Poprzednie częściAnturaż część 1
Pokaż listęUkryj listę

Anturaż część 38

Rozdział IX

Jestem zbyt młody i w ocenie porywaczy nieszkodliwy. Prawdopodobnie pomyśleli, że wpadłem w panikę. Biegnę, gdzie mnie nogi niosą. Nie spodziewają się ataku z mojej strony, to był ich największy błąd. Dzięki temu zostają zaskoczeni, uderzam pierwszego trzymającego Białego. Trafiam kantem dłoni w krtań, prawie jednocześnie nogą trafiam drugiego w twarz. Pierwszy krztusząc się pada na chodnik i próbuje złapać oddech. Jest na jakiś czas wyeliminowany. Robię największy swój błąd, chcę obezwładnić uderzonego stopą. Ten jest znacznie większy i cięższy ode mnie, wykorzystuje przewagę i stara się przejąć inicjatywę.

W Tym czasie po otwarciu drzwi z pierwszej taksówki wyskakuje mężczyzna z bronią, przyjmuje pozycje strzelecką. Szybko mierzy i strzela. Mam świadomość, że jestem na linii strzału. Porywacz przytrzymuje mnie i nie jestem w stanie szybko zareagować. Biały wcześniej to zauważa i w momencie jak pada strzał, zasłania mnie swoim ciałem. Zostaje trafiony w pierś, pada. Strzelający waha się, a ja już nie. Dopada mnie jakaś furia. Wszystko widzę przesłonięte krwią, błyskawicznie skręcam kark trzymającego mnie porywaczowi. Wyszarpuję z kabury pod pachą jego pistolet Glocka, doskonale znam ten typ broni. Bez patrzenia i zastanawiania, odbezpieczam. Strzelam bez chwili zwłoki i nie myślę, do kogo mierzę. Wyrobione odruchy w czasie wielogodzinnych treningów biorą górę, pakuję kule w napastnika jak do tarczy. Podobny los spotyka wszystkich, którzy przyjechali taksówkami. Poruszam się teraz jak w tańcu, wszystko jest płynne, niezakłócone przez najmniejsze wahanie. Nie panuję nad tym gdzie jestem i co robię, czy komuś postronnemu zrobię krzywdę, czy nie.

Przypadkowi obserwatorzy jak widzą i słyszą strzelaninę. Padają plackiem tam gdzie stoją. Kule przelatują nad ich głowami. Dzięki takiej reakcji nikt teraz nie ucierpiał, nabyte zachowanie zawdzięczają okresowym szkoleniom w Służbie Ochrony Cywilnej.

Często zwykłe przypomnienie w czasie szkoleń okresowych w zakładach pracy, o zasadach reagowania na zagrożenia wystarcza do uratowania komuś życia. Umiejętność udzielania pierwszej pomocy przećwiczona na manekinach jest tego najlepszym przykładem. Jesteśmy jednym z nielicznych krajów w europie, gdzie leżący na ulicy człowiek, nie pozostaje bez pomocy. Nawet, kiedy jest to osoba pod wpływem alkoholu, takich delikwentów później krają Kolegia do spraw wykroczeń. Sądy zajmują się rozpatrywaniem bardziej zawiłych spraw, a nie zwykłych dobrze udokumentowanych przewinień.

Siedziałem na ulicy, na kolanach trzymałem głowę Białego. Jedynie, co w tej chwili słyszałem i zapamiętałem to słowa Rajmunda. Jak do mnie mówił.

- Nie płacz Waw, jesteś wspaniałym kumplem. Teraz dołączę do żony i córeczki.

W takiej pozycji, tylko plączącego i tulącego głowę Białego. Zastał mnie przybyły pierwszy patrol Milicji. Stanęli z boku, obserwowali wszystko i czekali na posiłki. Zaraz po nich przyjechały inne radiowozy, trzy karetki pogotowia ratunkowego i najsłynniejsza w kraju. Łódzka Milicyjna Jednostka Antyterrorystyczna z Komendy Wojewódzkiej przy ulicy Lutomierskiej 108/112. Nadzorowana jest przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Wyskoczyli sprawnie z samochodów, rozbiegli się po całym terenie pobojowiska. Cześć z nich przyjęła pozycję zabezpieczającą. Pozostali sprawdzali czy ktoś nie potrzebuje pomocy. Nie musieli się specjalnie wysilać, żyłem tylko ja.

Dzięki poświeceniu Białego nie byłem nawet ranny, miałem zaledwie kilka powierzchniowych zadrapań. Sprawdzili kieszenie wszystkich poległych, w poszukiwaniu dokumentów. Znaleźli tylko w ubraniach legitymacje służbowe naszych ochroniarzy. Musieli teraz powiadomić wojsko i opowiedzieć, jaką sytuacje zastali.

Służby armijne błyskawicznie ustaliły, kto z wojskowych jest w tej chwili w Łodzi. Powiadomili o zaistniałym incydencie Siły kosmiczne. Stary podporucznik zmobilizował wszystkich czynnych żołnierzy będących w tej chwili na terenie miasta. Była to nie wielka ilość mundurowych, składająca się głównie z obsady Wojskowej Komendy Uzupełnień, wykładowców, studentów i personel Wojskowej Akademii Medycznej mieszczącej się przy ulicy Źródłowej 52. Dowódca powiadomił ochroniarzy fabryki komputerów „Ner”, w zdecydowanej większości są to emerytowani żołnierze jednostek specjalnych. Dalej w pełni sił i ciągle są niezwykle niebezpiecznie skuteczni.

Uzyskał od Sztabu Generalnego zgodę, na pełną swobodę dysponowania jednostkami lotniczymi:

4 Pułkiem Śmigłowców Transportowych wyposażonych w PZL Sokół „Anakonda”II.

47 Pułkiem Śmigłowców Lekkich latających na PZL „Puszczyk”.

Wysłał nieoznakowane radiowozy milicji z funkcjonariuszami ubranymi po cywilnemu po babcię Aurelię i dziadka Andrzeja. Dziadek przyjechał, jako pierwszy i podszedł do mnie. Usiadł obok na ulicy i rękę położył na moim ramieniu. Niedługo po nim zjawiła się babcia. Zajęła miejsce z drugiej strony, usiadła podobnie jak dziadek. Przytuliła moją głowę do swojego ramienia. Głaskała mnie po głowie i mówiła.

- Waw pozwól innym zaopiekować się kolegą.

Dziadek wstał, wziął Białego na ręce i zaniósł do najbliższej karetki. Wrócił do nas i razem z babcią podnieśli mnie. Zaprowadzili do sanitarki Wojskowej Akademii Medycznej, wsiedli razem ze mną. Pojechaliśmy razem do szpitala klinicznego numer 1 im. dr. N. Barlickiego przy ulicy Kopcińskiego 22.

Zakwaterowali mnie tam w wielkiej sali, w tej chwili przeznaczonej tylko dla jednej osoby. Ochroniarze z fabryki komputerów „Ner”, natychmiast rozstawili na korytarzu dyżurujące posterunki. Stary podporucznik im powierzył opiekę nade mną, widocznie bardziej im ufał jak milicji. Jedynie jednostka antyterrorystyczna z Komendy Wojewódzkiej rozstawiła swoich snajperów na dachach okolicznych budynków.

Dziadek na polecenie babci czuwał nad moim gorącym prysznicem. Później Babcia z dziadkiem wcisnęli mnie do łóżka szpitalnego i nadzorowali korowód odwiedzających. Czuwali nad badaniami lekarzy i nie obchodziło ich czy to byli sławni profesorowie, czy studenci akademii. Wszystkich traktowali jednakowo.

Ucieszyłem się jak do Sali wszedł mój instruktor ze specnazu Siergiej. Przylecieli dwoma śmigłowcami PZL Sokół „Anakonda”II razem z pułkownikiem Orłowem i resztą drużyny ”ASEKUROCAL”. Lądowali na terenie szkolnego wojewódzkiego ośrodka sportowego przy ulicy Małachowskiego 50. Lotnisko kliniczne dla tak dużych helikopterów okazało się za małe.

Wyprosił, jako mój lekarz szkolny dziadków. Usiadł przy łóżku na krzesełku i z rosyjskim akcentem powiedział.

- Opowiadaj wszystko z najdrobniejszymi szczegółami.

Powiedziałem jak zatrzymałem się na ulicy Adamieckiego przed wystawą sklepu Centralnej Składnicy Harcerskiej. Podziwiałem modele do sklejania, sprzęt harcerski. W tym czasie od ulicy Maszynowej podjechały dwie taksówki, mówiłem o strzałach z pierwszej? W pierwszej kolejności wyeliminowali naszych ochroniarzy. Jak dwóch facetów usiłowało wciągnąć Białego do drugiego auta i o mojej nieudanej akcji?

Siergiej zadawał precyzyjne pytania w rodzaju.

- Kto strzelał pierwszy, jak się poruszali, czy rozpoznałem kto dowodził, jeżeli mówili to co i wiele innych podobnych pytań przez dwie godziny.

Stale głośno analizował moje odpowiedzi, interesowało go dosłownie wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Byłem tak skoncentrowany na udzielaniu odpowiedzi, że zapomniałem o swoim bólu.

- Jestem naprawdę dumny z tego, że ciebie szkoliłem. Zrobiłeś znacznie więcej, niż dokonałby tego starszy od ciebie i bardziej doświadczony wyszkolony żołnierz. Przestań się zadręczać, nic więcej nie byłeś w stanie dokonać. Ludzie często po stracie najbliższych mówią, gdybym bardziej, lub poszedł, zrobił, powiedział, w ten sposób zadręczają siebie. Zawsze na pewne sytuacje nie ma się wpływu i z tym trzeba się pogodzić. Najlepiej zrobisz jak poznasz życie Rajmunda, on kiedyś nie był biały.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania