Poprzednie częściPrzyjaciel część 1
Pokaż listęUkryj listę

Przyjaciel część 18

Edukację rozpoczął jesienią w tysiąc osiemset siedemdziesiątym piątym roku w szkole, żartobliwie nazywanej świętym Laryszem. Już w pierwszej klasie poznał Józka późniejszego malarza i Henia, który został kompozytorem i historykiem muzyki. Dopiero w trzeciej klasie dołączył do gromady Stasiu w przyszłości uczony, prawnik i rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego. W roku tysiąc osiemset siedemdziesiątym dziewiątym wraz z najlepszymi przyjaciółmi został uczniem najstarszej szkoły średniej w Polsce, ufundowanej przez króla Władysława IV i jego sekretarza Nowodworskiego. Uczniem był marnym z kiepskimi ocenami, oprócz gimnastyki i rysunku. Podczas całej nauki specjalizował się w rysowaniu karykatur profesorów i dla zabawy zaprojektował karty do kabały. Egzamin maturalny zaliczył w tysiąc osiemset osiemdziesiątym siódmym roku i rozpoczął studia na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Niespełna dwa lata minęło i zaczął swoją pierwszą pracę malarską, wykonywał polichromię kościała mariackiego wg projektu Jana Matejki. W miedzy czasie wykonał projekt witraża do prezbiterium. Po kryjomu i w tajemnicy w marcu tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym roku wyjechał w celach turystycznych za granicę.

Notatki z badań Krzesimira oddałem bratu dyrektora szpitala i na powrót zainteresowałem się rysunkami przyjaciela. Tworzony szkic przestawiał wieżę kościoła, fragment plebani, mur okalający z murowaną bramą wejściową zwieńczoną kopertowym daszkiem. Były też narysowane poza terenem kościoła, lecz w niewielkiej odległości od ogrodzenia trzy drzewa. Największe rosło najbliżej bramy wejściowej, a pozostałe dwa były prawie o połowę mniejsze.

Niestety nie mogłem dalej przypatrywać się powstającemu obrazowi, ponieważ zostałem przez pielęgniarkę poproszony pilnie na korytarz. Moje wyjście musiało być wcześniej uzgodnione i biały personel zasłonił mnie przed wzrokiem zajętego szkicowaniem przyjaciela. Zaraz za drzwiami sali na korytarzu czekało na mnie dwóch mężczyzn, którzy po wylegitymowaniu, okazali się policjantami.

- Pozwoli pan z nami – powiedział bardziej tęższy.

Wcześniej niczego nie przeskrobałem i nie musiałem się czegokolwiek obawiać. Jednak do dobrego tonu powinno należeć powiedzenie, choć kilku słów w celu wyjaśnienia przyczyny pilnej wizyty organów ścigania w szpitalu i mojej w rewanżu na komisariacie. Jeden z tajniaków szedł przodem, ja pośrodku, a drugi deptał mi po piętach i pilnował, żebym nigdzie przypadkiem nie zboczył z obranej przez nich drogi. W towarzystwie eskorty doszedłem do wyjścia ze szpitala, tam czekał na nas radiowóz i jak tylko zająłem miejsce zawieźli mnie do swojej bazy. Tam zaprowadzono mnie do wydziału dochodzeniowo - śledczego i pierwsze pytanie, jakie padło po ustaleniu danych osobowych brzmiało.

- Gdzie pan dziś był i co pan robił?

Zgodnie z prawdą chronologicznie opowiedziałem godzina po godzinie i pokazałem nawet paragon z baru szpitalnego gdzie spożywałem obiad, był nawet na nim dokładny czas wystawienia przez kasę fiskalną. Uzyskane ode mnie wiadomości zapisywali i w razie jakiś potrzeby uściśleń, pytali. Kiedy wszystko w najdrobniejszych szczegółach zostało zanotowane, usłyszałem następne pytanie zmieniające wcześniejszy temat.

- Czy samochód BMW o numerze vin był pana własnością?

Miałem kilka lat temu starą „bemkę”, którą gdy zaczęła się rozsypywać, sprzedałem za niewielkie pieniądze młodemu zapaleńcowi. Samochodu pozbyłem się z przyjemnością, był bardzo drogi w utrzymaniu i żarł paliwo w hurtowych ilościach. Kilka godzin trwało, zanim zespół dochodzeniowy dokonał sprawdzenia wiarygodności moich słów i dopiero wtedy usłyszałem.

- Jest pan wolny na razie, może pan iść do domu.

Wtedy się wściekłem, mało wylewu z gwałtownego skoku ciśnienia nie dostałem, takim wyjaśnieniem pilnej potrzeby mojej wizyty w budynku ogrodzonym kratami zaraz za drzwiami wejściowymi od obywateli.

- Może doczekam się, choć kilku słów wyjaśnienia, tej niezwykłej atrakcji dnia, jaka mnie spotkała? – zapytałem, zagryzając zęby.

- Samochodem marki BMW, którego był pan wcześniej właścicielem, dokonano dwanaście kilometrów od naszego miasta o osiemnastej potrącenia na przejściu przechodnia. Poszkodowanym okazał się kierowca samochodu ciężarowego, który wcześniej spowodował wypadek z udziałem pana przyjaciela i pracodawcy, Krzesimira Targowskiego. Okoliczności wypadku wskazują na zamierzone działanie kierującego pojazdem. Samochód otwarto i uruchomiono kluczykiem, a pan sprzedał pojazd z jednym kompletem kluczyków, co zostało odnotowane w umowie kupna - sprzedaży. Dlatego jako były właściciel stał się pan podejrzany o dokonanie tego potrącenia, lub zlecania osobie drugiej jego dokonania w wyniku wendety. Postępowanie wyjaśniające toczy się pod nadzorem prokuratorskim i z pewnością będzie pan jeszcze nie raz wzywany, ponieważ śledztwo jest rozwojowe.

Przed północą opuściłem komisariat, kartę bankomatową, klucze od domu i firmy zostawiłem w kurtce w sali Krzesimira. Przez to zostałem zmuszony odwiedzić ponownie szpital pomimo późnej pory. Gotówki na taksówkę i biletu autobusowego przy sobie nie miałem, więc cztery kilometry pokonałem pieszo. Bardzo przydało się pozwolenie wchodzenia nawet o nietypowej godzinie od dyrektora szpitala, dzięki niej mogłem wejść bez problemów. Sala gdzie leżał przyjaciel była dalej nadzorowana przez biały personel, tylko światło zostało przyciemnione tak, żeby nie przeszkadzało śpiącemu pacjentowi. Cichutko wszedłem po swoje rzeczy i obok nich dostrzegłem leżący rysunek kilkuletniej dziewczynki z rozpuszczonymi włosami sięgającymi ramion. Dziecko miało delikatnie otwarte usta i patrzyło nieznacznie w lewą stronę.

Dzień minął, a ja ponownie nie spotkałem się z Donatą. Nastał wtorek i mam nadzieję, że pod wieczór wezmę w ramiona moją dziewczynę. Zrobiło się wyjątkowo późno, wracać do domu nie było sensu, więc udałem się do pokoiku służbowego na terenie firmy.

Rano jak tylko otwarto sklep naprzeciwko, pobiegłem szybko po zakupy i wróciłem o czasie na poranną odprawę. Jakoś specjalnie nie zdziwiłem się, gdy zobaczyłem obecnego wśród pracowników ojca Krzesimira. Przyszłe śniadanko zapakowane w reklamówkę odłożyłem i zająłem się pracą. Tak jak się spodziewałem szło mi opornie, „pomagacz” swoimi dobrymi radami i absorbowaniem mojej uwagi zmarnował mi czas do południa. Byłem głodny i zły na przeszkadzanie, lecz nie mogłem tego bezpośrednio okazać. Postąpiłem inaczej i miałem nadzieję, na zrozumienie przez „wizytatora” aluzji w moich słowach.

- Przepraszam, muszę koniecznie coś zjeść, gdyż od wczorajszego obiadu nie miałem nic w ustach. Głodny jestem bardzo i mam nadzieje, że moja konsumpcja nie przeszkadza panu.

Nawet nie czekałem na usłyszenie jakieś odpowiedzi, w ogóle mnie zdanie starego Targowskiego siedzącego na miejscu Klesi nie interesowało. Z reklamówki wyciągnąłem prowiant i zacząłem jeść przy biurku po rozłożeniu grubej, wielkiej gazety.

Senior przez dłuższy czas nic nie mówił, tylko patrzył gdzieś w okolicach lampy sufitowej. Przez kilka godzin jak przebywamy razem nie zapytał się nawet raz o stan zdrowia swojego syna, on i jego żona nie odwiedzili Krzesimira od dnia wypadku. Kiedy w końcu zadał mi pytanie.

- Doszły mnie słuchy, że wieczór spędziłeś na komisariacie. Co od ciebie tam chcieli?

Kompletnie zaskoczył mnie nim, ponieważ gdyby nie posiadał gruntownej wiedzy o przyczynach zatrzymania, z pewnością zapytałby o moją dziewczynę. Prawdopodobnie, dlatego, że kiedy wczoraj się rozstawaliśmy właśnie do niej się wybierałem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • NataliaO 28.05.2017
    chciałam napisać, że nie mogę odpowiedzieć na komentarz na blogu :(
    Za opowiadanie 5 ;)
  • Pasja 26.07.2017
    Czy ktoś próbuje wyrobić Artura w wypadek? Wszystko to wygląda na jakiś spisek. Czekam na ciąg dalszy. A osobowości Krzesimira też są zaskakujące. Pozdrawiam 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania