Poprzednie częściAnturaż część 1
Pokaż listęUkryj listę

Anturaż część 97

Dzięki naszemu wspólnemu poświęceniu, zaangażowaniu i wieloletniej pracy Ziemia stała się ponownie piękną planetą. Roślinność wcześniej uśpiona i niemrawa teraz rosła obficie. Zwierzęta powoli opanowały lasy i łąki, a ryby w dużej ilości pływały w wodzie. Obfitość wszystkiego oszałamiała, jakby natura chciała wynagrodzić sobie lata niedostatku. Tylko ja przez ten czas zrobiłem się stary, schorowany, choć nie zupełnie samotny. Wokoło mnie byli świetliści, którzy doskonale czuli się w tych warunkach. Ena podobnie jak ja, podczas tych wszystkich naszych eskapad również ucierpiała. Na dodatek jej zapasy paliwa były na wyczerpaniu, a nie mogła dalej korzystać z energii Ziemi, bo była dla niej ciągle nie odpowiednia. Choć nasi przyjaciele plazmowi robili wszystko by znaleźć jakieś pominięte czy zapomniane resztki monopoli magnetycznych. Nawet nasze niezliczone wyprawy do innych eonów nie przyczyniły się do uzupełnienia ubywających zapasów paliwa. Musieliśmy spojrzeć realnie w przyszłość i pogodzić ze świadomością zakończenia podróży w postaci cząstek subatomowych. Tylko jakoś nie mogłem pogodzić się z porażką, ponieważ do pełnego zakończenia wyznaczonej sobie misji brakowało na nowej Ziemi ludzi, a paliwa pozostało nam zaledwie na jedną wyprawę. To ona musi uwieńczyć nasze dzieło, w przypadku porażki cel przyświecający mi nie zostanie osiągnięty.

Według mnie nowy człowiek, mieszkaniec Ziemi, musiał być swoim usposobieniem najbardziej podobny do mieszkańców niedostępnych terenów, gdzie cywilizacja nigdy nie dotarła. Jednak przy dokładnym zapoznawaniu się z ich charakterami i usposobieniem nic już nie było takie oczywiste. Posiadali jak inni wrodzone pragnienia i ambicje, na poziomie pozostałych ludzi, więc nie różnili się niczym od reszty globalnego społeczeństwa. Jedynie środowisko, w jakim stale przebywali, nie wyzwoliło w nich chęci posiadania ponad konieczne potrzeby.

Musiałem pozyskać nowych ludzi, którzy zamieszkaliby w raju przyrodniczym, jaki powstał, nie niszcząc go w krótkim czasie. Sporo czasu mi zajęło zastanawianie się i omawianie pomysłu. Najlepszym rozwiązaniem byłoby dostarczenie tutaj dziesięciorga dzieci obojga płci, najbardziej zróżnicowanych genetycznie w wieku od dwóch do czterech lat. Odpowiednie wychowanie gwarantowałoby przynajmniej na początku harmonijną egzystencję z naturą. Choć to nie gwarantowało w dalszych pokoleniach powstania rewolucji przemysłowej, niszczącej środowisko. Przynajmniej nie mogła ona być oparta na ropie i węglu, ponieważ te kopaliny obecnie występowały w niewielkich ilościach. Jednak znając kreatywność ludzką wiedziałem, że wcześniej czy później coś wymyślą.

Dzieci nie mogłem dostarczyć tutaj bez dobrej woli ich rodziców, to właśnie oni musieli chcieć lepszej i bezpiecznej przyszłości dla własnych pociech. Niestety nie mogłem pojawić się w Polsce w czasach, z których zmuszony byłem do ucieczki. Wszelkie znajomości wojskowe też musiałem pominąć, ponieważ wszyscy moi koledzy i zwierzchnicy są bacznie obserwowani tego byłem pewny. Nawiązanie kontaktu z nimi, lub nawet próba, zapewniało szybkie pojawienie się kłopotów i narażenie ich na niebezpieczeństwo.

Potrzebowałem pomocy kogoś wpływowego, znającego mnie i godnego zaufania. Osoba ta musiała być dobrze chroniona i nasi przeciwnicy nie mogli się mnie w tym miejscu spodziewać. Najlepszym rozwiązaniem w takim przypadku by było, osobiste spotkanie z Panią premier Związku Radzieckiego. Wszelkie biura, obiekty strzeżone odpadały, lecz ona wzorem wszystkich swoich poprzedników posiada podmoskiewską daczę. Teren rozległy i wyjątkowo dobrze chroniony przed próbą dostania się z zewnątrz, oraz przed wszelkim zagrożeniem z powietrza. Takie zabezpieczenie dla Mantu nie stanowiło problemu, ponieważ statek zmaterializuje się w konkretnym miejscu i czasie. Porę i miejsce wybrałem bardzo dokładnie, drugiej próby nie mogło już być, więc zmuszony byłem załatwić to w czasie jednego skoku.

Była niedziela, 2 sierpnia 2015 roku, wczesne godzinny poranne, gdy z Mantu pojawiliśmy się na leśnej polanie, niedaleko ścieżki, którą biegała codziennie rano pani Premier, kiedy przebywała na swojej daczy. Nad drzewami rozwieszona była siatka maskująca, która zagłuszała też wszelkie elektroniczne sygnały. Podobnie wyglądał cały las rozciągający się na przestrzeni wielu kilometrów. Byłem pewny, że naszym przybyciem nie naruszyliśmy żadnych czujek alarmowych. Ubrany w strzępy munduru polskiego, jaki posiadałem, z dystynkcjami majora, stanąłem za drzewem przy ścieżce. Miałem szczęście, że nie pomyliłem się w swoich obliczeniach. Już z daleka dostrzegłem biegnącą szczupłą kobietę w czerwonym dresie. Miarowym tempem zbliżała się do mojej kryjówki, od naszego spotkania nic się nie zmieniła, natomiast ja byłem nie do poznania. Wiekiem biologicznym dorównywałem jej pięćdziesięciu lat, lecz wieloletnia ciężką praca na powietrzu wysuszyła i pomarszczyła moją skórę. Kiedy była blisko wyszedłem za drzewa i stanąłem w pozycji zasadniczej. Miałem tylko nadzieję, że uda mi się z nią porozmawiać szybciej niż ochrona mnie zastrzeli. Widok, jaki stanowiłem z pewnością był niezwykły, lecz naturalna blondynka z zielonymi oczami nie okazała strachu. Zatrzymała się w bezpiecznej odległości około trzech metrów, uniosła prawą rękę do góry. W ten sposób dawała znak ochroniarzom, a ja zasalutowałem do pozostałości czapki i powiedziałem po rosyjsku.

- Wawrzyniec Anturawski major Ludowego wojska Polskiego, prosi Panią premier o pomoc.

Mój wygląd szokował, lecz moje słowa były jeszcze bardziej niesamowite. Zanim zamknęła otwarte usta i przymrużyła wytrzeszczone oczy, lewą dłonią uspokoiła ochronę i podeszła do mnie z czystej ciekawości. Dłuższą chwilę przypatrywałam się, zanim odpowiedziała.

- Byliśmy pewni, że pana i statek straciliśmy, lecz jak widzę powrócił pan jak feniks i do tego mocno opalony. Najlepiej jak opowie mi pan gdzie był, co w tym czasie robił, a przede wszystkim gdzie jest teraz Mantu.

Zanim obstawa przybiegła i wzięła mnie na celowniki broni, pokazałem głową kierunek miejsca gdzie stoi statek, który jak i ja posiadał z wierzchu widoczne oznaki zużycia. Premier zarządziła dyskretne powiadomienie premiera Polski, starego podporucznika, generała Jacewa i bez lęku poszła za mną do statku. Jako pierwsza weszła do środka, a ja dopiero za nią. Natychmiast wyszkolonym wzrokiem oceniła wnętrze, które również wyglądało na mocno podniszczone pomimo moich wysiłków zachowania jak najlepszego stanu technicznego. Jak gdyby nigdy nie rozstawała się z pokładem, zaczęła rozmawiać z Ena. Moja rola od samego początku została ograniczona do uściślania detali z naszej samowolnej wycieczki. Nawet taki sposób dialogu mi nie przeszkadzał, ponieważ miałem możliwość w tym czasie spożywania smacznego obfitego śniadania, dostarczonego przez ochronę. Już pierwszy łyk kawy przypomniał mi, że o tej roślince zupełnie zapomniałem, podobnie też o kakaowcu i wielu innych. Bogate menu posiłku nasuwało wspomnienia z dawnych lat, ponieważ takie potrawy jadłem ostatnio prawie trzydzieści lat temu.

W tym czasie, kiedy jadłem, Ena opowiadała o pierwszym naszym kontakcie ze zniszczoną planetą. Gdzie nad lądem szalały ogniste tornada, a nad oceanami i morzami trąby wodne, w ten sposób natura oczyszczała się z niszczycielskiej ludzkiej działalności. Oczywiście nie zapomniała wspomnieć o naszych wysiłkach zmierzających do ustalenia dokładnej daty katastrofy, jaka nawiedziła Ziemię, jak nam to się nie udało to szukaliśmy, choć przybliżony czas Armagedonu. Jednak gwałtowność i rozmiary zniszczeń musiały być niespotykane, ponieważ nie natrafiliśmy na żadne zapiski. Nawet, jeżeli ktoś zostawił dla potomnych jakiś przekaz to on uległ zniszczeniu. Następnie długo wyliczała wspólne wysiłki w reaktywowaniu życia biologicznego, przy tym ani razu zgodnie z umową nie wspomniała o Mia. Chociaż nie widziałem potrzeby ukrywania tego faktu, lecz przy okazji odpadało tłumaczenie szczegółów naszej ucieczki ze skalnej kryjówki.

Kiedy trwała rozmowa dwóch kobiet, w tym jednej, jako komputera biologicznego, nad statkiem rozłożono gigantyczny namiot i rozciągnięto dodatkowe siatki maskujące. Jednostki wojskowe rozlokowane w okolicach Moskwy zostały cichym alarmem postawione w stan najwyższej gotowości. Dodatkowo dla ukrycia spodziewanego wzmożonego ruchu ogłoszono manewry w jednostkach szybkiego reagowania o specjalności antyterrorystycznej. Ich zadaniem w tych ćwiczeniach miała być ochrona instytucji oraz najważniejszych osób w państwie.

W środku nocy z niedzieli na poniedziałek 3 sierpnia 2015 w mundurach szeregowych żołnierzy antyterrorystycznych radzieckich wojsk przybyli Premier Polski, stary podporucznik i generał Jacew. Z konieczności ograniczenia ich czasu pobytu do dwóch godzin, ze względów bezpieczeństwa, nasze przywitanie było krótkie, a rozmowa dość chaotyczna. Swoje wypowiedzi streszczałem do minimum, lecz i tak trwało to prawie dwie godziny. Zanim wyszli powiedziałem, z czym powinienem wrócić do przyszłości, inaczej będą to ostatnie chwile cywilizacji człowieka. Odchodząc obiecali mi pomóc i po krótkim pożegnaniu zostaliśmy sami z Panią premier. Ona odczekała z potrzeby konspiracji kilka minut i również szykowała się do wyjścia. Jednak zanim opuściła statek, podeszła do mnie i przytuliła się do mnie. Miał to być zwykły gest pocieszenia lub wsparcia.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • NataliaO 21.12.2016
    5 :) Dobrze móc dalej zagłębiać się w to opowiadanie

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania