Poprzednie częściAnturaż część 1
Pokaż listęUkryj listę

Anturaż część 88

Kiedy to mówiłem nawet nie zdawałem sobie sprawy jak blisko jestem prawdy i jak bardzo nas zaskoczą w tym temacie, nasi nowi, świetlni przyjaciele. Tylko zastanawiałem się, jaką cenę przyjdzie nam zapłacić za tę przyjaźń i czy dla obu gatunków wzajemna współpraca będzie jednakowo korzystna. Znamy w przyrodzie wiele odmian roślin, ras zwierząt, które doskonale współistnieją i wzajemnie są sobie użyteczne.

Obraz zbliżającej się kolejnej katastrofy, jaka ma dotknąć ludzi z ich winy, choć na chwilę został oddalony. Emocje dzisiejszego dnia opadły i zdałem sobie sprawę jak bardzo byłem zmęczony. Musiałem się położyć i wypocząć, więc pożegnałem panie. Głodny i spragniony dosłownie padłem w mundurze na łóżko w mojej kwaterze, prawdopodobnie już spałem, zanim moje ciało dotknęło materaca.

Gigantyczne pragnienie wyrwało mnie z głębokiego snu, nie mogłem przełknąć śliny, a nic w pokoju do picia nie miałem. Obolały przez spanie w niewygodnej pozycji, powlokłem się do łazienki. Krótki prysznic, szybkie golenie i udałem się do kantyny oficerskiej, a tam oprócz nocnej zmiany z pierwszego na drugi lipca, nikogo nie zastałem. Kucharz dyżurny, nawet ucieszył się na mój widok, przynajmniej miał towarzystwo i zajęcie w tych bardzo wczesnych godzinach. Dzięki mojemu zamówieniu czas zaczął mu szybciej mijać. Nawet po pewnym czasie powiedziałbym, że za bardzo. Wystarczyło tylko, że przyrządził dla mnie trzy potrawy, a kiedy zapach jedzenia rozszedł się po kompleksie, natychmiast zwabił innych głodnych. Z każdą kolejną minutą przybywało więcej chętnych na posiłek, widocznie większość miała problemy z regularnym snem i jedzeniem.

Do mojego stolika dosiadł się Mucha z miską bigosu i po krótkim.

- Cześć - zaczął jeść.

Mało kapusty, dużo mięsa i świeże leśne grzyby, zachęciły i mnie do zjedzenia bigosu.

- Waw zrobiłeś się stary i powinieneś już mniej jeść. Zawsze wydawało mi się, że wiekowi ludzie mniej jedzą i śpią. Powinieneś wziąć przykład z naszego starego, ten to chyba nigdy nie śpi. Jak zjesz to masz iść do niego, czeka na ciebie w swoim biurze. Kazał mi to tobie przekazać jak tylko wstaniesz.

Porozmawialiśmy jeszcze podczas jedzenia na różne tematy niezwiązane z wojskiem, o sprawach domowych i najważniejszych dotyczących nas i dziewczyn. Kiedy zaczął opowiadać z wypiekami na twarzy o Paulinie, którą spotkał na ostatniej przepustce, poczułem się stary i zmęczony.

Zazwyczaj część oficjalna, czyli wojskowa, przebiegła w biurze starego podporucznika, błyskawicznie. Z dowódcą w zasadzie krótko się rozmawia, lecz dzisiaj było zgoła inaczej. Natłok nowych niespotykanych wcześniej rewelacji, które jak magnes przyciągałem, podważały wszystkie wcześniej utarte schematy. Przez czysty przypadek nadszarpnęły jego wytrzymałość fizyczną oraz psychiczną. Nagle doświadczył uczucia braku rodziny, już armia nie zaspakajała wszystkich jego potrzeb. Najgorsze w przypadku człowieka jest uświadomienie sobie, że suche relacje typu podwładny zwierzchnik, jakoś nie wystarczają. Pod wpływem dobrego humoru i potrzeby załatwienia kilku spraw w podziemnym mieście, z własnej inicjatywy oraz potrzeby dał mi przepustkę na całe końtygnia.

Kiedy opuściłem biuro szefa, nagle miałem tyle do zrobienia i z wszystkim musiałem wyrobić się do wczesnego popołudnia jutrzejszego dnia. Pawie biegałem żeby ustalić wszystkie szczegóły koniecznych czynności, podczas mojej nieobecności.

W piątek 3 lipca 2015, pociągiem dalekobieżnym, wieczorem, dojechałem do stacji Szczecin Główny. Miałem tam do wyboru kilka środków komunikacji, lecz musiałem w tym celu wyjść ze stacji, a tego nie chciałem. Znacznie wygodniejsze było skorzystanie z pociągu lokalnego i wybrałem takie rozwiązanie. Wystarczyło, że zmieniłem peron i wsiadłem do tramwaju szynowego i nim przejechałem trzy stacje. Zanim pociąg zatrzymał się na czwartej Szczecin Łękno, już wiedziałem na wyświetlaczu przy drzwiach, jaka jest temperatura, wilgotność, wysokość nad poziomem morza i całą masę innych informacji handlowych. Prosto z wagonu poszedłem przed dworzec na ulicę Hanki Sawickiej, szedłem Juliusza Słowackiego koło jeziorka Rusałka, przeszedłem na ścieżkę ogrodu dendrologicznego. Prawie doszedłem nią pod drzwi wejściowe budynku przy ulicy Rewolucji Październikowej, wystarczyło tylko wjechać windą na szóste piętro i witałem się z rodzinką.

Mama z tatą cieszyli się najbardziej z tej wizyty i prawdopodobnie odetchnęli z ulgą jak mnie zobaczyli. Tym razem nie postarzałem się tak bardzo od ostatniego naszego spotkania jak przy tym wcześniejszym. Wylewne przywitanie było mocno emocjonalne i wzruszające dla rodziców i mnie. Dzieciaki odebrały to inaczej, dla nich stałem się już starym człowiekiem. Kornelia i Ścibór zaraz po zjedzeniu kolacji, udali się do swoich pokoi. Będąc tam, za pośrednictwem komputera oraz telefonu bezprzewodowego, rozmawiali i grali z swoimi znajomymi. Natomiast ja z rodzicami w salonie, uzgadnialiśmy plan na jutrzejszy dzień. Wybór był prosty, piękna letnia pogoda zachęcała do spędzenia czasu na plaży i zażywania kąpieli morskich. Wspólnie postanowiliśmy jechać samochodem do Wisełki przez Międzyzdroje. Miałem wysiąść po drodze przy ośrodku Grodno. Jeżeli byłoby tam jakieś utrudnienie do swobodnego wejścia, to skorzystam z rezerwowego wejścia na Białej Górze. Maksymalnie dwie godziny zajmie mi załatwienie wszystkich spraw w Centrali podziemnego miasta pod górą Gosań. Zaraz po wyjściu na powierzchnię przedzwonię do taty i on mnie zabierze nad jezioro do Wisełki, gdzie pozostali będą czekać na przystani.

Sobota 4 lipca 2015 plan został zrealizowany i pogoda dopisała wyjątkowo, rzadko się tak zdarza. Tato przyjechał po mnie do lasu w samych spodenkach i do tego mokrych, przez gorąco nie przejmował się zamoczeniem siedzenia samochodu. Temperatura w cieniu przekroczyła trzydzieści stopni i podobnie tak wyglądały wszystkie poprzednie dni w Wisełce od dwóch tygodni. Przystań nad jeziorkiem była zapełniona wczasowiczami stojącymi w kolejce do wypożyczenia elektrycznego skutera pływającego, będącego hitem tego roku. Obsługa techniczna sprzętu dwoiła się i troiła, z braku czasu już nie ładowali akumulatorów. Tylko wymieniali całe ogniwa, żeby sprostać oczekiwaniom wczasowiczów. Pozostały sprzęt tradycyjny, czyli kajaki, łódki i rowery wodne stały przycumowane przy molach i czekały na kolejne odkrycie ich przydatności do romantycznych randek. Dzieciaki z mamą doczekały się swojej kolejki i teraz śmigali po jezierze trzyosobowym skuterem. Mieliśmy szczęście z tatą, że akwen wodny nie jest zbyt duży i w miarę szybko znudziło im się pływanie w koło.

Nastała pora obiadowa udaliśmy się do hotelu „Bałtyk”, tam zjedliśmy posiłek w letniej restauracji hotelowej umiejscowionej na obrotowej platformie w okolicach dziesiątego piętra. Goście przy stolikach kręcili się zgodnie ze wskazówkami zegara, a dookoła roztaczał się malowniczy widok. Podczas niespiesznego jedzenia mieliśmy okazję podziwiać panoramę morza, domy mieszkalne stałych mieszkańców, inne hotele, ośrodki wczasowe, lasy wolińskiego parku i dwa jeziora. Zanim zjedliśmy, Kornelia za pośrednictwem sieci elektronicznej zamówiła dla nas miejsca na przewóz elektrycznym busem z miasta do przystanku przy molo. Najgorsze jest, że we wszystkich popularnych miejscowościach nadmorskich trzeba przepychać się przez tłumy wypoczywających. Cała masa letnich straganów oferująca mydło i powidło przyciąga rzesze kupujących. Dochodzą do tego różnego rodzaju punkty żywienia i tworzy się niezły rozgardiasz. Jeszcze kilka lat temu była to spokojna nadmorska niewielka wioska, a teraz niczym nie różni się od innych na naszym wybrzeżu. Wcześniej mało popularna z powodu dwu kilometrowego oddalenia od morza przez woliński park.

Droga, a właściwie trzy oddzielne równoległe trasy przebiegają przez las i łączą Wisełkę z morzem. Nawierzchnia bardzo równa wykonana z dużych betonowych puzzli, połączonych w sposób prawie idealny. Najszersza przeznaczona została dla pojazdów elektrycznych, składających się w zdecydowanej większości z busów osobowych. Zaledwie trochę węższa służyła pieszym, a z ostatniej korzystali rowerzyści.

Obładowani bagażem plażowym wsiedliśmy do busa i z innymi plażowiczami jechaliśmy w stronę morza. Pojazd opuściliśmy na przystanku końcowym, usytuowanym przy samym molo. Pozostali poszli do przebieralni, natomiast ja zamierzałem pozostać w ubraniu. W strojach kąpielowych udali się na plażę, a ja chciałem zwiedzić nowoczesne molo. Betonowy szeroki obiekt wbijał się głęboko w morze. Bardziej przypominał pasaż handlowy niż stare poczciwe spacerowe molo, po którym przechadzali się wypoczywający.

Pierwsza restauracja umieszczona była w połowie mola i specjalizowała się w kuchni kaszubskiej. Wydawało mi się, że nie pasuje profil do tego regionu kraju, jednak zapełnienie lokalu świadczyło o czymś innym. Duża ilość chętnych czekała na możliwość złożenia zamówienia, co bardziej niecierpliwi szli dalej. Przy samym końcu umieszczony był jeszcze większy lokal, który zapraszał na potrawy wielkopolskie. Zaraz za nim usytuowany był port i z niego korzystali pasażerowie rejsów wycieczkowych.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • NataliaO 19.10.2016
    uwielbiam bigos :) tak samo mocno jak to opowiadanie; nie mogłam doczekać się kolejnej części ; opowiadanie ma w sobie taki urok ; 5 :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania