Poprzednie częściAnturaż część 1
Pokaż listęUkryj listę

Anturaż część 23

Niedziela 22 luty 2015 spoglądając przez okno hotelowe, zauważam niewielki śnieg, leżący na ulicy Wylotowej. Wujek już nie śpi od wczesnych godzin rannych. Lata spędzone w wojsku, wyrobiły w nim nawyk wczesnego wstawania. Spokojnie czekał, jak odeśpię trudy podróży i wrażenia z poprzedniego dnia. Jak tylko wstałem, to wskazał mi drzwi łazienki i poinformował?.

- Miron za pięć minut po nas przyjedzie. Zawiezie nas do restauracji Bałtyk na Kniewskiego, specjalnością tam są świeże ryby. Dobrze ci zrobi lekko strawne śniadanie, ponieważ lecisz z Mironem do Gniezna na spotkanie. Ja polecę do Gdańska i będę tam was oczekiwał.

Uwijałem, się najszybciej jak umiałem, lecz i tak czekali na mnie piętnaście minut zamiast pięciu. Pojechaliśmy ulicą Jedności Narodowej do ulicy ppor. Edmunda Łopuskiego i dalej Dworcową, stolik zarezerwowany w restauracji już na nas czekał. Zajęliśmy dla siebie najwygodniejsze miejsca, wtedy kelnerka podała przystawki, wszystkie były z ryb. Zauważyłem kawior po lwowsku, rosyjską sałatkę z amura, belonę w sosie czosnkowym, zawijanki z bolenia, paluszki z flądry, paprykarz ze szczupaka. Zanim podała zamówione potrawy, to zdążyłem wszystko z półmiska wciągnąć. Miron jak zobaczył, jak pochłaniam jedzenie, to się przestraszył, że zaświnię mu cały jego nowy śliczny samolocik. Sam miałem obawy jak przeżyję ten lot, nigdy wcześniej bojowym samolotem nie latałem. Zjadłem wszystko to, co zamówiłem i jeszcze coś na ząb mogłem wrzucić, tylko się ograniczyłem. Obawiałem się, że wujek z kuzynem dostaną zawału. Lekkie śniadanko zakończyłem deserem czekoladowym, ponieważ moim zdanie on doskonale niweluje zapach ryby z ust.

Pojechaliśmy na lotnisko tymi samymi ulicami, jakimi jechałem wczoraj z podporucznikiem. Obsługa ubrała mnie w kombinezon lotniczy, moje ubranie wcisnęli do torby i mieścili na moich kolanach. Wręczyli mi jeszcze woreczek foliowy, w przypadku zwrócenie śniadania, wystartowaliśmy pionowo. Miron na wysokości pięćdziesięciu metrów skierował nos samolotu PZL P 041 „Wicher” na Poznań. Stale zwiększał wysokość i prędkość. Obserwował mnie, czy się dobrze czuję po tak obfitym jego zdaniem posiłku, z początku leciał bardzo stabilnie. Jak się upewnił, że mi nic nie jest i nie odczuwam żadnych sensacji, przyspieszył i wykonywał lotnicze akrobacje. Uspokoił się, dopiero jak on solidnie odczuł przeciążenia nie ja. Dolecieliśmy do Gniezna, Miron wylądował pionowo na stadionie KKS Stella przy ulicy Armii Czerwonej. Miło byłem zaskoczony jak na murawie stadionu zobaczyłem Maksyma, on z podległymi mu czerwonymi beretami zabezpieczał nasze lądowanie i samolot. Przywitaliśmy się, pomógł mi w przebraniu i zapakował do czekającego samochodu przed stadionem. Pojechałem terenowym Tarpanem z Maksymem na spotkanie ulicą Armii Czerwonej, Warszawską, Młodej Gwardii na plac Bohaterów Stalingradu. Tam czekał na mnie sędziwy pan.

- Obywatelu poruczniku proszę poczekać w przedpokoju – powiedział do Maksyma.

Zostałem zaproszony przez niego do gabinetu, pan profesor posadził mnie w wygodnym fotelu przed biurkiem, a sam zajął miejsce za biurkiem. Rozmawialiśmy o fizyce, zadawał mi pytania, a ja odpowiadałem tak jak umiałem maj lepiej. Nic nie powiedział, czy moja wiedza go zadowala, tylko zaczął mówić.

- Teraz czeka na ciebie przyśpieszona intensywna nauka, po naszym spotkaniu polecisz do Gdańska. Pokażą tam ci nasz najnowocześniejszy okręt, napędzany silnikiem magnetohydrodynamicznym. Wykorzystuje mocno schłodzone magnesy do pobierania wolnych elektronów z wody morskiej. Magnesy są schładzane przez kriopompy, utrzymujące temperaturę stu osiemdziesięciu czterech stopni Celsjusza poniżej zera. Główne kanały napędowe biegną przez całą długość okrętu i mają średnicę czterech metrów. W środku mieszczą się wirniki o zmiennej geometrii łopat, kiedy przepływa przez nie woda dudnią bardzo głośno. Taki napęd pozwala okrętowi na osiąganie niewiarygodnej prędkości. Zatrzymuje się porównywalnie z hamowaniem samochodu, podobnie jest zwrotny. Umożliwiają to potężne pędniki poprzeczne i kierunkowe. Wyposażony jest w chowany hydrauliczny taran, do wystrzeliwania pontonów, będących na wyposażeniu jednostek specjalnych.

Profesor mówił do mnie jak do jakiegoś doktoranta i nie zwracał uwagi, że mam dopiero piętnaście lat i chodzę do podstawówki. Widocznie uznał, że reszty się dowiem w Gdańsku, kontynuował temat.

- W Lubinie pokażą ci silnik jonowy, będziesz miał okazję zobaczyć testy nowej odmiany na energie elektryczną. Zobaczysz jeszcze w Krakowie splatanie przez jeden foton tysięcy atomów, ma to zostać wykorzystane przy budowanym komputerze kwantowym. Wrocław zaskoczy ciebie dalszymi badaniami, tam dowiesz się o czterowymiarowych stanach fotonów, jest to funkcja falowa oddająca rzeczywisty stan albo obiektywna rzeczywistość nie istnieje. Zobaczysz, że światło jest jednocześnie falą i cząstką (natura korpuskularna-falowa). W Legnicy zaobserwujesz efekt stojącej fali, która jest jednocześnie zbiorem cząstek. Dodatkowo zapoznają ciebie z dualizmem korpuskularno-falowym jest to inny objaw kwantowej nieoznaczności.

Dalej mówił do mnie jak do swojego wyjątkowo zdolnego ucznia i oczekiwał pełnego przyswojenia zagadnień. Moje pojecie w jego specjalności było bardzo mgliste i byłem naprawdę zadowolony jak powiedział.

- Nasze spotkanie właśnie dobiegło końca, mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.

Odprowadził mnie do przedpokoju gdzie czekał kuzyn, wyszliśmy z budynku i wsiedliśmy do czekającego samochodu. Wracaliśmy do samolotu innymi ulicami Tumską, Kanclerza Jana Łaskiego, Poznańską obok jeziora Jelonek, prof. Józefa Kostrzewskiego, Cienistą, Gajową, Wrzesińską do ulicy Marii Konopnickiej znajdującej się miedzy stadionem KKS „Stella” i SKS „Start” prowadzi ona do ogródków działkowych. Wysiedliśmy z samochodu i tylnym wejściem przez sad i stylizowane obejście weszliśmy do restauracji „Chłopska”, mieszczącej się przy ulicy Wrzesińskiej 15. Czekał tam na nas w małej izbie przyszykowany stół. Obsługa podała przystawki i zebrała zamówienia, musiałem coś zjeść przed dalszym lotem. Zamówiłem obiad i wybrałem zupę z zielonej papryki z estragonem. Na drugie danie poprosiłem pieczeń wołową z jałowcem, białą kapustę kminkiem i rodzynkami, omlet z pomidorami i bazylią, dorsz zapiekany z czosnkiem, na deser placuszki z baldachów z czarnego bzu i do picia napój z mięty i żurawin oraz koktajl pomidorowo-jabłkowy. Kelnerka systematycznie przynosiła mi potrawy, a ja jadłem wszystko ze smakiem. Przeszkadzał mi w jedzeniu troszkę Maksym, gapił się na mnie, jakby w życiu głodnego człowieka nie widział. Zaraz po obiedzie z Mironem polecieliśmy do Gdańska, lądowaliśmy już po zmroku. Żałowałem trochę, ponieważ bardzo chciałem zobaczyć panoramę miasta z lotu ptaka. Wylądowaliśmy, nie korzystając z pasa w części wojskowej portu lotniczego przy ulicy Juliusza Słowackiego, niedaleko stojącego auta. Przy samochodzie czekał już na mnie wujek Sobiesław. Jak tylko wysiadłem z samolotu, wsiadłem do warszawy i wyjechaliśmy z lotniska bramą przy ulicy Kosmonautów. Jadąc ulicami widziałem tylko ładnie oświetlone wystawy sklepów, błyskające kolorami reklamy. Zatrzymaliśmy się na parkingu hotelu Związku Nauczycielstwa Polskiego przy ulicy Hanki Sawickiej 28, wujek odebrał w recepcji klucze do naszego pokoju 202. Okna pokoju wychodziły na ulicę, lecz mimo to słychać było przejeżdżające pociągi z drugiej strony budynku. Wygłuszenie ścian jak dla mnie było niewystarczające, w czasie jak brałem prysznic, wujek zamówił lekką kolację do pokoju. Jak dla mnie zbyt lekką i prawie głodny poszedłem spać. Przed snem jeszcze zadzwoniłem do domu, co mogłem to opowiedziałem, mama jeszcze pod koniec rozmowy poprosiła brata do telefonu. Słyszałem jak jej obiecał, ze będzie się mną opiekował i ona ma się nie martwić jak jestem z nim.

Poniedziałek 23 luty 2015 wczesna pobudka w wykonaniu wujka Sobiesława, wyszło mi to nawet na dobre, spokojnie mogłem zjeść śniadanie. Nie wiem czy mam się cieszyć, że nie zrobił mi wojskowej zaprawy porannej. Wyszliśmy z hotelu i pieszo miedzy budynkami i dalej ulicą Puszkina doszliśmy do Politechniki Gdańskiej. Tam zostałem zapoznany z napędem okrętu, zasadami działania jego mechanizmów i zamiast obiadu zafundowali mi wizytę gdzie indziej.

Udaliśmy się do okrętu pieszo, dla rozprostowania nóg i przewietrzenia mojej głowy. Szliśmy parkiem akademickim, Al. Zwycięstwa, parkiem M. Kasprzaka, przez dworzec Gdańsk Stocznia do nabrzeży portowych. Usytuowanych między stocznią Północną im. Bohaterów Westerplatte, a stocznią Gdańską im. Lenina. Tam stał przycumowany niszczyciel „Niepokonany II” niepozorny okręt. Burty jego zwężają się u góry, wygląda tak jakby się przewrócił. Został wyposażony oprócz rakiet w dwa działa elektromagnetyczne, strzela pociskami z rakietowym dopalaniem. Szybkostrzelność działek wynosi dwadzieścia pięć pocisków na minutę, z dokładnością do dwudziestu centymetrów w zasięgu stu dziesięciu kilometrów. Rozpocząłem jego zwiedzanie od wizyty w kantynie. Kuchnia tam pracowała przez całą dobę i w każdej chwili można było coś świeżego zjeść. Uzupełniłem wewnętrzne zapasy i spokojnie oglądałem łajbę. Zapoznając się z jego budową, uzbrojeniem, oprogramowaniem systemów obronnych i nowoczesnym napędem w zastosowaniu. Bardzo szybko minął mi dzień w Gdańsku i jak z chodziłem z okrętu było już ciemno. Samochód warszawa podjechał pod trap i razem z wujkiem pojechałem prosto na lotnisko. Miron czekał na nas przy gotowym do startu swoim PZL 041 „Wicher”, jak tylko zająłem miejsce w samolocie. Wystartowaliśmy do Krakowa, przelot odbywał się znowu po zmroki i nic w dole nie widziałem oprócz świateł.

Lądowaliśmy w Krakowie na stadionie Akademii Wychowania Fizycznego przy ulicy Śniadeckich, na płycie boiska czekał już Maksym w ubraniu cywilnym ze swoimi umundurowanymi żołnierzami. Wysiadłem z samolotu, a Miron odleciał sam na najbliższe lotnisko wojskowe. Wsiadłem do terenowego Tarpana z Maksymem i dwoma żołnierzami, pozostali z obstawy zajęli trzy pozostałe terenówki. Jechaliśmy ulicami Grzegórzecką, Józefa Dietla, Bohaterów Stalingradu do Ludwika Waryńskiego 6 do hotelu Monopol. Wysiadłem na podjeździe tylko z Maksymem, obstawa pojechała dalej, my z bagażami w rękach weszliśmy do hotelu. Recepcja wydała nam klucz do pokoju na trzecim piętrze z widokiem na planty, na ten widok musiałem czekać do rana. Wspólnie już zamówiliśmy kolacje do pokoju, jedzenia starczyłoby dla czterech głodomorów takich jak my. Dostarczono nam wyśmienite potrawy i w smaku doskonałe. Pierwsza kategoria hotelu jednak zobowiązuje, tym razem głodny nie poszedłem spać.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania