Poprzednie częściAnturaż część 1
Pokaż listęUkryj listę

Anturaż część 104

Przebieg samego wesela niczym właściwie nie różnił się od innych, z wyjątkiem podejścia do niego obsługi i orkiestry. Kuchnia starała się najlepiej jak umiała nie tylko z powodu organizatorki, lecz obecność pani Premier dodatkowo ich mobilizowała. Orkiestra, lubiąca sobie podczas grania na weselu golnąć, tym razem świeciła przykładem abstynencji i własnych muzycznych wysokich umiejętności. Zaraz po obiedzie zespół zagrał rozpoczynający zabawę utwór, państwo młodzi wyszli na parkiet i rozpoczęli pierwszy taniec. Wypadało i mi zatańczyć ze świadkową, więc poprosiłem panią Premier na parkiet. Jak ja w tym momencie cieszyłem się z umiejętności tanecznych, jakie wpoiła mi w czasie nauki Helga, tego nikt się nie domyślał. Zgodnie z zasadami chwyciłem partnerkę i ruszyłem do tańca w rytm melodii. Pewność siebie dodała mi skrzydeł, nie byłem spięty, nie liczyłem kroków, czułem się wprost wyśmienicie. Dlatego melodia od razu porwała mnie w swoje objęcia, a ja tylko trzymałem w ramionach kobietę. Bardzo szybko wśród par tanecznych okazało się, że tylko my posiadamy wytrenowane umiejętności taneczne. Wirowaliśmy wokół parkietu jak na turnieju tańca, każdy krok był harmonijny i układał się w całość. Nawet u mojej mamy zagościł uśmiech na twarzy, gdy widziała mnie jak tańczę. Wtedy dopiero odważyłem się spojrzeć na twarz partnerki, uśmiechała się nie tyko do mnie, lecz i do siebie. Była w tym czasie taka szczęśliwa, że nawet ja to odczułem. Przez czas pobytu na weselu mało jedliśmy i piliśmy, lecz nie opuściliśmy bez obecności na parkiecie nawet jednego utworu.

Podczas przerw muzycznych ciągle zasypywany byłem pytaniami przez rodzinkę, lecz odpowiadałem tylko na te, które nie dotyczyły ich przyszłości. Serce mi się krajało na myśl, że tak niewiele czasu im do końca życia pozostało.

Kiedy minęła północ nasza trójka szykowała się do odjazdu, dłużej ze względów bezpieczeństwa nie mogliśmy pozostać. Nocna pora gwarantowała nam dodatkowe atuty, przedostania się na lotnisko w sposób najmniej rzucający się w oczy. Nastąpił moment pożegnania, kiedy żegnałem się z mamą dałem jej zaklejoną kopertę z instrukcją.

- Otwórz ją dopiero jak poproszą ciebie do krajowego losowania.

Chciała zadać mi pytanie, lecz nie pozwoliłem na nie. Niestety nie mogłem udzielić żadnej odpowiedzi, ponieważ nie mogłaby później spokojnie żyć z tą świadomością.

Podczas całej drogi powrotnej rozpamiętywałem każdą chwilę spędzoną z rodziną, której już więcej nie zobaczę. Przynajmniej czas rozstania upłynął podczas świetnej zabawy całej mojej familii.

Epilog

Jest późne popołudnie niedzielne, 20 września 2015, od samego rana panuje ładna słoneczna pogoda. Na służbowej podmoskiewskiej daczy Premierów Związku Radzieckiego, w towarzystwie Helgi, Siergieja czekam na przyjazd dzieci obojga płci. Napięcie oczekiwania powoduje, że staję się niecierpliwy tak bardzo chcę zobaczyć najbardziej zróżnicowane genetycznie pociechy w wieku od dwóch do czterech lat. W końcu dostrzegam czarny samochód, niedaleko za nimi jedzie autobus i dwie prawie identyczne limuzyny. Kolumna podjeżdża jak najbliżej Mantu, limuzyna zatrzymuje się i z niej wysiada pani Premier oraz jej zastępca. Właśnie on po naszym odjeździe zostanie najważniejszym i przejmie władzę w kraju. Autokar również zastyga i z niego wysypuje się sześćdziesięcioro małych dzieci z czterema opiekunkami. Kiedy je dostrzegam nogi uginają się pode mną, już na pierwszy rzut oka żadne nie jest zdrowe, wszystkie dzieci mają jakieś schorzenia i w jaki sposób z tej gromady mam wybrać najbardziej zdrową dziesiątkę. Poczułem się oszukany przez Nadzieję, bo tak ma na imię pani Premier. Moja własna nadzieja na odrodzenie po kataklizmie rodzaju ludzkiego w jednej chwili ulotniła się. Widocznie na mojej twarzy, choć pomarszczonej zagościło zwątpienie i rozgoryczenie. Kiedy Premier to dostrzegła, bez owijania w piękne słówka, zwróciłem się do niej, jako sprawczyni zamieszania.

- Z tej grupy nie da się wybrać dziesięciorga dzieci spełniających nawet minimalne szansę na reaktywację cywilizacji człowieka.

- Dzieci jadą z nami wszystkie, tylko chore i kalekie rodzice oddali i to nawet chętnie. W ten sposób pozbyli się balastu, który ciążył im od ich urodzenia. Kiedy próbowałam ze zdrowymi, to napotykałam na zdecydowany opór rodziców i opiekunów. Natomiast tym cudownym dzieciakom nie mogłam odmówić szansy na lepsze życie.

- Jakiej szansy na lepsze życie, tam w roku 2325 nie ma żadnej służby zdrowia, nawet podstawowej opieki zdrowotnej, jestem tylko ja, a teraz jak nam się uda transport to będziemy oboje. Wszędzie dookoła osady zbudowanej moimi rękoma jest tylko dziewicza przyroda zamieszkiwana również przez niebezpieczne zwierzęta – odpowiedziałem zrezygnowanym głosem.

Kobieta uparła się i nie chciała słyszeć żadnych racjonalnych argumentów o potwornym ścisku w Mantu, jaki powstanie, kiedy wejdzie do środka sześćdziesięcioro nawet małych dzieci. Najważniejszym przeciwwskazaniem do zabrania całej gromadki jest brak mocy komputera biologicznego do wprowadzenia wszystkich w stan cząstek subatomowych. Inaczej nie jesteśmy w stanie podróżować do przyszłości. Żeby mi jeszcze dokopać, do swej racji przekonała Ena.

Jedynie, co mogłem zrobić to opróżnić Mantu z wszystkiego, co nie było nam niezbędne do podróży. Dzielnie w tym pomagała mi Helga i Siergiej, a w pakowaniu dzieci do środka udział wzięła i pani Premier. Biedne maluchy zostały powciskane jak śledzie do beczki, dla mnie i Nadziei miejsca już zabrakło. Jedynym wyjściem było wciśnięcie się do magazynu broni, lecz tam nawet jednej osobie było nie wygodnie. Nigdy wcześniej nie przewoziłem w takich warunkach organizmu żywego z wyjątkiem Ig z rasy Gnip i KAM-a, których mi bardzo brakuje, lecz ze względów bezpieczeństwa nawet nie mogłem się z nimi skontaktować.

Posiadałem tylko dwa skafandry kosmiczne z oryginalnego wyposażenia Mantu dokonanego przez Istoty, trzeci uległ wieki temu na nieznanej Ziemi tak jak i ona kompletnemu zniszczeniu. Lepszy dałem pani Premier, a gorszy będący już w strzępach był przeznaczony dla mnie. Postępując tak miałem nadzieję, że przynajmniej jej się uda dotrzeć na miejsce z dziećmi. Natomiast ja szans przeżycia podróży właściwie nie miałem, jednak tutaj nie mogłem zostać. Przebrani w skafandry wcisnęliśmy się do magazynu broni z niemałą pomocą Siergieja. Ena rozpoczęła procedurę przedstartową, statek zamykała hermetycznie dopiero w ostatniej chwili. Miała uzasadnione obawy, że dzieciom może zabraknąć powietrza, ponieważ zbiorniki z tlenem zostały z pokładu usunięte.

Podczas startu już wiedziałem, że coś jest nie tak jak zawsze, lecz był to tylko błysk świadomości zanim nie zmieniłem stałego ciała w cząstki subatomowe, których nie ogranicza czas i przestrzeń. Kiedy wróciła mi świadomość pomimo panującej ciemności poczułem mniejszy nacisk pani Premier na moje ciało. Nawet metal mniej mnie kuł w plecy, tylko moje barki były mocniej uwięzione w uścisku. Ena otworzyła magazyn broni i uwolnieni wypadliśmy z Mantu na zewnątrz. Kolor trawy, na jaką upadliśmy oboje nie pozostawiał wątpliwości, że jesteśmy we właściwym czasie. Kiedyś trawy porastające Ziemię miały kolor zielony, teraz do jej barwy wkradł się odcień fioletowy, zresztą cała roślinność dostała taką barwę. Widocznie ma to jakiś związek z nasłonecznieniem, lub wcześniejszym wysokim napromieniowaniem.

Hełm ściągnąłem z głowy jeszcze klęcząc na ziemi, gdy trzymałem go w rękach, wydał mi się taki nowy jakby dopiero został wyprodukowany. Jednak w tym momencie nie zastanawiałem się nad tym, tylko chciałem pomóc wstać z trawy pani Premier. Ona jednak ręką dała mi znak, że sobie poradzi i powiedziała.

- Co z dziećmi?

Słowa jej pobudziły mnie do działania, w jednych chwili stanąłem na nogi. Dostrzegłem otwieranie wejście Mantu i prawie natychmiast w drzwiach pojawiło się pierwsze z dzieci czteroletni chłopczyk. Jego widok mnie trochę zaskoczył, ponieważ nie zauważyłem go podczas wsiadania. Malec ma na głowie mleczne włosy, gdy dostrzegam, że wygląda na zdrowego, jestem jeszcze bardziej skołowany. Kolejne dziecko tym razem dziewczynka jest identyczna jak chłopczyk tylko z długimi do pasa włosami. Coraz więcej dzieci wychodzi i jestem zaszokowany ich widokiem, są identycznie. Zaczynam się strasznie niepokoić, przeliczam wszystkie i wychodzi sześćdziesięcioro małych dzieci, na oko całkowicie zdrowych, tylko podobnych do siebie jak kropla wody. Ubranka ich na wzór skafandrów jednoczęściowych są podobnie identyczne, nie ulega wątpliwości, że coś stało się z Ena.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • NataliaO 08.02.2017
    Byłam, czytnęłam, zdobyłam rozdział ; 5 ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania