Poprzednie częściAnturaż część 1
Pokaż listęUkryj listę

Anturaż część 58

W pomieszczeniu panowała cisza. Obecni na nieplanowanym spotkaniu w kantynie zbierali myśli i łączyli znane im wcześniejsze fakty w całość. Jednocześnie analizowali pasujące i niepasujące im elementy do tworzonej umysłowej układanki. Zaczęli powoli przyswajać, że to, co w nikło w ziemię nie było dziełem natury, tylko tworem sztucznym stworzonym przez kogoś inteligentnego. Słuchający zastanawiali się ile nowinek ze świata antycznego zaskoczy ich jeszcze, jak spojrzą na historię ziemi innym wzrokiem, odrzucając wcześniej postawione bariery umysłowe. Prawdopodobnie wstydząc się trochę swojego zachowania profesor Szila powiedział.

- Szkoda, że to nie ja miałem wkład w pana wykształcenie.

- Nawet nie wie pan, jak dużo mnie nauczył i to w czasie naszej jednej rozmowy. Spotkaliśmy się w pana mieszkaniu w Gnieźnie przy placu Bohaterów Stalingradu w niedzielę 22 lutego tego roku – odpowiedziałem.

- Mam pamięć fotograficzną, lecz nie przypominam sobie pana, zaraz sprawdzę w moim notesie, czyżbym się mylił – odpowiedział i sięgnął po oprawiony w czarną skórę kajet.

Przerzucił kilka kolejnych kartek i z zadowoloną miną powiedział.

- Jednak się nie mylę, w tym dniu miałem spotkanie z kimś innym.

- Spotkał mnie pan, jako piętnastoletniego chłopca – stwierdziłem.

Chciał zaprzeczyć i coś odpowiedzieć, lecz słowa uwięzły mu w gardle, tak absurdalne było to, co przed chwilą powiedziałem. Na dodatek wszyscy obecni w kantynie potwierdzili moje słowa i nie były to osoby przypadkowo spotkane na ulicy oraz wątpliwej reputacji. Musiał uzbroić się w cierpliwość i poskromić swoją ciekawość, lata pracy z tajemnicami najwyższej wagi państwowej wyrobiły w nim ten nawyk. Jedynie popatrzył na mnie analizującym chłodnym okiem.

W tym czasie Iwa podeszła do mnie i podała mi kartkę, otworzyłem ją i przeczytałem, zawierała potwierdzenie zauważenia szpiegów Istot. Teraz już mogłem o nich wspomnieć bez obawy ośmieszenia.

- Chciałem jeszcze wspomnieć o kulistych nadzorcach zwierząt, tylko nie wiedziałem czy przetrwali do naszych czasów. Jednak koleżanki znalazły artykuł archiwalny z polskiej gazety opisujący spotkanie pasażerów samolotu TU-104 w 1959 roku. Samolot Aeroflotu leciał z Ałma-Aty do Moskwy i na jego pokładzie zmaterializowała się świetlista kula. Chciałem zwrócić jedynie uwagę na odczucia świadków, według nich kula nie była ani ciepła, ani zimna skontrolowała całą kabinę nie robiąc nikomu krzywdy zniknęła. Oczywiście istnieją na całym świecie relacje świadków opisujących spotkanie ze święcącymi kulami. Jednak to spotkanie odbyło się na pokładzie samolotu przy wielu świadkach, większość z nich to osoby szanowane i posiadające powszechne uznanie – przeczytałem to z kartki, niewiele dodając z tego od siebie.

- Jeżeli łatający nadzorcy funkcjonują dalej to komu teraz służą i jakie było ich wcześniejsze zadanie? – zapytał pułkownik Orłow.

- Ciężko mi w pełni odpowiedzieć na to pytanie, postaram się wyjaśnić jedynie to, co jest mi znane. Wiem, że zostali stworzeni z plazmy, jednak nie posiadam wiedzy, czy potrafią się rozmnażać i jak długo funkcjonują. Mogę w ty przypadku posłużyć się logiką, jak wcześniej wspomniałem Istoty żyją bez klonowania tysiąc ziemskich lat. Urządzenia techniczne i budowle, jakie tworzyli, spełniały funkcje użyteczne i reprezentacyjne, miały też służyć im przez całe tysiąclecia. Opuszczając ziemię w wyniku kataklizmu związanego ze zmianą biegunów, potopie i na dodatek wtedy wybuchła pierwsza rewolucja ludzi, zabrali wszystko, co stanowiło dla nich wielką wartość. Inne mniej wartościowe rzeczy pozostawili, jednak zostawili ludzkich strażników z przydatnym im wyposażeniem. Mieli oni za zadanie pilnowanie ocalałych z pogromu ludzi i nadzorowanie powstającej człowieczej cywilizacji. Dużym prawdopodobieństwem jest, że pozostawili do ich dyspozycji kulistych nadzorców zwierząt, ponieważ strażnicy mieli z nimi stały kontakt – odpowiedziałem na pytanie najlepiej jak potrafiłem.

- Waw czy mogą istnieć jeszcze strażnicy po przeszło tysiącu lat? – zapytał stary podporucznik.

- Przypuszczam, że istnieją dalej, ponieważ zawsze byli uprzywilejowani w stosunku do innych i mieli najlepsze zaplecze żeby przetrwać. Postaram się opowiedzieć historię ludzi zaczynając od czternastu tysięcy lat temu. Muszę się pochwalić lub przyznać do winy, że w tych wydarzeniach maczałem palce. Tylko w tej chwili to pominę i wspomnę o tym później. Zacznę opowiadać chronologicznie od początku. W domu pani był pupilek, którego obowiązkiem było zarządzanie wszystkimi zwierzętami, miał duże w tym doświadczenie, żył już trzysta sześćdziesiąt lat i miał setki potomków. Nigdy swoich praprawnuków, wnuków i dzieci nie liczył, dla niego były to wybryki natury. Traktował wszystkich podległych mu ludzi jak zwierzęta, ponieważ uważał się za kogoś lepszego. Miał podstawy do takiego myślenia był bękartem pani, urodzonym z ludzkiego nasienia. Jego matka, Istota, czuła się samotna, jak na standardy tamtej rasy była wtedy bardzo młoda. W domu męża pojawiła się zaraz po ślubie gdzie zostały jej przydzielone osobne pomieszczenia, których nie mogła opuścić. Małżonek nie interesował się nią przez setki lat, więc szukała ucieczki przed samotnością i znalazła pocieszenie w ramionach ludzkiego mężczyzny. Owocem tego związku był pupilek i to on był radością i oczkiem w głowie matki.

Wzrostem i wyglądem byłem podobny do pupilka, dlatego jak pani podczas spaceru zobaczyła mnie w klatce, dostrzegła szansę odsunięcia od siebie podejrzeń męża, co do pochodzenia pupilka. Ostatnie bardzo drogie klonowanie pupilka w wersji z ulepszeniem, zezłościło pana, a najbardziej możliwość widzenia w podczerwieni i nie były to wszystkie nowości w nowym klonie.

Interwencja pani u nadzorców spowodowała wypuszczenie mnie z klatki i przydzielenie do pracy, w charakterze pomocnika ogrodnika. Początkowo klęcząc cały dzień strzygłem trawnik małymi nożyczkami, a odpocząć, jeść i pić mogłem dopiero po zmroku. Miałem szczęście, że pewnego dnia zainteresował się mną pupilek, który próbował porozumieć się ze mną tylko, że ja mówiłem do niego po polsku i nie był w stanie niczego zrozumieć. Próba mówienia samymi gestami tylko wzmocniło jego zainteresowanie moją osobą. Ciekawość nakłoniła go, do wysłania mnie do starej kobiety na naukę mowy Istot.

Moją nową nauczycielkę języka oceniłem na jakieś sześćdziesiąt lat, wyglądała starzej niż moje dwie babcie razem wzięte. Skórę twarzy miała bardzo suchą, pokrytą głębokimi zmarszczkami. Ręce jej były mocno spracowane, a pięty bardzo spękane. Fizycznie była okropnie zaniedbana. Pierwszą moją myślą, jak ją zobaczyłem, było czy nikt tutaj nie uczy dbania siebie. Sam siebie skarciłem za takie myśli, widocznie tutaj nie ma zwyczaju dbać o ludzkie ciało.

Codzienna higiena polegała na myciu się samą wodą i nacieraniu ciała ziołami. Kompozycje ziół w zależności od upodobania były różne, dlatego każdy pachniał inaczej. Jednak słońce operujące na Atlantydzie, bo tam się właśnie znajdowałem, było zabójcze dla skóry. Pracując wcześniej u ogrodnika zauważyłem rosnące w oddali drzewa oliwne. Wydawało mi się, że posiadają dojrzałe owoce, musiałem to sprawdzić. Moja opiekunka, jako jedna z nielicznych, miała swobodę chodzenia. Gestykulując wyciągnąłem ją poza granicę posiadłości do drzew oliwnych, które były traktowane, jako nieprzydatne, ponieważ Istoty nie korzystały z ich owoców. Drzewa były pięknie obwieszone dojrzałymi oliwkami, zerwałem jedną i spróbowałem. Świerzy owoc smakował wybornie, lecz nauczycielka bardzo się przestraszyła. Musiałem ją uspokoić i pokazać na migi, że to smaczne. Pełna leku spróbowała i sama się zdziwiła, jakie oliwki są wyborne. Jeszcze pokazałem jej wyciskanie oliwy, oraz do czego można ją stosować. Pieczenia mięsa na patelni i robienia sałatek nie znała i nie wiedziała, co chcę jej przekazać.

Chciałem nazrywać oliwek i spróbować wycisnąć z nich oliwę, do zabrania owoców potrzebowałem jakiegoś pojemnika. Nieopodal rosnące sitowie podsunęło mi pomysł, podszedłem i zrywając najpierw pojedynczo, a później partiami sitowie powoli plotłem z niego koszyk. Opiekunka takim widokiem była bardzo zaskoczona, nigdy wcześniej nie widziała wyplatania koszyka. Narzędzia i potrzebny sprzęt w domu zapewniały Istoty nie było potrzeby robienia go własnoręcznie. Moje umiejętności nabyte w szkole w czasie zajęć technicznych nawet w tak odległej przeszłości przydały się. Podczas mojej pracy, uczyłem się nazw roślin i czynności w języku Istot. Owocem wyplatania był sporych rozmiarów koszyk, do którego naładowałem zerwane oliwki.

Widocznie domyśliła się, czego potrzebuje, ponieważ zaprowadziła mnie prosto do kuchni. Zapach gotowanych tam potraw dusił mnie, gdyż był bardzo odmienny od tego, do którego byłem przyzwyczajony w domu. Mieszkającym tutaj musiał nie przeszkadzać, widocznie do niego byli przyzwyczajeni. Musiałem pozostać na zewnątrz kuchni, nauczycielka weszła do środka i coś krzyczała. Wrzaski te słychać było na zewnątrz. Pozostało mi tylko stać i czekać, oraz zastanawiać się, co wyniknie z tej awantury. Miałem tylko nadzieje, że będzie to coś pożytecznego i na efekt nie musiałem długo czekać.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania