Poprzednie częściAnturaż część 1
Pokaż listęUkryj listę

Anturaż część 44

Po uzyskaniu zgody, wróciłem na statek i wziąłem przyjaciela na ręce. Wyglądał strasznie, obudowa mimo zastosowania najnowocześniejszej stali była bardzo zardzewiała. Już na pierwszy rzut oka widać było, mechanizmy zewnętrzne mocno wyeksploatowane. Jego energia była prawie na wyczerpaniu, dlatego po wylądowaniu wyłączył prawie wszystkie systemy. Warunki prawie tropikalne z dużą zawartością wilgoci, bardzo mu nie służyły. Przebywaliśmy w nich prawie sześć lat, on i ja dostaliśmy tam od życia solidnego kopa.

Zanim doszliśmy wszyscy do bufetu, stoliki zostały ustawione w łagodną podkowę. Wyznaczono dla mnie honorowe miejsce obok dowódcy i tam poustawiano już pierwsze potrawy. Podano też cały zestaw picia z dzisiejszej oferty. Kucharze szykowali świeże jedzenie na oczach wszystkich zgromadzonych i nie chcieli iść do kuchni. Obawiali się, nie usłyszeć nawet słowa z tego, co powiem tacy byli ciekawi mojej historii.

Postawiłem KAM-a na podłodze obok miejsca, jakie miałem za chwile zająć. Udałem się do toalety i pod gorący szybki prysznic. Zanim zakończyłem kąpiel, łącznik kwatermistrzostwa dostarczył już dla mnie czystą bieliznę i mundur w odpowiednim rozmiarze. Odświeżony i ogolony w nowym mundurze z dystynkcjami kaprala wróciłem do bufetu. Zastałem tam wszystkich, cała moja drużyna, naukowcy i stary podpułkownik zajęli miejsca najbliżej mojego. Reszta obecnych z braku miejsca w większości stała pod ścianami, a i tak był straszny tłok. Usiadłem na wygodnym krześle, chwilę jeszcze rozkoszowałem się tą wygodą. Powoli jedząc i pijąc, zacząłem opowiadać.

- Operatorzy lotu widzieli jak siedzę w kabinie i obserwuję przyrządy. Początkowo wszystko przebiegało dokładnie jak w symulatorze. W momencie przekazywania sterowania statkiem do Wojskowego Katowickiego Centrum Kontroli Lotów. Nastąpił słaby wybuch, który bardziej wyczułem niż zauważyłem. Monitory, rejestratory, wskaźniki oszalały dane napływające zlewały się z szybkością nierozpoznawalną dla ludzkiego oka. Mogłem skupić się jedynie na przekazywanym obrazie zewnętrznym.

Zobaczyłem jak nie kontrolowalnie w ziemską atmosferę wszedłem nad jeziorem Bajkał. Usiłowałem przejąć kontrole nad sterami, komputer mi to uniemożliwiał. Zmieniałem tylko w niewielkim stopniu kierunek spadania. Dopiero po wyłączeniu zasilania głównego i awaryjnego komputer przestał sterować. Wtedy mogłem przejąć stery, lecz znajdowałem się już dwa tysiące metrów nad drzewami. Miałem tylko jedno wyjście dałem pełny ciąg. Nastąpiła duża eksplozja termonuklearna inicjowana za statkiem strumieniami elektronów. Statek zareagował w ostatniej chwili zaledwie kilometr od ziemi. Zdążyłem jeszcze w monitorze zobaczyć na południu rzekę Mekirtę. Takim sposobem udało mi się wyprowadzić statek na orbitę wokoło ziemską. Miałem szczęście, że zabrałem ze sobą KAM-a podarowanego przez Białego. Wmontowano w niego komputer fotoniczny, poprosiłem o jak najbardziej szczegółowe dane. Usłyszałem odpowiedź.

- Jest 30 czerwiec 1908 roku.

Jeżeli to była prawda to wiedziałem gdzie jestem i co przed chwilą zrobiłem. Nazwano to eksplozją Tunguzką na Syberii.

Nie mogąc uwierzyć w otrzymane dane. Zrobiłem coś głupiego jak później się okazało. Ponownie bez dokładnego sprawdzenia skutków awarii, dałem zasilanie na komputer kwantowy. Chciałem jedynie sprawdzić przyczynę prawdopodobną przeniesienia w czasie. Spostrzegłem jedynie, że coś lub ktoś wprowadził fałszywe dane. Teraz zanim zareagowałem i odłączyłem ponownie zasilanie w kabinie pojawił się dym. Dodatkowo zagubiłem się w kosmosie, początkowo w czasie startu miałem zapas tlenu na siedem godziny. Cały test statku miał trwać dwie godziny i dwadzieścia minut. Teraz musiałem oddychać przez maskę, ponieważ powietrze na statku było zabójcze. Oczy zaczęły mi łzawić, dlatego brakiem żywności i picia nawet się nie przejmowałem.

Komputer fotoniczny KAM-a określił czas, w jakim jestem na czwartorzęd. Czyli cofnąłem się znacznie w czasie. Znalazłem się około czternaście tysięcy lat przed swoim narodzeniem.

Niewiele mi już życia pozostało. Sprawdzam układ planetarny, jest podobny do naszego. Wokoło słońca krąży osiem planet, tylko druga odpowiednik naszej Wenus, jestem przekonany ma inną orbitę. Przyglądam się najbliższej planecie jest trochę podobna do naszej ziemi. Biegun północny znajdujący się pod lodem. Jest w okolicach naszej ziemi Baffina, między kanadą i Grenlandią. Natomiast kontynent odpowiednik naszej Antarktydy jest wolny od lodu leży dalej na północ. Między naszymi dwoma Amerykami, a Europą i Afryką znajduje się wielka wyspa. Kształtem przypomina proszącego psa, stojącego na dwóch łapach. Na jej widok przypomniały mi się, usłyszane na lekcji historii słowa Platona. „W owym czasie można było żeglować po tym morzu, była tam wyspa przed cieśniną, która się nazwała u was Greków „Kolumnami Heraklesa”, wyspa ta była większa od Libii i Azji razem wziętych”. Uśmiechnąłem się na myśl, Atlantyda odnaleziona, to tam była wysoko rozwinięta antyczna cywilizacja. Zamieszkująca kontynent rozciągający się od Zatoki Meksykańskiej do Morza Śródziemnego.

Nagle zaskakuje mnie niespotykany widok, na wysokości 35 786 kilometrów widzę stalową wieżę. Na jej wierzchołku jest obsadzony szczyt dużej góry. Przy nim cumują nieznanej mi konstrukcji statki kosmiczne. Wieża zbudowana z niezliczonej liczby siedmio metrowych metalowych łączników, spełnia funkcje windy do jej napędu mojej ocenie służy magnetyzm. Fundamenty konstrukcji ulokowano na wysokości równika. KAM oszalał, jego komputer fotoniczny określa położenie geograficzne początków konstrukcji na płaskowyż Nazca w południowej części Peru. Sprawdzam, co jest na ziemi i widzę kilometrowe równe linie i wielkie figury. KAM podpowiada mi, że na tej wysokości siła przyciągania, czyli grawitacji i siła odśrodkowa się równoważą. Na tej wysokości prędkość orbitalna wynosi 11 040 km/h w porównaniu z 1670 km/h na powierzchni ziemi.

Uwagę swoją skupiam na wierzchołku wieży, z jej wnętrza wylatują dwa niewielkie pojazdy. Obierają kierunek na mnie, musze jak najszybciej lądować. Zanim potraktują mnie jak wroga i zestrzelą, lub się sam wcześniej nie uduszę. Statek kieruję na dopiero, co odnalezioną Atlantydę? Wyjątkowo szybko w trybie awaryjnym ląduję na polu kukurydzy, w ostatniej chwili omijając bambusowy las. Wyskakuję z mojego palącego się pojazdu, zabierając ze sobą KAM-a. Stawiam go na ziemi i natychmiast polecam mu się ukryć. Oddalam się jak najdalej od źródła dymu i ognia. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że swobodnie oddycham. Rozkoszuje się smakiem powietrza, przypomina mi trochę pod nyską wieś.

Siadam na polu kukurydzy i dłońmi nabieram ziemię. Posypuję nią miejsca na kombinezonie, które się tlą. Próbuję wytłumaczyć sobie, co przed chwilą mnie spotkało. Żadnego logicznego wytłumaczenia nie znajduję na podróż w czasie i taką szybką zmianę miejsca. Jedyne sensowne wytłumaczenie to, do tego prawdopodobnie przyczyniło się obłożenie statku doświadczalnym kompozytem fullerenowym. Teraz żałuję, dla czego nie spytałem się dokładnie o przyczynę pokrycia tym świństwem statku. Moje rozważanie przerywa dwóch biegnących na przełaj przez pole mężczyzn. Ubranych w jakieś dziwne kombinezony, moim zdaniem chroniące przed wysokimi napięciami. Bardzo otumaniony jestem po tak niezwykłym wylądowaniu, w nieznanym miejscu. Nawet nie zastanawiam się, po co im te stroje skoro nigdzie nie ma słupów energetycznych. Dobiegają do mnie i kierują w moją stronę dziwne włócznie. Trzonki ich nie są z drewna tylko ze srebrzystego metalu, podobnego do lakierowanego aluminium. Widząc ich srogie miny, unoszę ręce do góry.

Warczą coś do mnie w swoim języku i pokazują, w jakim kierunku mam iść. Wstaje z ziemi i ci dorośli groźni mężczyźni wzrostem sięgają mi do ramion. Anatomicznie przypominają mi Indian z ameryki południowej, oglądanych w przyrodniczych programach telewizyjnych. Nie chcę ich sprowokować, powoli idę w skazanym kierunku. Mam tylko nadzieję, że KAM podąża moim śladem. Wchodzę na polną drogę i w miarę pokonywania kolejnych jej odcinków mijam pola doświadczalne z różnymi roślinami. Przy wszystkich umieszczono tablice informacyjne, opisane w nieznanym mi języku.

Zauważyłem plantację z rosnącymi już dojrzałymi bananami. Zatrzymałem się i gestem pokazałem konwojentom, że jestem głodny. Widocznie nic nie zrozumieli, ponieważ nie zareagowali na moją ręczną komunikację. Nie zważając na ich postawę podszedłem do owoców, zerwałem sporą ilość najniżej rosnących. Zacząłem jeść i gestem pokazałem, że możemy iść dalej. Pamiętam z lekcji biologii, banan to jedyna roślina, która nie wytwarza nasion, rozmnaża się wegetatywnie. Niestety wtedy nie wiedziałem, że właściciel Xibalba zabraniał zrywania bananów. Poczułem z tyłu silne uderzenie prądu, paralizator musieli mi przyłożyć do pleców. Bez czucia upadłem, oprawcy złapali mnie za nogi i ciągnęli po polnej drodze. Nie zważali na moją niewygodę i zadawanie mi ran, kiedy moja głowa uderzała w polne kamienie. Jak tylko odzyskałem część władzy w kończynach, zacząłem chronić odsłonięte części ciała? Kombinezon kosmiczny, w jakim byłem jeszcze długo osłaniał moje ciało przed tarciem. Dotarłem w tak nietypowy sposób z części rolniczej do hodowlanej.

Pomimo mojej nietypowej pozycji szybko się zorientowałem gdzie jestem. Prawdopodobnie trafiłem do zoo lub jestem w laboratorium genetycznym pod gołym niebem. Wyspa nadaje się do badań genetycznych. Pewnego dnia słyszałem na lekcji biologii pojecie endemizmu, tak nazywają ograniczone miejsce na występowanie określonego gatunku.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania