Poprzednie częściAnturaż część 1
Pokaż listęUkryj listę

Anturaż część 81

Zaraz po śniadaniu pływaliśmy pod żaglami. Ścibor do swojego Maka 5 upchał dwóch wujków Teodora i Gwidona. Tato upchał na swojej jednostce resztę naszych gości, z tym nie było problemu, dlatego że mama jeszcze nie wróciła. Jezioro przemierzaliśmy wzdłuż i wszerz, z wiatrem i pod wiatr do obiadu. Przed czternastą zawinęliśmy do przystani i poszliśmy całą gromadą na obiad. Restaurację, jak zawsze pod nieobecność mamy, wybrała ciotka Sandra. Specjalnością zakładu była wołowina, po zapoznaniu się z menu, zamówiłem dużo, ponieważ na wodzie zgłodniałem, meksykańską zupę z wołowiną, pomidorami i fasolką, boeuf Bourguignon, czyli wołowinę po burgundzku, makaron chow mein z wołowiną i warzywami, paprykę faszerowaną po meksykańsku oraz steki wołowe z udźca w sosie imbirowym z grzybami mun. Byłem gotowy za wszystkich zapłacić, gdyż stać mnie było na pokrycie kosztów, lecz ciotka Sandra i wujek Sobiesław nawet nie chcieli o tym słyszeć.

Jeszcze nie dobrnąłem do ostatniej potrawy, jak przyjechała mama z babciami i Kornelią, były bardzo głodne. Zanim podano zamówione przez nie jedzenie zjadły wszystkie swoje przystawki i moje ostatnie danie, paprykę faszerowaną po meksykańsku nawet nie dały mi spróbować.

Przynajmniej zdążyły przyjechać przed moim odjazdem, pociąg osobowy do Krakowa Głównego mam o szesnastej jeden ze stacji Otmuchów Jezioro, dojadę nim do Czechowic Dziedzic, a z stamtąd do Bielska Białej.

Jedzenie pochłaniały nie jak damy, lecz z wielkim apetytem, a miedzy kęsami opowiadały o swojej wyciecze. Pod wpływem głodu zamówiły tak dużo jedzenia, że zostały dwa dania młoda kapusta z wołowiną i kurczak faszerowany wołowiną. Żeby jedzenie się nie zmarnowało, to zjadłem wszystko wspólnie ze Ściborem. Ja przynajmniej miałem wytłumaczenie, bo przecież czekała mnie, za kilkanaście minut, długa podróż, a on opychał się z przyzwyczajenia.

Pożegnałem się w restauracji z całą rodziną do dziewiętnastego września, kiedy to ma odbyć się ślub i wesele Maksyma z Krystyną w Warszawie. Wcisnęliśmy się w pięcioro do mojej maksymalnie czteroosobowej Syreny Sport, choć do dyspozycji były znacznie większe i wygodniejsze samochody. Tato usiadł za kierownicą i wystartował niczym rakieta, kilka kilometrów ze Ściborza przez Otmuchów do Otmuchowa Jezioro pokonaliśmy w kilka minut. Mama wysiadła przy swojej Warszawie i podjechała nią najbliżej peronu, z którego miałem odjazd, a ja wypakowałem swój bagaż i z pomocą wszystkich zaniosłem go na peron. Pozostało pięć minut do przyjazdu i był to czas na pożegnanie i zamienienie ostatnich słów.

- Rozmawialiśmy ostatnio o przeprowadzce i wybraliśmy Szczecin, tam zamieszkamy przy ulicy Rewolucji Październikowej niedaleko ogrodu dendrologicznego i ulicy Żupańskiego – powiedziała mama i musiała przerwać, ponieważ w perony wjeżdżał pociąg osobowy z Jeleniej Góry do Krakowa Głównego.

Szybkie pożegnanie z rodzinką na peronie, jak pociąg się zatrzymał, od razu wsiadłem. Tato podał mi moje bagaże, kuferek z KAM-em był najcięższy, a mundur, pozostała odzież i drobiazgi znajdowały się w walizce. Zaraz po zamknięciu drzwi wagonów, pociąg ruszył, pomachałem jeszcze przez szybę stojącym na peronie i udałem się obładowany bagażami w poszukiwaniu wolnego miejsca. Pociąg w niedzielne popołudnie był przepełniony, wszystkie miejsca siedzące, nawet w pierwszej klasie były pozajmowane przez podróżnych posiadających rezerwację. Będąc w ubraniu cywilnym nie mogłem liczyć na jakąś taryfę ulgową i miałem do wyboru albo stać na korytarzu, pośród żołnierzy zasadniczej służby wojskowej powracających z przepustek do koszar, lub udać się do wagonu restauracyjnego. Chwilę postałem w klimatyzowanym wnętrzu i jak trochę się ochłodziłem, przeszedłem do Warsu, w którym nie było wielu pasażerów. Ceny, trzykrotnie wyższe niż gdzie indziej, nie zachęcały zbytnio do konsumpcji i picia, był tylko ten, co musiał i kogo było stać. Bagaż postawiłem na stojaku przy wolnym stoliku, właśnie wtedy wyjeżdżaliśmy ze stacyjki Kubice, gdzie sporo osób wysiadło i wsiadło. Zaletą pociągów osobowych dalekobieżnych jest ich łatwa dostępność i niska cena biletu, Za swój w taryfie normalnej do Bielska Białej zapłaciłem tyle ile kosztuje tabliczka czekolady. Dostałem za to przejazd przez ładny kawałek Polski z jedną tylko przesiadką i w łącznym czasie porównywalnym z wyższymi klasami pociągów.

Poprosiłem pracownika Warsu o fula wrocławskiego, a sam zająłem miejsce przy moim stoliku, on zgrabnie niósł po pływającej podłodze wagonu tacę na ręce z otwartą butelką piwa i szklaneczką. Nawet kropelka bursztynowego napoju nie uroniła się na białą lnianą serwetkę podczas nalewania. Piękna gęsta piana pokrywała naszego króla eksportu, już pierwszy łyk piwa swoją goryczką upewniał pijącego o dużej zawartości chmielu, który był tak odmienny od tych sikaczy wyprodukowanych tylko na słodzie jęczmiennym i doskonale gasił pragnienie. Delektowałem się doskonałym piwem, popijając go małymi łyczkami i rozmyślałem o zakończeniu podstawówki oraz spotkaniu po latach z rodziną.

Mój doskonały nastrój został zakłócony przez konduktorkę pociągu i bosmana z marynarki wojennej awanturujących się. Młoda, szczupła i niewysoka dziewczyna nie mogła sobie porazić z podpitym dwumetrowym, umięśnionym chłopem z rękami jak bochny chleba. Początku ich rozmowy nie słyszałem, lecz przebieg w tej chwili monologu marynarza nie był dla postronnych obserwatorów przyjemny, gdyż składał się z samych inwektyw. Dziewczyna pod wpływem agresji ze strony pijanego skurczyła się w sobie, niestety jej widoczny lęk, dodał skrzydeł awanturnikowi. Pomimo sporej liczby obserwujących zajście żołnierzy zasadniczej służby wojskowej, żaden nie interweniował. Dlatego musiałem wziąć sprawy w swoje ręce, odstawiłem szklaneczkę i wstałem od stolika, podszedłem do marynarza i powiedziałem.

- Panie bosmanie proszę przeprosić za swoje zachowanie panią konduktor i zastosować się do jej poleceń.

Po moich słowach przestał urągać kobiecie i popatrzył na mnie. Widząc siwego cywila, o głowę niższego od siebie, niewłaściwie mnie ocenił, lub przecenił swoje siły. Ja w przeciwieństwie do niego wiedziałem, z kim mam do czynienia, komandos, nurek, specjalista od walki wręcz, skoczek spadochronowy, jednym słowem duży kaliber. Na swoje nieszczęście zaatakował mnie, tylko nie spodziewał się po mnie tak szybkiej odpowiedzi. Kiedy leżał na podłodze, do jego mózgu jeszcze nie dotarła informacja, co się z nim stało. Nie dałem mu dojść do siebie, zerwałem blokadę drzwi wyjściowych i je otwarłem. Następnie wykorzystując jego energię, wyrzuciłem go z pędzącego pociągu, była to lekcja, jaką dostał od ucznia Siergieja. Bez specjalnego pośpiechu zamknąłem drzwi wagonu i wróciłem do swojej szklaneczki piwka. Moja szybka akcja wywołała u patrzących szok, zanim ktokolwiek ochłonął od leżącego przy torach marynarza odjechaliśmy wiele kilometrów. Konduktorka podeszła do mnie i powiedziała.

- Muszę zgłosić kierownikowi pociągu, co tu się stało.

Zanim się odwróciła, popatrzyła na mnie, jak na bohatera przybyłego z odsieczą na białym koniu, lecz ponaglana poczuciem obowiązku poszła w kierunku czoła pociągu, gdzie był przedział służbowy. Żołnierze zasadniczej służby wojskowej pocztą pantoflową przekazywali sobie nowinę, jak to stary cywil dał w mordę dryblasowi z marynarki wojennej i wywalił go za pysk z pędzącego pociągu. W bardzo krótkim czasie wagon barowy został zapełniony ludźmi w zielonych mundurach, chcących popatrzyć na dziadka, co by nie mówić faceci to najwięksi plotkarze.

Podczas wjazdu na stacje Kędzierzyn Koźle wagon barowy błyskawicznie opustoszał, był to znak, że na peronie są kanary. Jak tylko pociąg się zatrzymał, do wagonu Warsu podeszły trzy trzyosobowe patrole. Wojskową Służbę Wewnętrzną reprezentował kapral i dwóch szeregowych, Służbę Ochrony Kolei reprezentował patrol z trzema sierżantami, a Milicję Obywatelską sierżant sztabowy i dwóch plutonowych i to oni weszli, jako pierwsi z mundurowych, za kierownikiem pociągu i konduktorką. Pierwsza podeszła do mnie konduktorka i powiedziała.

- Panowie mają sprawę do pana.

Milicjant w stopniu sierżanta sztabowego podszedł do mnie, niedbale oddał honor stukając byle jak do daszka czapki i w podobny sposób się zameldował.

- Sierżant sztabowy Rowicz z posterunku kolejowego Milicji Obywatelskiej ze stacji Kędzierzyn Koźle, proszę okazać dokumenty.

Podałem mu legitymację oficerską, wziął ją ode mnie i po otwarciu przeczytał. Momentalnie wyprostował się jak struna, trzasnął obcasami i powiedział.

- Obywatel major wybaczy to nie nasza sprawa, książeczkę wojskową przekażę patrolowi WSW.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania