Poprzednie częściAnturaż część 1
Pokaż listęUkryj listę

Anturaż część 59

Moja nauczycielka wyszła z kuchni z miną bardzo zadowoloną, widocznie uzyskała to, co chciała. Gestem nakazała mi pójść za nią, zaprowadziła mnie do innej znacznie mniejszej od tamtej kuchni prawdopodobnie awaryjnej, lub zapasowej, przylegającej do magazynów żywnościowych. Ilość i różnorodność przechowywanych tam zapasów oszałamiał. Było tam prawie wszystko, co jadłem i znacznie więcej produktów mi nieznanych oprócz mięsa oraz ryb. Widocznie chłodnie usytuowano gdzieś indziej, albo nie spożywano tutaj czegoś takiego.

Pomieszczenie kuchni wyposażone było bardzo podobnie jak u mnie w domu, tylko ta była znacznie większa, lecz pozbawiona zmywarki, ekspresu do kawy, robota kuchennego. Zlewozmywak wykonany był, z litego delikatnie świecącego błękitnego granitu, a nie z konglomeratu i przez to był znacznie grubszy oraz cięższy. Bateria zlewozmywakowa była z ciepłą i zimną wodą. Tylko zamiast pokręteł były raczki i poprzez ciągnięcie do siebie puszczało się wodę, a zamykało się odpychając. Automatycznie przy puszczeniu wody uruchamiał się rozdrabniacz zlewozmywakowy, wtedy wydawał odgłos podobny do dźwięku, jaki powstaje podczas lotu szerszenia. Kuchenka zasilana była energią, tylko nie elektryczną, gdyż dokładnie sprawdziłem i nie było przy niej przewodu doprowadzającego.

Byłem jak zawsze głodny, a tutaj miałem warzywa i owoce oraz sprzęt do gotowania i duszenia. Patelni nie znalazłem, podobnie było z oliwą i tłuszczem roślinnym. Bogactwo przypraw zachwycało i kolekcja różnych octów podobnie. Wśród różnych garów i przyborów kuchennych odnalazłem wyciskarkę i przepuszczałem przez nią oliwki. Gotową oliwę w niewielkiej ilości nalałem do czegoś podobnego do małej brytfanki, na niej uprażyłem orzeszki piniowe. Kociołek ustawiłem na kuchence i rozpocząłem gotowanie od sporządzenia bulionu warzywnego. Następny etap szedł jak z płatka, kurkuma, kolendra, kmin rzymski, kilka porów, pasternak, dynia, cukinia, papryka, suszone morele, fasola limeńska, papryczki chili, sól, pieprz i natka pietruszki do ozdoby. Nawet nie zastanawiałem się nad kolejnością czynności, doskonale miałem opanowany i przećwiczony przepis na dynie z fasolą limeńską po marokańsku. Wcześniejsze pomaganie w kuchni mamie okazało się przydatne, dzięki temu powoli na kuchence jedzenie się gotowało i pozostało tylko, co jakiś czas je mieszać. Miałem trochę czasu i składniki, więc postanowiłem zrobić w tym czasie sałatkę arabską. Złapałem sporych rozmiarów miskę, oczywiście oczyściłem i umyłem ogórki, cebule, pomidory wszystko pokroiłem, czosnek posiekałem. Oliwę miałem to zrobiłem sos winegret z miętą, niewielkie miseczki wyłożyłem liśćmi sałaty i nałożyłem na to porcje wymieszanych składników, jeszcze ozdobiłem i podałem na stół. Gestem zachęciłem moją nauczycielkę do jedzenia. Sam, jak zacząłem jeść to dopiero poczułem, jak bardzo jestem głodny. Mój wilczy apetyt zachęcił kobietę do popróbowania nieznanej jej potrawy. Widocznie zasmakowała, bo już bez oporów jadła z widocznym na twarzy zadowoleniem. Tymczasem zapach gotowanej potrawy rozszedł się po całej kuchni i przedostał na zewnątrz.

Niedaleko przechodziła pani w towarzystwie pupilka i poczuli niespotkany przez nich wcześniej przyjemny zapach. Podążając za nim trafili do kuchni, moja opiekunka natychmiast padła na kolana z czołem przyciśniętym do podłogi. Natomiast ja nie świadomy zagrożenia, jakie swoim zachowaniem na siebie ściągam, gestami zaprosiłem gości do stołu, zachowywałem się przy tym swobodnie, jakbym to ja był tutaj prawdziwym gospodarzem. Takim sposobem bycia jeszcze bardziej zaskoczyłem i zaintrygowałem przybyłych swoją osobą. Wygląd mój mylił, w ocenie ich byłem pół Istotą, podobnie jak pupilek. Gdybym wyglądał jak w czasie przylotu, szybko bym zginął za swoje zachowanie i to w bardzo bolesny sposób, jako przestroga dla innych.

Na stole postawiłem kociołek z parującą potrawą, nalałem wszystkim do czarek dyni z fasolą limeńską po marokańsku i podałem jakby łyżki. Gestem zachęcałem do jedzenia, tylko nauczycielka dalej klęczała i w ten sposób zakłócała mi przyjemność jedzenia, a potrawa stygła. Musiałem wstać od stołu, podszedłem do klęczącej i powiedziałem po polsku.

- Wstawaj, dziurę głową w posadzce zrobisz.

Niestety nie zareagowała, bez wahania nachyliłem się i podniosłem ją z klęczek. Zastygła w bez ruchu, dlatego zaniosłem ją do stołu i posadziłem na tych ich niewygodnych taboretach. Prawie zmusiłem ją do siedzenia, wcisnąłem coś jak łyżkę w rękę i kazałem gestem jeść. Pupilek tylko patrzył, nawet on nie śmiał przy matce jeść. W zachowaniu byłem taki swobodny i władczy, że pani nakazała im jeść. Ja wtedy już swoją porcje kończyłem i szykowałem się do dolewki, zachowując jednak przy stole dobre maniery.

Pani jadła z wyraźną przyjemnością, z pewnością smakowała jej kuchnia orientalna. Najważniejsze, że Pupilek jadł z apetytem i nauczycielka też. Mama z moich umiejętności kulinarnych tego dnia byłaby z pewnością dumna. Gościom nałożyłem jeszcze sałatki i w czasie posiłku pani zaczęła mówić coś do nauczycielki, a ta nie przerywając konsumpcji jej odpowiadała. Dopiero później jak opanowałem język Istot w stopniu podstawowym, dowiedziałem się od mojej opiekunki, co było tematem rozmowy przy stole.

Zastanawiało ich moje pochodzenie, ponieważ nadzorcy zwierząt, którzy mnie pojmali i zamknęli w klatce zostali spaleni na moich oczach. Tych obecnych nie mieli, o co pytać oni nic nie wiedzieli, zobaczyli mnie pierwszy raz już, jako białego.

- Przepraszam Waw, że przerywam czy pytał ktoś ciebie skąd przyleciałeś w nieznanym im statku – powiedział generał Jacew.

- Nikt mnie nie pytał, a dlaczego tak się stało zrozumiałem po pewnym czasie. Gdyby wylądował pierwszy kosmonauta poza terytorium Związku Radzieckiego, ktoś by pytał o coś psa. Mnie i wszystkich ludzi traktowano jak zwierzęta i takie były nasze prawa. Znacznie wcześniej najprawdopodobniej w zamierzchłej przeszłości dokonano podziału zwierząt, na niegroźne oraz niebezpieczne i do tych drugich zaliczono człowieka. Wyjątek stanowili Pupile właściciele o nich dbali, leczono ich u weterynarza. W przypadku śmierci chowano go podobnie jak Istotę w świecie zmarłych. Z takim pochówkiem związała się cała ceremonia i piękna oprawa. Przez cały czas pobytu tam byłem tylko na jednej uroczystości żałobnej. Mistrz ceremonii przywołał bramę, ciężko mi określić czy była podobna do tej, jaka dzisiaj przetoczyła się po naszym terenie. Mogła być to brama specjalna na takie uroczystości, tego nie mogę stwierdzić dla mnie była niewidoczna.

Ciało Istoty, która zginęła w katastrofie pojazdu łatającego w wyniku zakłócenia energii ziemi. Wybuch wulkanu spowodował chwilowe zakłócenie w przepływie energii, pojazd leciał za wysoko żeby wylądować bezpiecznie i jednocześnie za nisko w górzystym terenie do zaczerpnięcia energii z innego źródła.

Zwłoki włożono w kryształowy podłużny blok, pod koniec ceremonii, został ten pojemnik z zawartością wciągnięty w bramę. Najciekawsze w tym było, że Istota potrafiła przywoływać w razie potrzeby zmarłego. Nawet w jakiś nieznany mi sposób mogła się z nim komunikować. Często widziałem takie przywoływania i zwłoki nigdy nie nosiły śladów rozkładu, nawet, gdy było to ciało Pupilka. Niestety nie miałem okazji sprawdzić czy zwłoki Istoty niezabezpieczone ulegają rozkładowi. Przypuszczam, że zmiany genetyczne dokonywane na ciałach i klonach miały jakiś wpływ na ich rozkład. Prawdopodobnie organizmy Istot wyglądały i funkcjonowały inaczej przed ulepszeniem.

Posiłek dobiegł końca, Pupilek w imieniu pani zażądał dla niej nowej innej równie smakowitej potrawy następnego dnia. Dopiero jak wyszli, zobaczyłem wielką ulgę na twarzy nauczycielki języka. Dla pewności jeszcze sprawdziła, po odczekaniu kilku minut w ciszy, czy na pewno odeszli daleko. Gestami, nie wypowiadając nawet jednego słowa, pokazała wymownie, co nam jeszcze przed chwilą groziło. Prawie błagała mnie o rozsądne postępowanie przy takich spotkaniach. Moje swobodne zachowanie pogłębiło jeszcze o ile to możliwe zmarszczki na jej twarzy. Ona nie znała innego życia pozbawionego strachu, bała się wszelkich zmian. Nigdy nie poznała smaku wolności, radości i decydowania o sobie oraz swoich najbliższych, mi to było dane. Doświadczyłem jeszcze uczuć dla niej niepojętych, niemieszczących się w jej skali zrozumienia i jak to straciłem, to żyłem tylko dla KAM-a.

Chciałem zrobić coś dobrego dla opiekunki, jak najbardziej dla niej i żyjących w tych czasach kobiet niezwykłego. Wiedza nabyta w szkole podstawowej z biologii i chemii, teraz zostanie przeze mnie wykorzystana. Postanowiłem zrobić kremy do twarzy na noc oraz na dzień, jeszcze balsam nawilżający i uśmierzający ból do ciała. Miałem podstawowe składniki, czyli zioła, z których mogłem to wykonać, tylko musiałem popracować nad całością. Z zapałem zacząłem tworzyć. Działanie moich preparatów kosmetycznych można będzie przetestować jedynie na skórze nauczycielki języka Istot.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania