie, z rana mam trochę pracy, muszę sprawdzić ilość środków smrodzących, które po rozlaniu w sobotę z samego rana odstraszą trochę szwendających się po lesie.

- Nie boję się smrodu, pójdę z tobą – dodałem.

Ostatecznie umówiliśmy się na godzinę szóstą, ponieważ zdaniem Marcela to najlepsza pora, tak wcześnie rzadko, kto chodzi po lesie.

Oboje z Donatą byliśmy wykończeni i jak tylko Marcel poszedł zaraz szykowaliśmy się do snu. Atrakcje dzisiejszego dnia dały się nam we znaki, aż tak bardzo, że bałem się o Donatę czy aby nie przesadza. Moim zdaniem powinna bardziej o siebie dbać i nie przemęczać się, widocznie muszę ją pilnować, żeby nie przeholowała. Zanim obmyśliłem taktowny sposób jak mam tego dokonać, spałem jak kłoda, nawet budzika nie słyszałem. Dopiero Donata obudziła mnie krzycząc, ponoć nawet szarpanie nic nie dało. Kiedy upewniła się, że wstałem, przekręciła się na drugi bok i po chwili smacznie spała. Najbardziej zaskoczył mnie mój mocny sen, ponieważ kiedy mieszkałem w mieście miałem problem z bezsennością, a tu taka odmiana. Może w tym górskim leśnym powietrzu faktycznie jest coś cudownego, skoro wszyscy mówią, że jest zdrowe.

Kiedy się ubrałem wyjrzałem przez okno, zobaczyłem Marcela czekającego już na mnie, więc bez jedzenia i picia dołączyłem do niego. Spodziewałem się, że pójdziemy w stronę jego domu, a gdy tak się nie stało zapytałem.

- Dokąd idziemy?

- Nie chcę mieć przed tobą żadnej tajemnicy, gdyby ona się wydała, dlatego pokażę tobie moją plantację Marihuany – odpowiedział wyjątkowo poważnym tonem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Pasja 11.10.2017
    Tak chodzenie po lesie i szukanie grzybów jest przyjemne. Nawet jak nie będzie owocne. Sam fakt obcowania w leśnej scenerii jest piękne. Ale i tu szacunek, że zwracasz uwagę na zaśmiecanie leśnej przestrzeni. Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania