Poprzednie częściAnturaż część 1
Pokaż listęUkryj listę

Anturaż część 24

Wtorek 24 luty 2015 sumienia nie mają w tym wojsku, pobudka o szóstej rano spać nie mogą, lub cierpią na jakiś syndrom. Podchodzę do okna pokoju i widzę, lekko przyprószone śniegiem planty. Temperatura na zewnątrz poniżej zera, wpływają na taką pogodę z pewnością niedalekie tatry. Maksym przerywa moje oglądanie, ponieważ śniadanie stygnie. Zamówił mi zupę mleczną z lanymi kluseczkami i trzy bułki z plasterkiem żółtego sera, a pozostała część wypełniona zieleniną. Ponoć mam dbać o zdrowie i prawidłowo się odżywiać. Jedząc to, zastanawiam się, czego to ludzie nie wymyślą, żeby innym dokuczyć.

Zaraz po śniadaniu idziemy niedaleko podwórkami do pałacu Puszetów, przy ulicy Bohaterów Stalingradu 15. Tam mam zobaczyć splatanie przez jeden foton tysięcy atomów, ma to zostać wykorzystane przy budowanym we Wrocławiu komputerze kwantowym. Podchodzimy do pałacu, ochrona przed wejściem sprawdza nasze dane, kierują nas biura przepustek. Następuje dokładne sprawdzanie, przechodzimy je pozytywnie, następnie mamy iść do windy. Wsiadamy i na klawiaturze wprowadzamy otrzymany na recepcji kod. Jedziemy windą w dół, drzwi się rozsuwają i wchodzimy do laboratorium. Maksyma odsyłają z powrotem do windy, a ja w towarzystwie dwóch naukowców idę dalej. Oprowadzili mnie po swoim królestwie pokazali mi własne osiągnięcia, kilka doświadczeń ciekawostek ze świata nauki. Opowiadali bardzo ciekawie, jeden przytaczał zagadnienie, a drugi je negował. Zmieniali się rolami, choć nie chcąc wciągnęli mnie w ich grę. Przez kilka godzin przebywania z nimi, nauczyłem się więcej niż przez kilka lat nauki. Tam mogłem wszystkiego dotknąć, zapytać się o wszystko, co tylko mnie interesowało. Pracowicie minął nam dzień, wyjechałem windą z burczącym z głodu brzuchem. Kuzyn czekał tam na mnie, lecz uprzedzając go powiedziałem.

- jestem głodny jak wilk, idziemy do najbliższej restauracji.

Były w pobliży dwie do jednej trzeba było przejść przez ulicę, a druga była obok w teatrze „Kameralnym”. Podziwianie wystroju zostawiłem sobie po posiłku, zamówiłem zestaw dnia i golonkę tylną z kapustą taki byłem głodny. Kelnerka podała mi zupę rybną francuską – bouillabaisse, na drugie danie otrzymałem Tournedos a la Rossini, deser karmelowy – creme au carmele, do picia herbatkę owocową. Dobrze się stało, że zamówiłem golonkę z kapustą, mało brakowało i padłbym z głodu po takim obiedzie. Wychodząc z lokalu zauważyłem, plakat zapraszający na dzisiejszy występ zespołu „Nysa”. Grali repertuar jubileuszowy, występowała w nim moja dziewczyna Ateniada. Wieczorem po występie będzie zaskoczona, kiedy dostanie ode mnie kosz kwiatów. Żałuję, że nie mogę być na przedstawieniu i wręczyć go jej osobiście, niestety nie jestem panem swojego czasu.

Prosto z restauracji udaliśmy się samochodem sztabowym, oddanym do naszej dyspozycji na lotnisko 2 Pułku Lotnictwa Myśliwskiego „Kraków”, latającego na samolotach PZL P 035 „Wilk”. Pożegnałem się z Maksymem i jego kolegami. Podziękowałem im za towarzystwo i obstawę, domyśliłem się już wcześniej, co dla mnie robią. Stamtąd odlecieliśmy z Mironem do Legnicy, przelot czasowo był krótki. Lądowaliśmy pionowo w części wojskowej lotniska, na stanowisku przeznaczonym dla helikopterów. Zaraz po wyłączeniu silników w samolocie PZL P 041 „Wicher”, podeszła do nas obsługa naziemna. Niedługo po nich na płytę lotniska przyszedł, przywitać nas pułkownik radziecki. Poznałem go wcześniej to on i czterech żołnierzy dostarczyli mi drona w prezencie od Związku Radzieckiego.

- Witam was w Legnicy i zapraszam do kantyny oficerskiej na poczęstunek – powiedział pułkownik, machając ręką w stronę stojącego w bezpiecznej odległości gazika Uaz.

Miron czuł się skrepowany zaproszeniem, ja byłem zachwycony. Miałem już przyjemność zakosztować sławnej rosyjskiej gościnności. Dodatkowo byłem cywilem i wszelkie zależności stopniowe mnie nie dotyczyły. Musiałem jedynie okazywać szacunek dorosłym obojętnie, jakiej byli narodowości. Zgodnie z zasadami goście przodem, pierwszy wsiadałem do samochodu. Gospodarz ostatni zajął miejsce, podjechaliśmy prosto do klubu oficerskiego. Weszliśmy do lokalu wypełnionego po brzegi, wszyscy obecni rozstąpili się przed nami. Gwar panujący w klubie, nawet na chwilę nie przycichnął, zaraz za nami znikało przejście. Teraz, kto szedł musiał się przeciskać. Swoboda, jaka tu panowała, przy takim przemieszczaniu, nie wskazywała na jakieś różnice w stopniach. Doszliśmy do stolika, specjalnie przyszykowanego dla nas. Jak tylko zajęliśmy miejsca, do stolika podszedł radziecki generał, którego też miałem przyjemność poznać. Usiadł na czwartym wolnym miejscu, jak gdyby dopiero je opuścił. Miron szybko wstał z krzesełka i stanął na baczność.

- Poruczniku nie stójcie jak choinka, siadajcie i czujcie się swobodnie jak u siebie w domu – powiedział generał.

Kuzyn usiadł, kelnerzy w mundurach zaczęli wnosić potrawy specjalności narodów Związku Radzieckiego. Pierwszą przyniesiono zupę rybną rosyjską – ucha, kołduny litewskie w rosole, solanka leningradzka, jak tylko zjedliśmy. Podano następne potrawy kurczak na sposób wschodni, Pilaw po uzbecku, szaszłyk gruziński, karp po moskiewsku, ryba po armeńsku, bliny rosyjskie, kulebiak litewski, ja tylko jadłem. Miron jeszcze odpowiadał na toasty, nie wiem czy nie wypadało mu odmawiać, czy mu odpowiadały.

- Jutro o dziewiątej pojedziecie moim samochodem w trójkę do Lubinia, tam Waw zostanie zapoznany z silnikiem jonowym. Na mnie już czas, pułkownik Orłow zaopiekuje się wami – wstając od stolika zakomunikował generał.

Wszyscy wstaliśmy krzeseł, żegnając generała, już w trzech dokończyliśmy kolację. Zaraz po posiłku zostaliśmy odwiezieni przez pułkownika służbowym samochodem. Wołgą generała kierował porucznik specnazu, wyjechaliśmy bramą na ulicę gen. Świerczewskiego i dalej ulicami II Armii WP, Wrocławską, pl. Wilsona na ulicę Obrońców Stalingradu 12 do hotelu Piast II. Dostaliśmy pokój na trzecim piętrze z oknami wychodzącymi na skrzyżowanie ulic kolejowa, Juliana Marchlewskiego, Pocztowa i Obrońców Stalingradu. Nasze bagaże wcześniej zostały dostarczone do pokoju, zauważyłem czyste rzeczy z domu. Mama jak zwykle o wszystko zadbała, a ja nawet nie znalazłem wczoraj czasu na wieczorny telefon do domu. Nadrobiłem to błyskawicznie i po chwili w słuchawce słyszałem głosy najbliższych.

Środa 25 luty 2015 Miron obudził mnie o wpół do ósmej, wszystko po to żebym miał czas na śniadanie przed wyjazdem do Lubina. Przy śniadaniu głośno myślałem, po co ten lot do Legnicy, mogliśmy od razu polecieć na miejsce i tam gdzieś wylądować.

- Posłuchaj Waw, nie piekl się w armii wszystko ma swój porządek, góra zdecydowała tak a nie inaczej. My musimy się podporządkować i nie narzekaj masz teraz przyśpieszone wspaniałe wakacje. Nigdy wcześniej nie latałem, jako powietrzna taksówka. Tobie tez to latanie się podoba, nie zaprzeczaj zauważyłem – powiedział kuzyn.

- Jest super wszystko mi się podoba, mam tylko nadzieje na końcowe lądowanie w Nysie w dzień i przy ładnej pogodzie. Jak po szkole się rozniesie, że latam wojskowym samolotem to dopiero będzie heca – zamarzyłem.

- Lepiej dla ciebie będzie, jak najmniej osób dowie się o twojej przygodzie. Powiedz tylko rodzicom, co muszą wiedzieć i nikomu więcej – odpowiedział Miron.

Po namyśle, przyznałem mu rację, najlepiej jak moją nieobecność usprawiedliwię pobytem w Kołobrzegu. Tylko muszę podać jakiś cel podróży. Poranną śniadaniową rozmowę przerwało nam przybycie pułkownika Orłowa. Zapukał do drzwi naszego pokoju i jak Miron otworzył, wszedł i powiedział.

- Pora ruszać w drogę, samochód generalski czeka przy wejściu do hotelu.

Wyszliśmy z hotelu pogoda na zewnątrz wiosenna, samochód z zapalonym silnikiem czeka, za kierownicą siedzi ten sam, co wczoraj porucznik. Były jeszcze dwa samochody obstawy gaziki Uaz, w każdym siedziało trzech komandosów specnazu. Wyjechaliśmy zaraz na Pocztową i ulicami Głogowską, Poznańską opuściliśmy Legnicę. Nie korzystaliśmy z autostrady, poruszaliśmy się drogą czteropasmową nr 2 i nią wjechaliśmy do Lubina. Jechaliśmy ulicą Legnicką, Komisji Edukacji Narodowej, dotarliśmy do drogi 42 i już nią dojechaliśmy do celu podróży. Miron wraz z rosyjskimi komandosami został na powierzchni, a ja i pułkownik Orłow szybem „Bolesław” zjechaliśmy do chodnika badawczego. Testowano w tym zabezpieczonym grubym zbrojonym betonem chodniku silniki jonowe. Przywitał nas zastępca kierownika projektu i zaprosił do pomieszczenia technicznego. Znali się dobrze z pułkownikiem Orłowem, musi tu on często bywać z ramienia Związku Radzieckiego. Miałem uczestniczyć w końcowych testach silnika napędzanego na azot i tlenu cząsteczkowego. Silnik tego typu po zakończeniu prób miał być montowany w naszych nowych satelitach operujących na niskich orbitach. Zastosowanie takiego paliwa wymusił skład atmosfery na wysokości 250 km. Rozpoczęło się odliczanie do odpalenia silnika, uruchomił się prawidłowo i pracował w parametrach optymalnych. Już przed końcem testu widać było radość na twarzach naukowców, zaczęli sobie nawzajem gratulować. Zaraz po zakończeniu pomyślnego testu, wybitni naukowcy zaczęli zachowywać się jak dzieci, krzyczeli, skakali, tańczyli. Podszedł do nas szef projektu i z błyskiem w oczach mówił.

- Byliście świadkami zakończenia epokowego odkrycia, zrobiliśmy dzisiaj wielki krok dla rozwoju naszej ojczyzny.

- Teraz zostaliście bez pracy jak zostało wszystko wynalezione – powiedziałem.

Profesor tylko się uśmiechnął i powiedział.

- To dopiero początek teraz będziemy budować silnik jonowy dla statku kosmicznego.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania