Poprzednie częściAnturaż część 1
Pokaż listęUkryj listę

Anturaż część 25

Profesor spojrzał na mnie i przystąpił do małego wykładu.

- Tradycyjny silnik jonowy elektrostatyczny składający się z dwóch siatek ma wady, dlatego zastosowaliśmy w naszej konstrukcji podwojenie siatek. Pierwsza z siatek dodatnich jest nisko naładowana, druga wysoko naładowana. Przy takim rozwiązaniu uzyskaliśmy bardziej precyzyjny ruch jonów, w naszej ocenie było to niewystarczające. Dlatego opracowaliśmy założenia do zbudowania silnika elektromagnetycznego, w tych założeniach chcemy wykorzystać mikrofale do przetworzenia energii elektrycznej w ciąg. Wykorzystamy dwa prawa fizyki, pierwsze to fenomen ciśnienia promieniowania, a drugie to II zasada dynamiki Newtona. Jeśli nam się uda to czeka nas przełom w badaniach kosmosu, statek kosmiczny napędzany takim silnikiem dotrze do Marsa za czterdzieści dni.

Tak zakończyła się nasza wizyta w podziemnym ośrodku badawczym, zostaliśmy odprowadzeni do windy. Wyjazd był również ekscytujący jak zjazd, wsiedliśmy do sztabowej Wołgi i ruszyliśmy w drogę powrotną do Legnicy. Jazda była dość szybka i po osiemnastej już dojechaliśmy do hotelu. Byliśmy wszyscy bardzo głodni, ja zjadłem przez cały dzień kilka kanapek podobnie jak pułkownik. Miron i obstawa skorzystali z czasu wolnego i zjedli obiad na stołówce ośrodka badawczego.

Zajęliśmy w trzech miejsca przy stoliku, od razu podszedł do nas kelner. Zamówiłem zupę węgierską gulaszową, boeuf strogonow i sałatkę owocową – macedonie, do picia zieloną herbatę. Pochłaniałem wszystko z apetytem, w czasie jedzenia pułkownik omawiał plan mojej jutrzejszej podróży do Wrocławia. Wszyscy weszliśmy po kolacji do naszego pokoju, pułkownik upewniwszy się, że wszystko jest w porządku pożegnał się do dziewiątej rano i wyszedł. Zostaliśmy sami, zadzwoniłem do domu i przed spaniem rozmawialiśmy o sprawach codziennych.

Czwartek 26 luty 2015 pobudka podobnie jak wczoraj w hotelu Piast II o tej samej porze, śniadanie i wyjazd do Wrocławia w identycznym składzie jak wczoraj. Pułkownik Orłow i obstawa ubrani są po cywilnemu, samochody też zmienili, dziś jest dla nas Polonez II sedan, a dla obstawy trzy Syreny sport. Wyjeżdżamy z parkingu hotelowego, jako trzeci pojazd, pogoda bardzo podobna do wczorajszej. Jedziemy ulicami Marchlewskiego, Czarneckiego, Wrocławską do Wrocławia. Przed miastem skręcamy na północ i do miasta wjeżdżamy ulicą Osobowicką, dojeżdżamy do lasu. Przejeżdżamy przez bramę na teren wojskowy, mieszczą się tutaj ośrodki badawcze. Pracują tutaj naukowcy z Uniwersytetu Wrocławskiego im. Bolesława Bieruta z Pl. Uniwersyteckiego 1 zajmują pawilon A. Politechnika Wrocławska z Wybrzeża Stanisława Wyspiańskiego 27 zajmują pawilon B.

Mam odwiedzić dzisiaj te dwa pawilony, a w tym lesie jest ich kilkanaście i w każdym jest inna uczelnia. Zaczynam zwiedzanie od początku, idę do pawilonu pierwszego. Zaraz za drzwiami spotykam profesorów Kowalskiego i Nowaka oraz docenta Malinowskiego. Witają się ze mną i zapraszają do laboratorium, teraz tutaj pracują, nad stworzeniem komputera kwantowego.

- Miałem przyjemność być na waszym pokazie w teatrze miejskim w Nysie to, co pokazaliście tam bardzo mną wstrząsnęło. Zastanawiające jest, jak wam udaje się zachować obiektywizm, przy takich obrazach na żywo, spokój i opanowanie. – powiedziałem.

Mój komplement albo charakter wojskowy mojej wizyty bardzo im się spodobał, ponieważ profesor Nowak odpowiedział.

- Przeprowadzamy dalej doświadczenia nad kwantami, obserwujemy stale sprzeczności w fundamentach fizyki, jakie wywołują. Takie jak czas, przestrzeń, czy ruchu. Stale przepuszczamy pojedyncze fotony przez szczeliny, a one niezmiennie wiedzą o istnieniu dwóch szczelin. Obserwujemy obie szczeliny, wiemy, którędy foton przejdzie. Najczęściej mamy do czynienia, na rozczepianie na wiele światów, nawet na nieskończenie wiele światów. Wtedy nie jesteśmy w stanie nic zaobserwować, tak dużo jest przekazów ponakładanych na siebie. Czasami mamy szczęście i dostajemy tylko jeden. Jak ciebie to bardzo interesuje to zapraszamy do obrazu wyświetlanego właśnie z Przekazatora.

Zaprowadził mnie docent Malinowski do niewielkiego pomieszczenie o ścianach przezroczystych. Posadził przy niewielkim ekranie, na głowę nasadził mi coś w rodzaju kasku, połączonego z reszta aparatury przewodami. Panowie rozeszli się po całym kompleksie i przystąpili do pracy. Powoli z oddali zaczął napływać wizualny i mentalny obraz.

Gdy czerwone słońce było w zenicie polnym traktem szedł mężczyzna, było parno i gorąco. Stawiane przez niego kroki, powodowały, że kurz unosił się i jego otaczał w ten bezwietrzny dzień. Z upływem czasu pragnienie dokuczało mu coraz bardziej, w miarę pokonywania kolejnych odcinków drogi. Daleko przed sobą zauważył zabudowania, początkowo były to tylko fragmenty budynków. Całość zasłaniały wiekowe drzewa z brązowymi liśćmi, teraz pożółkłe z upału i suszy ozdabiały ich korony. W miarę zbliżania, można było odróżnić piękne zdobienia budynku, które były zaniedbane przez czas i ludzi. Mimo to przekazujące dawną troskę budowniczych i opiekunów. Miejsce to przyciągało go jakąś swoją własną magią, a może to tylko usytuowana na środku dziedzińca studnia. Spowodowała, że wędrowiec skierował swoje kroki w tamtym kierunku. Podchodząc dostrzegał kunszt rzemieślników, którzy zadbali o funkcjonalność i estetykę tego miejsca. Kamienne ławki wokół cembrowiny zachowały się prawie idealnie, lecz misterne urządzenie z drewna i liny do czerpania wody zbutwiało. Wszystko inne wokoło było wykonane z białego kamienia. Zaczął szukać czegoś, co umożliwiało zaczerpnięcie wody, niczego takiego nie znalazł, zmartwiony rozglądał się coraz dalej. W swoich poszukiwaniach oddalił się od studni. Zatrzymał się dopiero pod drzwiami najbliższego domu, delikatnie zapukał. Długo nie czekał, drzwi otwarła piękna kobieta, miała długie ciemne włosy, przenikliwe spojrzenie i piękny uśmiech. Początkowo pomyślał, że szydzi z niego. Po chwili uświadomił sobie, że jest to osoba życzliwa i tak to okazuje.

- Czy mogę prosić o trochę wody, sam nie mogę ze studni zaczerpnąć, urządzenia są spróchniałe.

Wróciła do domu i w krótkim czacie wróciła ze szklanym dzbankiem pełnym wody. Przyniosła również gliniany kubek, do którego nalała wodę. Podała go wędrowcowi, zaczął małymi łykami pić i przyglądał się dzbankowi. Naczynie to wykonane było ze szkła bardzo cienkiego i jednocześnie ozdobionego naciętymi wzorami. Nigdy wcześniej czegoś podobnego nie widział, choć w swoim życiu zwiedził rozległe przestrzenie. Wszędzie gdzie bywał szkło było rzadkością, a co dopiero taki skarb. W ten sposób wypił całą zawartość.

- Bardzo dziękuję- powiedział podając dzbanek i kubek.

Przyjęła z powrotem puste naczynie i zamknęła drzwi. Był bardzo ciekawy, w jaki sposób kobiecie udało się zaczerpnąć wody, czy był jakiś sposób. Może był tak spragniony, że nie zauważył czegoś, co służyło do czerpania wody. Podszedł z powrotem do studni i zaczął dokładnie się rozglądać. Bardzo dokładnie sprawdzał i niczego nie znalazł. Popatrzył na głębokość studni i nie zauważył lustra wody. Musiała być bardzo głęboka lub całkiem wyschnięta. Najprawdopodobniej była druga studnia, z której domownicy czerpali. Wiedziony ciekawością obszedł dom dookoła i jedynie, co zobaczył to, że budynek posiadał tylko jedne drzwi wejściowe. Kształt miał kwadratowy, jednopiętrowy i każda ściana miała po cztery okna na każdej kondygnacji. Dodatkowo cały wyglądał jak od frontu zaniedbany, lecz piękny.

Odchodząc wybrał, ścieżkę przechodzącą przez stary częściowo zarośnięty samosiejkami sad, w którym drzewa były bardzo zniszczone. Wyglądało to tak jakby ktoś, lub coś celowo łamał konary. Było bardzo mało liści, a owoców nie zauważył wcale. Patrzył coraz bardziej dokładnie i dostrzegał coraz więcej szczegółów. Zniszczeń dokonały kawałki stali nieskorodowane teraz jeszcze widoczne, choć częściowo zarośnięte. W pobliżu domu nie było metalu, tylko przybywało go jak się oddalał i jednocześnie fragmenty były coraz większe. Sad stopniowo stawał się bardziej zarośnięty krzewami i młodymi drzewami. Coraz trudniej było mu utrzymać się na ścieżce, aż doszedł do zwalonego w poprzek drzewa. Zarośniętego przez krzaki z długimi kolcami. Postanowił obejść przeszkodę i skierował się w lewą stronę mniej zarośniętą. Wszedł w zarośla, dopiero po długim czasie ciernie przestały rosnąć gęsto. Można było bez większych utrudnień powrócić na opuszczoną wcześniej ścieżkę. Tutaj była granica ogrodu i rozpoczynał się las. Rosły tutaj tylko młode drzewa, wszystkie stare drzewa były połamane lub wyrwane z korzeniami. Leśne poszycie pokryło butwiejące drewno i częściowo wielkie bryły błyszczącego metalu. Powstał dziwny labirynt uformowany przez przyrodę i wystające bardzo rzadko fragmenty stalowej budowli. Gigantyczny mech porastał prawie wszystko nawet drzewa wyrastające z niego, był tak puszysty, że chodzenie powodowało uginanie podobne jak na bagnie. Pięknie wyglądały wielkie grzyby bardzo kolorowe, było niewiele delikatnych białych kwiatów. Wszędzie unosił się intensywny zapach leśny z domieszką czegoś nieokreślonego, jednak bardzo przyjemnego jednocześnie niepasującego do miejsca i czasu. Aromat ten kojarzył się z odległymi latami, niemającymi nic wspólnego z chwilą obecną. Powoli kolory w lesie zaczęły ulegać zmianie, spowodowane było to nie tylko tym, że zaczęło robić się późno. Musiał znaleźć miejsce na nocleg, idąc po miękkim podłożu, rozglądał się za miejscem do spania. Doszedł w miejsce gdzie fragment leśnej ściany, przebity przez wielki kawał blachy, zrobił naturalną osłonę przed deszczem. Tam było sucho doskonałe stanowisko do odpoczynku, w tym miejscu nagromadziło się sporo chrustu na niewielkie ognisko. Sprawnie rozłożył swoje rzeczy i chciał rozpalić ogień, lecz powstrzymał się, zobaczył w oddali ogniki. Światełka wirowały, migotały i zmieniały barwę. Zapadająca noc zwiększyła tylko ich moc, wydawały się przybliżać i oddalać. Było zbyt ciemno by podejść i sprawdzić, co to jest. Położył się spać i zapadł w płytki sen. Czujny, jednocześnie był w stanie zareagować nawet na najmniejszy sygnał zagrożenia. Umiejętność tą nabył przez życie w warunkach ciągłego zagrożenia. Przez zwierzęta i ludzi, którzy zagrażali wszystkiemu i wszystkim odmiennym od ich przyzwyczajeń, wierzeń oraz świadomości. Teraz przyszedł czas na sen kojący wszystkie te obawy i lęki, lecz bardzo relaksujący trudy minionego dnia. Wygodnie ułożony zaczął śnić o kobiecie, która podała mu wodę. Była dla niego piękna, lecz czy każdy patrzący na nią mężczyzna miałby takie samo zdanie, co do tego miał spore wątpliwości. Poprzez sen słyszał dziwną muzykę niezrozumiałych słów, było to kojące. Spowodowało to, że niezależnie od siebie zapadał w głęboki sen. Przypomniał sobie początek swojej tułaczki, jak to musiał opuścić rodzinny dom. Wszystko zaczęło się od wiary, jaką wyznawali rodzice i dziadkowie, było to oddawanie chrzci bogu Exi zapewniającemu bezpieczeństwo. Pozostali w okolicy byli wierzyli w boga Arieta, początkowo tylko uświadamiali im, że ich wiara jest nieprawdziwa. Każdego kolejnego roku było coraz gorzej, zaczęła się przemoc. Jego obrażano, szarpano, często był bity. Najtragiczniej to dotknęło jego rodzinę, podczas jego nieobecności, gdy przebywał u brata matki, w nocy podpalono ich dom i śpiących domowników. Został sam, a gdy wiadomość to rozniosła się po okolicy. Krewni w obawie o swoje życie szybko pozbyli się uczuć rodzinnych, został spakowany i po krótkim pożegnaniu wystawiony przed próg. Długo stał przed domem, zastanawiał się, co ma dalej z sobą zrobić. Gdzie pójść, nie miał żadnego celu, więc postanowił zobaczyć morze. Tyle o nim słyszał i o krainach zamorskich, że postanowił to sprawdzić. Już pierwszego dnia swojej wędrówki nabrał obawy, co do życzliwości ludzi, tam gdzie go znano uciekano przed nim jak przed demonem. Niedługo przestał być rozpoznawalny i stał się tylko zwykłym przybłędą. Mijał wioski i miasta nigdzie nie zatrzymywał się ze strachu przed wyznawcami Arieta. Na nocleg i odpoczynek wybierał miejsca ustronne najlepiej małe zagajniki, żywił się tym, co po drodze znalazł i upolował. Pewnego dnia przed sobą zobaczył wysokie góry, które wydawały się nie do przebycia. Tereny były słabo zamieszkałe, a ludzie inaczej się ubierali, ich mowa znacząco różniła się od jego. Nigdzie nie widział miejsc kultu wyznawców Arieta, postanowił, więc odwiedzić najbliższą wioskę. Ściany zagrody wykonane były z grubych bali, dachy bardzo strome przykryte drewnianym łupanym gontem. Każde gospodarstwo wyglądało jak mała twierdza, zbudowane w czworobok bez okien na zewnątrz tylko jedne bardzo masywne drzwi wejściowe. Gospodarstwa były oddalone od siebie na różne odległości, często odgradzały je niemal pionowe wysokie skały. Wyglądało to na masywne zabezpieczenie chroniące nie tylko od ognia, lecz też od czegoś więcej. Gdy przyglądał się najwyższej budowli, nagle drzwi zostały otwarte i zobaczył jak wychodzi wysoki brodaty chłop. Ubrany w wełniane ciemnobrązowe spodnie, bluza ze skóry zwierzęcia pokryta długim zielonym włosiem. Buty były z miękkiej czarnej skóry z cholewami, czapka półokrągła z frędzlami. Nieznajomy obserwował uważnie przybysza, gdy ten pozdrowił go i zaczął się odwracać by odejść. Usłyszał w gardłowej mowie.

- Szukasz pracy.

Był zaskoczony, lecz odpowiedział.

- Tak, tylko ja bardzo mało potrafię i nigdy nie pracowałem. Jestem chętny do pracy, szybko się uczę, mam sporo siły tylko teraz wyglądam tak mizernie. Dbam o czystość, lecz wędruję już sześćdziesiąt dni.

- Jestem Wer Hilop i to jest moje gospodarstwo, moja żona nazywa się Usa, a dzieci to syn Bacus i córka Barbera. Mieszkają jeszcze inni Eron zajmuje się zwierzętami, Drew pilnuje zapasów, Red naprawia i wyrabia sprzęt, Karon remontuje i buduje. Do pomocy są jeszcze Zafar, Udon i stary Greman. W domu są Marena, Baria, Selia, niania Ozamia i babcia Belubina. Będziesz na początku pomagał w domu za wikt i opierunek, a później jak się sprawdzisz dostaniesz grosz za dzień, jak cię zwą.

- Nazywam się Marion Sajen i pochodzę z krainy czterech jezior. Jestem sierotą na tym świecie zostałem sam, moja rodzina nie żyje.

Wer zaprosił gestem Mariona do środka i przepuścił go pierwszego w masywnym przejściu. Gdy wchodził zauważył, że tuż obok ułożono sprzęt do walki. Znajdowały się tu topory, piki, łuki i strzały oraz do rzucania oszczepy. Samo przejście było wąskie, długie i zmieniało kierunek raz w prawo, a raz w lewo, na końcu były drugie masywne drzwi. Następnie małe podwórko na środku, którego zbudowany był dom mieszkalny z dużymi oknami, zakończony spiczastym dachem. Pomieszczenia gospodarcze, mieszkalne służby i sanitarne były wbudowane w ściany ogradzające kompleks, ich drzwi i okna wychodziły na podwórko. Został wprowadzony do domu, tam w wielkiej izbie zobaczył wszystkich mieszkańców tej małej twierdzy. Przywitała go gospodyni piękna zadbana kobieta, pewna siebie i władcza, za nią po prawej stronie stał syn Bacus. Na lewo stała cudna istota córka Barbera ( ten pierwszy widok pozostał mu w pamięci mimo upływu lat) włosy ciemne długie do pasa, oczy zielono brązowe zależne od światła. Ubrana w czerwoną z krótkim rękawem błyszczącą wzorami suknie, zakończoną stojącym kołnierzykiem, a sięgającą do kolan.

Mieszkał, pracował tam przez siedem okresów słońca, on w tym czasie stał się doskonałym wojownikiem i dobrym pracownikiem gospodarstwa. Wstawali do obrządku, jak tylko słońce wzeszło, zajmowali się bydłem, jedli śniadanie i szli do pola. Nocni wartownicy kładli się spać, do czasu jak słońce było w zenicie, później wstawali do pracy w gospodarstwie. Jak było widno to wszyscy czuli się bezpiecznie, nocami bestie atakowały, ludzi i zwierzęta. Warty były rotacyjne i kobiety też brały w nich udział, potrafiły walczyć na równi z mężczyznami. Wszystko było dobrze do tej jednej zimowej nocy, bestie zaatakowały niedługo przed świtem. Zaskoczyli obrońców, wychodząc z pod ziemi, odnalazły podziemne groty. Nikt na gospodarstwie nie zdawał sobie sprawy, co jest pod ziemią zaskoczenie było kompletne. Wyszły pod klepiskiem stodoły, dużą grupą zaatakowały wartowników. Następnie śpiących domowników, on jedyny ocalał. Zawdzięczał to gospodarzowi, który chronił swoja córkę przed gołodupcem. Wer zamknął śpiącego Mariona w sypialni służby, dopiero ranne przybycie sąsiadów, szukających ocalałych z pogromu, przywróciło mu wolność. Jako jedyny pozostały przy życiu domownik, stał się właścicielem gospodarstwa, on jednak wybrał inaczej. Zapakował trochę jedzenia, jedną zmianę bielizny i poszedł w świat. Nie chciał oglądać pustego obejścia bez Barbery.

Wędrowiec obudził się z niespokojnego snu, chwilę odganiał nocne koszmary. Wstał i spojrzał w kierunku gdzie widział wieczorem roztańczone światła. Z daleka poprzez roślinność nic nie mógł dojrzeć, skradał się powoli do jak się okazało metalowej pieczary. Przed wejściem widział poszarpane brzegi ścian, w głębi wszystko wyglądało nienaruszone. Podszedł bliżej i spojrzał na tańczące światełka.

Ściągnąłem z siebie oprzyrządowanie służące do odbioru przekazu to, co zobaczyłem bardzo mną wstrząsnęło. Te światełka, a właściwie kabina była produkcji polskiej. Podszedłem do naukowców i zapytałem.

- Czy ten przekaz jest rejestrowany.

- Niestety nie, jest w czasie rzeczywistym i tylko ty go widziałeś. Mogłeś odbierać, ponieważ on był przeznaczony tylko dla ciebie, w tym przypadku nic się nie nagrało – odpowiedział profesor Kowalski.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania