Poprzednie częściAnturaż część 1
Pokaż listęUkryj listę

Anturaż część 64

Już samo otwarcie ładnie ozdobionego pudełeczka i zapach dolatujący z niego, wywołał spore zainteresowanie Pań Istot będących właśnie w salonie. Młoda Istota spróbowała jednej czekoladki z prezentu i była zachwycona smakiem. Jej nieskrywana radość z poczęstunku jeszcze bardziej zwiększyła ciekawość. Panie zbliżały się do nas, najpierw dystyngowanie, pojedynczo, a po chwili grupkami. Panienka zajadając kolejną czekoladkę z wielkim smakiem i pochłaniając zawartość opakowania coraz szybciej, nakłoniła je do szybszego podejścia. Gdy stanęły wokoło niej, swoją postawą wymusiły, poczęstowanie i ich. Pudełko bardzo szybko zrobiło się puste, a one nie żądały, tylko poprosiły wyjątkowo zgodnie o jeszcze. Pozostało mi jedynie ukłonić się im i powiedzieć:

- Wybaczą drogie panie, lecz więcej czekoladek przy sobie nie posiadam. Często od pań słyszałem, jak dbają o dietę, a te łakocie są bardzo kaloryczne i mogą wpłynąć na figurę.

Mogłem się tego spodziewać, machnęły tylko ręką na swoje wcześniejsze postanowienie i domagały się nowej porcji smakołyków. Taka postawa mnie nie zaskoczyła, byłem na to przygotowany. Stojącej nieopodal, Pomocnicy poleciłem, aby przekazała do mojej kuchni, polecenie podania do salonu i poczekalni owoców w czekoladzie. Szybko uwinęła się z tą wiadomością, ponieważ po chwili służba zaczęła wnosić półmiski pełne smakołyków. Każde naczynie wypełnione było innymi kandyzowanymi owocami w gorzkiej czekoladzie, ale też dla odmiany i w słodkiej. Trochę obawiałem się zrobić owoce w białej czekoladzie, najprawdopodobniej Istoty nie tolerowały laktozy. Panie bardzo szybko pozbyły się swojej godności i dosłownie rzuciły się na słodycze. Ilość, jaką każda zjadła przyprawiała o zawrót głowy, zacząłem obawiać się o ich układ trawienny, nieprzyzwyczajony do tego typu słodyczy i do tego w takiej ilości.

Moje obawy o zdrowie klientek okazały się niepotrzebne, nic złego im się nie stało. Wieść o moim salonie i słodyczach obiegła Atlantydę lotem błyskawicy. Zaledwie po dwóch dniach ilość klientek podwoiła się, odwiedzać mój salon zaczęli też panowie. Pomieszczenie przeznaczone na salon i poczekalnię zrobiło się za ciasne. Pan przeznaczył znaczną część posiadłości dla klientów, a obydwoje musieli przenieść się do znacznie skromniejszych pomieszczeń. Jednak nie narzekali na niewygody, ponieważ wszyscy na całej ziemi i nie tylko starali się o ich względy. Nagle z dnia na dzień stali się sławni i wpływowi. Majątek ich rósł w astronomicznym tempie, tak samo jak grono przyjaciół. Byli rozpoznawalni poza granicami planety. Zamówienia na łakocie zaczęły napływać nawet i z innych galaktyk. Zaczynałem się obawiać czy za bardzo nie przesadziłem, z jednej strony gdybym się uparł dostałbym patent Istoty i zająłbym miejsce obywatela. Jednak pragnąłem czegoś innego, wkraść się w łaski panienki i za jej pośrednictwem dobrać się do ojca i jego przyjaciół.

Bardzo łatwo jest wpłynąć na decyzje dziecka, dlatego w naszej telewizji jest zakaz emitowania reklam skierowanych do dzieci, jednak ja postanowiłem wykorzystać to w tym przypadku. Młodziutka panienka zaledwie po dwóch wizytach, jakby sama wpadła na pomysł zrobienia ze mnie zabaweczki. Bardzo nieprzekonywująco starałem się odwieść ją od tego pomysłu i jak przypuszczałem kompletnie mi się to nie udało. Kapryśne dziecko uparło się jeszcze bardziej i nakłoniło ojca oraz jego przyjaciół do podarowania jej zabawki. Wielkie musieli mieć wpływy i posiadać coś, co nakłoniło, lub zmusiło Pana do oddania mnie im.

Zapowiedź mojego wyjazdu usłyszałem od Pana zaledwie po trzech dniach od ostatniej wizyty w salonie panienki. Pan powiedział mi o tym z bardzo nieszczęśliwą miną. Mam trzy dni na przyszykowanie się do wyjazdu, przez ten czas muszę dokończyć i załatwić wszystkie bieżące sprawy.

Pozostało mi jedynie przekazać Pupilkowi zakład fryzjersko- kosmetyczny i poczekalnię dla Pupilków. Najbardziej był zadowolony z nadzoru nad tym ostatnim przedsięwzięciem, on ma zająć się wszystkim do czasu mojego powrotu. Mogę wrócić bardzo szybko, lub też nigdy, to akurat zależy, kiedy dziecku znudzi się zabaweczka. Do pomocy przy zbieraniu ziół i przypraw poza granicami posiadłości, Pupilek, dostał dwie kobiety z rasy Istot. Przed wyjazdem mam oprowadzić je po miejscach, w których dokonuje potrzebnego dla kuchni zbioru. Czynność ta jest bardzo prosta wszystkie rośliny na całej Atlantydzie rosną tylko w odpowiednich miejscach. Wszystko jest takie uporządkowane nawet poza granicami posesji, jakby ktoś posadził w jednym miejscu marchewkę i zabronił tam rośnięcia innego zielska. Często próbowałem wypatrzeć trawę, chwasty miedzy nimi roślinami, lecz nie mogłem znaleźć ich, oprócz miejsca im przypisanego.

Nie tylko musiałem, lecz bardzo chciałem zabrać ze sobą KAM-a, był mi niezbędny do powrotu do naszego czasu. Stale przebywał w skrytce pod podłogą, mika chroniła go doskonale i byliśmy pewni, że rozpoczniemy podróż bez problemów. Jednak tam na miejscu mogą być urządzenia, które wykryją sztuczną inteligencję. Pozostało mi tylko jedno, całkowicie wyłączyć KAM-a i trzymać kciuki by jego komputer fotoniczny po włączeniu podjął pracę. Nikt tego wcześniej nie próbował i nie widzieliśmy czy nie będzie to przypadkiem kres istnienia KAM-a.

Skrzynkę wyłożoną wewnątrz miką z KAM-em w środku, umieściłem w moim kufrze podróżnym wykonanym podobnie jak sama skrzyneczka. Pozostałą cześć zapełniłem ziołami i przyborami niezbędnymi dla kucharza i fryzjera. Dodatkowo miałem drugi kuferek podróżny z jednym szczegółem różniący się od pierwszego i podobnie na wierzchu zapełniony.

Wyznaczonego dnia panienka ze swoją opiekunką z rasy Istot przyleciały po mnie statkiem ojca i wylądowały na dachu budynku głównego posiadłości. Zwierzęca służba odniosła moje kuferki do transportowca i zapakowali je do środka. Pani z Panem i Pupilkiem oraz z nauczycielką języka odprowadzili mnie do statku. Sam moment pożegnania był niezwykły, najpierw Pani przytuliła się do mnie, czego wcześniej nigdy nie robiła. Potem Pan uściskał mnie i poklepał po plecach, a Pupilek jeszcze prosił o rady. Najbardziej moment rozstania przeżywała moja nauczycielka, ta nie tylko mnie wyściskała, lecz jeszcze wycałowała jak rodzone dziecko. Ciężko było mi rozstawać się z miejscem, w którym zdobyłem uznanie i jakąś samodzielność. Jednak tęskniłem za rodziną, przyjaciółmi, krajem i koniecznie musiałem uratować KAM-a. Jednak zamykając drzwi pojazdu latającego nie wiedziałem czy mi się to uda.

Przelot na miejsce docelowe był przyjemny i wygodny. Fotele zapełniały komfort i bezpieczeństwo siedzącemu. Znacznie cichsze silniki niż w naszych samolotach, w jakich miałem przyjemność latać, wydawały przyjemny szum dla uszu. Lot był płynny bez szarpnięć, hamowań i przyśpieszeń, miałem wrażenie płynięcia po spokojnym morzu. Właśnie tam po raz pierwszy spotkałem się z metalem potrafiącym stać się bezbarwnym.

Panienka zajęła fotel, prawdopodobnie należący do ojca, i ręką wskazała fotel obok siebie, kazała mi w nim usiąść. Odruchowo zacząłem szukać pasów służących do przypinania podróżnego do fotela, czegoś takiego i przypominającego w tej maszynie łatającej nie znalazłem. Swoim zachowaniem rozbawiłem tylko towarzyszkę podróży. Widocznie oni sami w jednostkach pasażerskich nigdy nie potrzebują pasów podczas startu i lądowania. Jednak latałem tutaj wcześniej pojazdami transportowymi, w których strasznie rzucało i koniecznością było dobre przywiązanie się do elementów konstrukcyjnych.

Zaraz po komendzie głosowej panienki nastąpiło uruchomienie silników i automatyczny start statku. Pojazd uniósł się płynnie pionowo i zaczął kręcić się wokoło osi, dyspozytorka lotu wydała komendę:

- Kierunek dom.

Chwilę trwało jeszcze kręcenie obiektu i po obraniu odpowiedniego ustawienia linii lotu, pojazd powoli zaczął przyśpieszać, wtedy panienka powiedziała do mnie:

- Nie bój się tego o zobaczysz.

Na konsoli umieszczonej przy jej fotelu, przycisnęła sekwencje cyfr i górna połowa statku zrobiła się bezbarwna. Prawdopodobnie spodziewała się zobaczyć gwałtowną lękliwą moją reakcję. Jednak ja siedziałem spokojnie i podziwiałem piękne widoki roztaczające się dookoła.

- Nie boisz się? - zapytała zawiedziona moją postawą.

- Panienka powiedziała wcześniej, żebym się nie bał, to się nie boję – odpowiedziałem i powstrzymywałem napływające wspomnienia moich wcześniejszych lotów. Prawdopodobnie przez całe swoje długie życie ona nie spędzi tyle godzin w powietrzu, co ja do tej pory.

Moje słowa bardzo jej się spodobały i wystukała kolejny kod na klawiaturze, wtedy cały pojazd stał się bezbarwny. Obudowa dalej istniała, w środku nie było żadnego podmuchu powietrza. Dźwięki z zewnątrz też nie docierały do wnętrza. Delikatny szum silników dalej było słychać i nie zmieniał natężenia pomimo gwałtownego przyśpieszenia. Początkowo wokoło mnie roztaczały się piękne widoki, jednak krajobraz zaczął się szybko przekształcać w smugę. Pomimo widocznego nabierania prędkości nie odczuwałem na sobie siły przyspieszenia, nawet lekkiego wgniatania w fotel. Tak szybko, jak statek przyspieszył tak zaczął przyhamowywać, normalnie powinienem rozpłaszczyć się na kadłubie, a tu nic nie odczuwałem. Mogłem jednak ponad wierzchołkami najwyższych drzew podziwiać wystające budowle. Swoim kształtem przypominały starożytne miasta Inków, lecz były znacznie większe i bardziej okazałe. W promieniach słońca mieniły się iglice, wieże i kopuły wieńczące te wspaniałe budowle. Prędkość spadała i zacząłem dostrzegać na ziemi poruszające się figurki. Wysokość nie pozwalała mi zobaczyć szczegółów, lecz to, co widziałem w większości nie przypominało ludzi.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania