Poprzednie częściAnturaż część 1
Pokaż listęUkryj listę

Anturaż część 67

Tymczasem ja najszybciej jak tylko mogłem bezpiecznie sprawdziłem proces uruchamiania komputera fotonicznego KAM-a. i po upewnieniu się, że wszystko przebiegło prawidłowo, ponownie zabezpieczyłem jego kryjówkę. Chciałem uczcić ten wyjątkowo szczęśliwy dla nas dzień i udałem się do pracowni krawieckiej i szewskiej. Mając zgodę pana, zleciłem nietypowe dla pracujących tam rzemieślników zadanie, mają mi uszyć i to do końca dnia ubranie na wzór muszkietera. Bez żadnego wcześniejszego przymierzania, tylko pobrana miara musiała im wystarczyć. Oczywiście nie mogło być szpady i sztyletu, ponieważ zwierzętom nie wolno było posiadać na własność niczego ostrego. Zarządzenie to wydano wiele tysięcy lat wcześniej, oczywiście w trosce o ich bezpieczeństwo.

Chciałem wyglądać w tym ubraniu trochę jak kot w butach, ma to być odmiennie od wszystkiego im znanego, prawdopodobnie Istoty też boją się nieznanego. Przypuszczałem, że mój strój sprowokuje kogoś do irracjonalnego działania, jeżeli mi się to uda może dla mojego bezpieczeństwa zaczną mnie chronić w pomieszczeniach najbardziej strzeżonych. Oczywiście tylko KAM-a wtajemniczyłem w mój plan, akcja ta jest wyjątkowo ryzykowna i niebezpieczna.

Moje zlecenie w obu warsztatach było niezwykłe, ponieważ dla ludzi szyto najwyżej ubrania z wełny i lnu, a dla Pupilków z bawełny. Ubranie dla mnie miało być wykonane podobnie jak dla Istot z jedwabiu w karmazynowym kolorze, jedynie kapelusz z najlepszej wełny podobnego koloru, niestety koronek nie znali, to dla ozdoby musiał wystarczyć różno kolorowy roślinny haft. Buty dla szewców były prawdziwym wyzwaniem, ponieważ przyzwyczaili się do sandałów, a teraz musieli wykonać jasno brązowe obuwie z wysokimi cholewami z mięciutkiej koźlej skóry.

Jeszcze przed zachodem słońca rzemieślnicy z obu warsztatów stanęli na wysokości zadania i wykonali zlecenie. Krawcy i szewcy przyszli zobaczyć jak będę zakładać nowy strój, tak niezwykły, niepodobny do wszystkiego. Pragnąc uzyskać na pokazie najlepszy efekt, przebierałem się w drugim pomieszczeniu. Kiedy wyszedłem i zobaczyłem ich miny, wtedy wiedziałem, że mi się udało, patrzyli na mnie z otwartymi ustami. W podzięce za ich trud wykonałem ukłon zamiatając kapeluszem, podobny do tych jakie widziałem na filmach kostiumowych. Moje zachowanie w stroju muszkietera było dla patrzących nie tylko ludzi wprost niesamowite.

Pozostało mi sprawdzić, jaki wywołam efekt swoim wyglądem na punktach ochrony. Dostojnym krokiem wyszedłem z warsztatów rzemieślników i już samo moje przejście przez podwórzec, skupiło uwagę wszystkich będących w pobliżu ras rozumnych. Niespiesznie bez pośpiechu poszedłem po mój latający skuter, przywilej swobodnego poruszania się po mieście nie został cofnięty i teraz chciałem to w pełni wykorzystać. Starałem się podczas niespiesznego lotu trzymać sylwetkę prosto, a nie w pozycji obowiązującej prawie na leżąco. Ubranie moje wykonane z jedwabiu pięknie w czasie jazdy falowało, a kolor karmazynowy pod wpływem zachodzącego słońca wywoływał świetlne refleksy. Powolny dojazd do punktu kontrolnego ochrony przyćmił wszystkie wcześniejsze moje przybycia. Nonszalancko, bez wezwania wyciągnąłem z rękawa swoją przepustkę i wręczyłem dowódcy stanowiska. Nawet na nią nie spojrzał, tak zajęty był, jak i pozostali, podziwianiem mojej kreacji.

Następnego dnia przy spotkaniu z panienką, ubrany w mój nowy uniform, wykonałem przetrenowany ukłon godny prawdziwego muszkietera. Jednocześnie zakładając kapelusz i wyciągając w jej stronę rękę powiedziałem.

- Pani oprzyj się na moim ramieniu, a ja zaprowadzę ciebie na koniec świata.

Autentycznie była zachwycona moim strojem, ukłonem i gestem. Nawet odruchowo uściskała mnie, lecz po chwili zawstydziła się swojego zachowania i odeszła, nie oglądając się za siebie. Natomiast ja korzystając z podarowanej swobody, udałem się w moim nowym stroju służbowym po zaopatrzenie jak zwykle daleko poza granice miasta.

Każdego lotu nie pokazując tego po sobie, spodziewałem się ataku i jak nastąpił po czterech dniach byłem zadowolony, że nie dałem się zaskoczyć. Skuter został doszczętnie zniszczony przez starszego o kilka tysięcy lat brata ojca panienki, któremu nie podobały się przywileje, jakie otrzymało zwierzę i ten mój dziwny strój. Ponownie w mieście z mojego powodu rozległ się alarm i ojciec panienki był zmuszony interweniować. Mając ubranie w strzępach i sporo powierzchniowych ran czekałem ponad pół dnia na jego decyzję odnośnie mojej przyszłości.

Nigdy nie dowiedziałem się, a właściwie mnie to nie interesowało, jak przebiegała rozmowa ojca z córką na mój temat. Jednak poczucie własności dziecka w tym przypadku było najważniejsze. Prawdopodobnie trzeci atak na mnie pod ich dachem i lęk przed utratą zabawki podniósł w ich oczach moją wartość. Najważniejsze, że teraz spodziewali się kolejnego ataku na mnie i nie bardzo wiedzieli jak mnie chronić. Skoro za atakami na mnie stała kolejna Istota mająca wcześniej największe zaufanie ojca panienki. Zaczęli zachowywać się jak dzieci, którym ktoś chce zabrać cukierki. Wcześniej im nie smakowały i chcieli je wyrzucić, lecz teraz okazały się bardzo dobre.

Zostałem wezwany do gabinetu pana, gdzie zastałem zapłakaną panienkę, siedzącą po lewej stronie ojca i jego dwóch wspólników zasiadających z prawej strony. Wszyscy siedzieli przy stole roboczym, zawalonym notatkami, a ja pełen obaw, lęku i strachu stałem naprzeciwko. Miałem pod wpływem napięcia sylwetkę sztywną jak kij i byłem w stanie tylko niezdarnie się ukłonić.

- Zanim przybyłeś do nas byłeś już sławny nie tylko w całej Atlantydzie, lecz znacznie dalej poza jej granicami. Sprowadzenie ciebie do naszego domu kosztowało nas bardzo wiele, nawet nie przypuszczasz ile. Chcieliśmy ciebie po dzisiejszym dniu dla twojego bezpieczeństwa odesłać do twojego poprzedniego domu, jednak Gula płaczem wymusiła na nas zmianę decyzji. Przez kilkanaście najbliższych dni to nas trzech będzie miało nad tobą pieczę, do mnie masz zwracać się Inti, a to są panowie IIIapa i Huaca. Zaopiekujemy się tobą, zanim nie przybędą twoi nowi ochroniarze z innego układu planetarnego. Wtedy zwrócimy ci pełną swobodę i otrzymasz nowy skuter, a do tego czasu zamieszkasz w naszej pracowni. Tylko zapamiętaj, że nie wolno ci tam niczego dotykać, ponieważ może być to dla ciebie śmiertelna pułapka – powiedział to głosem, pod wpływem, którego poczułem ciarki na plecach.

Doskonale wiedziałem, że nie straszy mnie bez powodu, najprawdopodobniej w niedługim czasie zobaczę owoce nauki, o jakich ludzkość na chwilę obecną może tylko pomarzyć.

- Jak tylko opiekunka córki Quilla dostarczy twoje rzeczy, natychmiast pojedziesz z nami, transportowcem do naszej pracowni. Żeby tam się dostać i z powrotem wyjść musi nas być trzech inaczej jest to niemożliwe, tak działa system bezpieczeństwa – dodał.

Wszystko było dokładnie zorganizowane i przemyślane, więc obyło się bez zbędnych słów czy gestów. Zaledwie po kilku minutach, jak dla mnie bardzo szybko biorąc pod uwagę odległości do pokonania, byliśmy wszyscy w drodze. Pojazd transportowy okazał się latającą platformą, jednak poruszającą się z prędkością około stu kilometrów na godzinę. Wszyscy oprócz mnie na niej stali i niczego się nie trzymali, ja jednak dla bezpieczeństwa trzymałem kurczowo barierkę. Platforma kierowała się prosto do wielkiej góry porośniętej skromnie roślinnością. Dopiero z bliskiej odległości w pionowym zboczu zobaczyłem świecący zarys obramowania wielkich drzwi i w to miejsce skierował się pojazd. Moi teraźniejsi opiekunowie musieli kolejno poddać się skanowaniu oka i pobraniu próbki krwi, dopiero wtedy drzwi otwarły się automatycznie

Właśnie w tej chwili przydał się mój kapelusz, do którego wykonałem zapobiegliwie wyściółkę z cienkich kawałków miki. Dzięki temu moje myśli były w jakimś stopniu chronione przed odczytem, ponieważ nie byłem wstanie powstrzymać nawet uśmieszku na twarzy jak zobaczyłem podobną do ludzkiej technikę końca dwudziestego wieku. Procedury otwarcia bramy zostały zachowane i transportowiec wleciał do środka. Fotokomórka przy drzwiach zadziałała, wnętrze góry zostało oświetlone rzęsiście przez lampy umieszczone bardzo wysoko, teraz było tutaj widno jak w słoneczny dzień. Platforma przemieszczała się do wnętrza, a wokoło nas pełno było urządzeń technicznych nieznanego mi przeznaczenia. Prawie poczułem się jak w muzeum techniki, tylko tutaj nie było opisanych eksponatów i przewodnika opowiadającego o przeznaczeniu wytworów nieludzkich rąk.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania