Poprzednie częściPrzyjaciel część 1
Pokaż listęUkryj listę

Przyjaciel część 31

Donatę szczególnie zainteresował przebieg wizyty, kiedy usłyszała o zainteresowaniu chorej medycyną wschodu. W czasie naszej rozmowy przyszedł Ernest i z nie mniejszą uwagą wsłuchiwał się w moje sprawozdanie, tak było to dla nich ważne, że nie nazwałbym to zwyczajowym opowiadaniem z odwiedzin chorego.

Natomiast mnie w tym czasie intrygowało miejsce, w którym podano obiad. Stół, ciężki, drewniany, ustawiony był na oszklonej werandzie. Większość okien, przy posiłku, była otwarta i wpadający przez nie wiatr poruszał dość intensywnie serwetkami. Domownikom przeciąg nie przeszkadzał, więc i ja powstrzymałem od skomentowania podmuchów na moich plecach.

Zaraz po obiedzie, kolejno odstawiliśmy brudne naczynia na samo jeżdżący stolik. Ernest zaproponował mi coś mocniejszego do picia i uprzedził od razu, że temat, jaki poruszy zajmie sporo czasu. Zanim jednak rozmowa się rozpoczęła, na prośbę Donaty zamieniliśmy się miejscami przy stole. Wiatr zaczął wiać mi w lewą stronę, po prawej stronie usiadła przy mnie Donata i prawie wtopiła się we mnie. Naprzeciw mnie za stołem usiadł Ernest, a po lewej jego stronie na drugim krześle usiadła matka rodzeństwa.

- Najlepiej by było, żeby mówiła moja mama, lecz zawsze przy tym się wzrusza i nie jest w stanie dobrnąć nawet do połowy opowiadania, a co dopiero zakończyć – powiedział na wstępnie Ernest.

- Historia naszej rodziny rozpoczęła się latem w Międzyzdrojach prawie trzydzieści lat temu. Właśnie tam moja mama na okres wakacji znalazła zatrudnienie w smażalni ryb razem z koleżankami z roku. Zaraz po zaliczeniach przyjechały do pracy. Początkowo dziewczyny miały mało pracy i sporo dla siebie czasu. Jednak sezon turystyczny przybrał na sile i spore kolejki chętnych na rybkę w pełni sezonu, właściwie uniemożliwiły im plażowanie. Ciągła praca od wczesnych godzin rannych do nocnych nadwyrężyły ich siły, lecz dobre wynagrodzenie rekompensowały im niedogodności. Wiadomo wszystkim, że dla biednego studenta każdy grosz się liczy, więc cierpliwie czekały na koniec sierpnia. Pogoda, jak na nasze morze, tamtego roku wyjątkowo dopisywała, przez to dopiero ostatniego dnia sierpnia zniknęły kolejki przed smażalnią. Minęła godzina piętnasta i szef zdecydował z braku konsumentów pozostawić do wieczora tylko jedną dziewczynę do obsługi. Pozostałe panienki dostały wolne, więc szybko, między sobą, przeprowadziły losowanie i w pracy pozostała moja mama, ponieważ wyciągnęła przy losowaniu najkrótszą wykałaczkę. Koleżanki jej błyskawicznie przebrały się w stroje kąpielowe i szczęśliwe pobiegły na plażę łapać promienie słońca.

Niedługo jak została sama, smażalnię odwiedził mężczyzna wyglądający jak wilk morski. Rzadko się zdarza, że wczasowicze, aż tak upodabniają się do wzorca filmowego kapitana statku. Mama podczas przyjmowania zamówienia powiedziała.

- Wygląda pan jak prawdziwy wilk morski.

Klient faktycznie okazał się kapitanem statku, który zawinął rano do portu w Świnoujściu i przyjechał do Międzyzdrojów do poznanego kiedyś lekarza Jerzego Janickiego. Jednak nie zastał go i postanowił wpaść do portu na świeżą rybkę.

Początek rozmowy był podobny do innych, jakie poruszano w smażalni, lecz w przeciwieństwie do wszystkich wcześniejszych, ten był początkiem wielkiego, nagłego płomiennego uczucia. Mama wspomina, że było to tak silne jakby ją ciepły wir wiatru porwał i poniósł do krainy rozkoszy.

Wtedy rozładunek i załadunek tak szybko nie trwał jak teraz, statek ojca stał w porcie przez tydzień. Przez ten czas prawie nie rozstawali się, a owocem ich uczucia po dziewięciu miesiącach byłem ja. Mama powiadomiła kapitana, że został ojcem dopiero jak miałem dwa lata. Wcześniej chciała sama mnie wychowywać i z tym obowiązkiem pogodzić kontynuowanie studiów. Niestety w dłuższej perspektywie było to niemożliwe i wysłała list. Ojciec zjawił się najszybciej jak mógł, w przerwie między rejsami. Kiedy mnie zobaczył był bardzo szczęśliwy, lecz pobyt jego z nami był krótki. Kontrakt z obcym armatorem, jaki zawarł nie pozostawiał mu wiele swobody i musiał wrócić na morze. Odwiedzał nas dość regularnie i w trakcie kolejnego przyjazdu poczęli Donatę. Miałem wtedy prawie siedem lat i doskonale pamiętam, że mama w okresie ciąży bardzo się źle czuła. Chciała utrzymać dziecko i większość czasu przeleżała. Wtedy żeby się nami opiekować przyjechała babcia. Poród odbył się z komplikacjami i Donata od początku była chora. Mamie też zdrowie się pogorszyło i nie wstawała z łóżka. Jeszcze na dodatek ja się rozchorowałem. Babcia też zaczęła czuć się źle i nie była w stanie sama z nami sobie poradzić, więc pilnie do pomocy ściągnęła ojca. Przyjechał najszybciej jak mógł, po zerwaniu kontraktu z armatorem, który groził mu z tego tytułu sankcjami finansowymi.

Babcia zabrała mnie do siebie i tam razem z nią doszedłem do zdrowia. Natomiast tato opiekował się mamą i Donatą. Zamiast spodziewanej poprawy zdrowia chorych, ojciec sam zaczął nie domagać i poprosił o pomoc swoją matkę. Babcia zabrała do siebie malutką Donatę, a tato opiekował się chorą mamą. Dodatkowo bardzo przeżył wezwanie na sprawę sądową, którą mu wytoczył armator. Podczas rozprawy zasłabł i pomimo reanimacji zmarł.

Kiedy mama czuła się lepiej brała do domu Donatę, lecz były to okresy krótko trwałe i ponownie siostra wracała pod opiekę babci, matki ojca. Właśnie w jednym z takich okresów przyszedłeś nam z pomocą i pomogłeś uzyskać pieniądze na leczenie od Targowskich.

Byłem pod wrażeniem usłyszanej historii rodzinnej, zwłaszcza informacje o tylu nieszczęściach, jakie ich dotknęły, zrobiły na mnie największe wrażenie. Dlatego nie dziwiłem się, że pani Rożkowa płakała razem z Donatą.

- Na co ojciec chorował? – zapytałem.

- Nigdy wcześniej na nic nie chorował, był okazem zdrowia – odpowiedział Ernest.

Słowa te były dla mnie niezrozumiałe i zaczynałem zastanawiać się czy przypadkiem nie zapytać o wrodzonej wadzie genetycznej, która po uaktywnieniu spowodowała zgon.

- Artur czy wierzysz w to, co jest napisane w Bili?- zapytał Ernest.

- Oczywiście, jako człowiek głęboko wierzący - pewny siebie odpowiedziałem.

- Historia pierwsza, która nas interesuje wydarzyła się przeszło dwa tysiące trzysta lat temu i została opisana w Księdze Tobiasza, wtedy przypadki nagłych zgonów młodych, zdrowych osób zostały zauważone. Interesuje nas wzmianka o Raguel z Ekbatany, który wydawał za mąż córkę Sarę siedmiu kolejnym mężczyznom. Wszyscy mężowie umierali w noc poślubną. Zaczęto plotkować, że Sara zabijała swoich mężów. Z powodu niesłusznych oskarżeń Sara chciała się powiesić. Według Tobiasza sprawcą śmierci siedmiu mężów był zły duch, demon Asmodeusz. Natomiast ósmy mąż, Tobiasz, ożenił się z Sarą, odpędzili demona i żyli długo i szczęśliwie.

Drugim interesującym nas opisem jest wzmianka, że budynek mieszkalny musiał być wolny od wszelkich grzybów. Jeżeli nie było możliwości usunięcia w stu procentach zagrzybienia, podejmowano decyzją o zburzeniu domu. Zagrzybione kamienie z rozbiórki domu, drewno i tynk usuwano daleko od siedzib ludzi. Wszyscy mieszkańcy tego domu zagrzybionego, nawet, kiedy nie chorowali byli traktowani, do wieczora następnego dnia, jako "nieczyści", czyli chorzy i w tym czasie cała społeczność unikała ich. (Biblia Tysiąclecia pod red. kard. Wyszyńskiego, Księga Kapłańska 14, 34-47.)

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Pasja 26.07.2017
    Bardzo poruszająca historia rodziny. Moim zdaniem chorobą Donaty ma podłoże genetyczne. Nawiązanie do opowieści z biblii jest jakby metaforą. Powoli Artur wchodzi do rodziny i moje zwątpienia nie sprawdziły się. To dobrze. Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania