Poprzednie częściAnturaż część 1
Pokaż listęUkryj listę

Anturaż część 43

Rozdział X

Czas lotu był wyznaczony, tylko na potrzeby przetestowania zamontowanych nowatorskich urządzeń w pojeździe. Wszystkie parametry lotu miały być przekazywane do Centrum Kontroli Lotów i do Elbląskiego Ośrodka Badawczego.

Przez dwa dni mam przechodzić szkolenie w pilotowaniu na symulatorze lotu. Zapoznam się jeszcze z budową i wyposażeniem statku razem całą drużyną „ASEKUROCAL”. Pod koniec pracowitego pierwszego dnia, do profesorów Kowalskiego, Nowaka oraz docenta Malinowskiego i mnie podszedł z Wojskowego Katowickiego Centrum Kontroli Lotów ekspert.

- Dzień dobry wszystkim – jestem podpułkownik Kukliński.

- Moim zadaniem jest zapewnienie pełnej współpracy armii z naukowcami cywilnymi. Jeżeli wystąpią jakieś problemy, postaram się wszystko załatwić – dodał z uśmiechem.

Właśnie wtedy dołączył do nas ojciec Niny i przy przywitaniu oprócz zwyczajowych słów grzecznościowych powiedział.

- Pan jest rodowitym mieszkańcem stolicy Śląska.

- Mieszkam tylko w Katowicach, pochodzę z Chorzowa.

Podpułkownik po tym zdaniu wydał mi się dziwny, w jego mowie nie wyczułem żadnego śląskiego akcentu. Tak charakterystycznego i wszech obecnego w tym mieście. Jestem długoletnim fanem klubu Ruch Chorzów, dziesiątki razy byłem na meczach rozgrywanych na stadionie Śląskim. Dogodne bez przesiadkowe połączenie kolejowe z Nysy i sąsiadujący ze stadionem Wojewódzki Park Kultury i Wypoczynku. Zawsze zachęcał nie tylko kibiców piłkarskich do odwiedzania Chorzowa. Tam oprócz kolejki linowej „Elki” poruszającej się po trójkącie. Obok stadionu i planetarium było masę innych atrakcji dla odwiedzających ten park rozrywki.

Poleciłem KAM-owi ukryć się, tak na wszelki wypadek. Bardzo dużo ludzi kręciło się w ośrodku i nie chciałem odpowiadać na zadawane pytania związane z jego budową i funkcjonowaniem. Błyskawicznie jak to on potrafi, przybrał barwy ochronne i już dla świata go nie było.

Piątek 29 maj 2015 dwa dni pobytu w ośrodku błyskawicznie minęły na nauce i treningu. Zaczęło się przygotowywanie do startu, ubrano mnie w kombinezon. Natomiast z bunkra przygotowawczego wyprowadzono statek kosmiczny doczepiony do rakiety matki. Wszystko zostało umieszczone na samojezdnej platformie startowej. Wczoraj wieczorem po ostatniej kontroli technicznej w promie umieściłem KAM-a i kazałem mu się schować. Moje zachowanie było trochę egoistyczne, lecz nie chciałem pozostawić go samego na ziemi.

Żegnany przez przyjaciół, naukowców, starego podporucznika naszego dowódcę zająłem miejsce w fotelu statku. Przypięto mnie pasami i podłączono łączność. Przygotowanie do startu odbywało sie pod czułym okiem filmujących kamer. Nad wszystkim czuwał podpułkownik Kukliński, zszedł z pokładu, jako ostatni. Wcześniej jeszcze dokonując pobieżnej kontroli. Wszystko było sprawne i po słowie start, poczułem na sobie siłę przyśpieszenia.

Na stanowisku startowym oprócz operatorów znajdował się stary podporucznik nasz dowódca, nadzorował osobiście wszystko. Patrzył uważnie na ręce obsługi lotu. Słuchał wszystkiego, co ja mówiłem i do mnie mówiono. Podczas przekazywania sterowania lotu do Wojskowego Katowickiego Centrum Kontroli Lotów. Statek nagle znikł nie tylko z łączności, lecz z radarów i obiektywów nagrywających lot kamer. Zapanowała kompletna cisza, żaden satelita, instrument i przyrząd nie wskazywał, że przed chwilą nastąpił start rakiety. Nastąpiła konsternacja i niedowierzanie. Staremu podporucznikowi momentalnie zabrakło tlenu w powietrzu. Bezsilny i bezradny wyszedł z pomieszczenia kontrolnego, drzwiami prowadzącymi do bunkra przygotowawczego. Dzieciak powierzony jego opiece, zaginął w sposób niewytłumaczalny. Stał tak bijąc się z własnymi myślami przez dłuższą chwilę. Nagle w sposób niewytłumaczalny przed jego oczami zmaterializowała się konstrukcja. Jakiej nigdy wcześniej nie widział i swoją budową nie przypominała niczego rozpoznawalnego?

Obiekt kształtu sferoidy, otoczony warstwą nadprzewodnika, pozwalającą na zlikwidowanie bezwładności wewnątrz statku. Jednocześnie chroniącą poszycie przed tarciem i grzaniem podczas lotu w atmosferze z dużą prędkością. Widział na niej zachodzące zjawiska kwantowe, nie wiedział, jaki napęd został zastosowany. Nagle stracił swój blask, pogasły wszystkie światła bijące od niego. Stał się koloru bryły metalu i na coś takiego wyglądał. Zanim ochłonął, drzwi statku zostały otwarte. Wyszedł z nich wysoki mężczyzna około metr dziewięćdziesiąt, mocno opalony przez długotrwałe przebywanie na silnym słońcu. Ubrany w tunikę, jaką noszono w czasach antycznych wcześniej była biała, lecz teraz mocno pobrudzona. Na gołych nogach miał zwykłe skórzane sandały. Jego wiek ocenił na około trzydziestu lat, lecz w tak młodym wieku był już siwiuteńki. Podszedł do niego, stanął w podstawie zasadniczej i powiedział.

- Obywatelu podporuczniku kapral Wawrzyniec Anturawski melduje swój powrót z odbytego lotu kosmicznego. Przyprowadziłem statek kosmiczny, jego konstrukcja i wyposażenie wyprzedza naszą technikę przynajmniej o sto lat. Został wyposażony w komputer biologiczny i reaguje na język, który bardzo dobrze opanowałem.

Chwilę trwało zanim słowa te, częściowo dotarły do starego podporucznika. Trochę jak dla niego za szybko i zbyt głośno do siebie powiedział.

- To, co widzę jest nie możliwe, zawał chyba dostałem i to, co przeżywam to śmierć kliniczna.

- Zapewniam, że jestem prawdziwy tylko dla mnie od naszego ostatniego spotkania minęło sześć bardzo burzliwych lat.

- Przyleciałeś statkiem obcych?

- Pojazd ten zanim go uprowadziłem nie należał do kosmitów czy obcych. Został zbudowany przez naszych stwórców – odpowiedziałem.

- Teraz to ja nic a nic nie rozumiem. Łeb mi zaraz pęknie, wcześniej mówiłeś, że minęło dla ciebie sześć lat od naszego spotkania. Dla mnie minęło tylko kilkadziesiąt minut, gdzie ty właściwie byłeś przez ten czas.

- Odpowiem chętnie na wszystkie pytania później. Teraz chciałbym coś zjeść jestem głodny jak wilk. Musze koniecznie skorzystać z toalety, kąpiel też byłaby wskazana. Wcześniej jednak mam porachunki do wyrównania z podpułkownikiem Kuklińskim. Próbował zniszczyć nasz pojazd kosmiczny, a mnie zabić. Można powiedzieć, że częściowo to mu się udało. Gdybym nie wrócił, nasza myśl techniczna zastopowałby na kilkanaście lat. – powiedziałem.

Powoli zaskoczenie niezwykłym spotkaniem mijało i dowódca wracał do równowagi psychicznej. Podczas naszej rozmowy do bunkra przygotowawczego zaczęli wbiegać ludzie, początkowo nieuzbrojeni, lecz po chwili wpadli żołnierze ochrony wyposażeni jak na wojnę. Jeden gest ręką dowódcy zatrzymał ich w miejscu, dodatkowo jeszcze głośno powiedział.

- Opuścić broń, właśnie z misji kosmicznej wrócił Waw.

Przybyłych do bunkra przygotowawczego słowa dowódcy wprawiły w niedowierzanie. Wszystkim znających mnie, oczy wyszły z orbit, tylko jedna para na mój widok zaszkliła się. Te oczy należały do Iwy, wcale nie dziwię się jej reakcji. Teraz wyglądałem jak Biały, jego rodzice na stypie po nim mówili mi, że wyglądam jak ich syn w podobnym wieku.

Wśród przybyłych był podpułkownik Kukliński podszedłem do niego i powiedziałem.

- Panie pułkowniku próbował pan mnie zabić, podkładając ładunek wybuchowo zapalający. Proszę wszystkim obecnym powiedzieć, ile dostał pan dolarów za tę robotę i sprzedanie swojego kraju. Czy w przeliczeniu na srebrniki było ich, choć trzydzieści?.

Odwracając się do wszystkich powiedziałem.

-Powinienem współczesnemu Judaszowi łeb ukręcić.

Reakcje były w większości zachęcające, ja jednak wzbogacony o sześcioletnie przeżycia powiedziałem.

- Gdybym tak postąpił byłbym taki jak on i jemu podobni. Kto zdradza swój kraj i naraża zdrowie i życie rodaków, zasługuje na miejsce nie w piekle tylko w rynsztoku? Właśnie tam powinna umieścić go historia.

Po moich słowach ochrona odprowadziła zdrajcę, szpiega do aresztu. Poczeka tam na proces za swoje uczynki.

- Chciałbym zabrać do kantyny ze sobą KAM-a, sporo się wycierpiał. Gdybym nie zabrał go ze sobą, nigdy bym nie wrócił – powiedziałem do dowódcy.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania