Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 100

Lądowanie na ubitej ziemi szczególnie kolosa wiązał się z ryzykiem, ponieważ nie był już zwinny tak jak w młodości i lekki. Dlatego dochodziło często do widowiskowych katastrof, więc był uważnie obserwowany przez licznych gapiów. Podczas przyziemienia dla zgromadzonej publiczności najmniej ważnym był jeździec. Liczył się tylko latający wierzchowiec, to on hipnotyzował i oczy wszystkich zawsze zwracali w jego stronę, zwłaszcza gdy dotykał murawy. Wstrzymywali oddech, kiedy smocze pazury wbijały się głęboko w ziemię i wyhamowały pęd, by spowalniać prędkość. Czasami podłoże było zbyt suche i wzbijały tumany kurzu. Szary pył rozniósł się po okolicy i zanim dotarł do najdalej zgromadzonych, tryskała krew z wyłamanych szponów. Przeogromny potwór nie osiadł na ziemi z gracją, lecz koziołkował, przygniatając jeźdźca i łamał kręgosłup. Gdyby zgromadzeni przy Nairze wiedzieli o tym, z pewnością na sam widok lecącego monstrum uciekliby w panice. Wtedy nikt ich by nie przekonał, że samica wyhodowana z dala od grawitacji ziemskiej jest karłem pośród swoich pobratymców.

Strach nikogo nie opuścił po wylądowaniu kolosa, smok wyglądał niezwykle groźnie i z czarnym umaszczeniem wzbudzał swoją obecnością paniczny lęk. Wrogość podsycana przez minione wieki uwidoczniła się w ciągu paru chwil i gdyby był to warowny kasztel obsadzony zbrojnymi, natychmiast wrota zostałyby zamknięte, a most zwodzony uniesiony. Najprawdopodobniej w krótkim czasie ciżba z łukami wyległaby na obronne mury i w rozgardiaszu domagaliby się od kasztelana wypuszczenia konnicy, by w szybkiej szarzy skróci bestię o łeb.

Nieuzasadnione obawy rozwiał przybyły zaledwie chwile później Nair na swoim łatającym wierzchowcu i był prawie niezauważony do czasu przetoczenia się gromu, ponieważ całą uwagę tłumu skradła czarna bestia z czerwonymi ślepiami. Jedynie on nie okazał lęku i po zejściu z grzbietu centaura z rogiem jednorożca, podszedł do smoczego pyska pełnego ostrych kłów i z czułością pogładził łeb z wypustkami rogowymi. Smoczyca, zamiast odgryźć rękę, spuściła łeb, by przyjąć gest czułości i umożliwić zejście z niej jeźdźca. Kiedy tamten dotknął ciężkimi butami ziemi, uściskał nowego człowieka, jakby byli starymi przyjaciółmi. Gdy w braterskim uścisku oddali się od monstrum i zbliżyli się do witających, bestia podeszła do sterty przekąsek. Zanim cokolwiek tknęła, obwąchała zgromadzoną dla niej górę owoców i jakby nie jadła od dekad, ze zwierzęcą zachłannością rzuciła się na nią z niepohamowanym apetytem. Szybkość pochłaniania była ostatecznym świadectwem, że dla niej taki pokarm jest właściwy i bardzo go łaknie. Gdyby tak się nie zachowała, z pewnością gapie ze względu na jej wielkość, wkrótce zakwalifikowaliby ją do mięsożerców i snuliby opowieści o prawdopodobnym ich rychłym pożarciu.

Strój smoczego jeźdźca mocno krepował jego ruchy i znacznie odbiegał od wygodnego stosowanego przed wiekami przez jego poprzedników. Jednak nie zachował się żaden oryginalny i by wykonać lot na znacznych wysokościach, złożono go z elementów prowizorycznych zapewniających oddychanie i funkcjonowanie w stratosferze, w jakiej odbywały się smocze przeloty. Przypadkowość odzienia dostrzegł Nair, przebywając na kosmicznej stacji przesiadkowej, miał możliwość zaobserwować w skafandrach przeróżne inteligentne rasy, funkcjonujące w różnych środowiskach. Przeznaczone dla nich sekcje były dostosowane do ich potrzeb, lecz tunele łączące oraz hale wspólne już nie, dlatego przemieszczali się albo lewitowali w strojach kosmicznych.

Kiedy delegat jajogłowych ściągnął hełm, zgromadzeni ujrzeli twarz mężczyzny w sile wieku o ludzkich rysach. Jego dobór jako pierwszego delegata nie był przypadkowy i nastąpił po licznych konsultacjach i zasięganiu opinii znawców dawnych ekranizacji ziemskich, które przetrwały we wspomnieniach ocalałych i w formie opowieści zostawały przekazane kolejnym pokoleniom potomków. Podświadomość na widok znajomych rysów zakwalifikowała go jako niegroźnego i kogoś swojskiego. Towarzyszące dusze powstrzymały się w ocenie jego anatomii, ponieważ przybyły gość nie posiadał ich odpowiednika, ani innej formy eterycznej umożliwiającej pozazmysłową weryfikację.

Nair, podobnie jak delegat miał świadomość, że smoczy jeździec w pierwszej kolejności jest oceniany i moment oficjalnego powitania wydłużył maksymalnie. W ten prosty sposób dał czas najbliżej zgromadzonym na podzielenie się ze swoimi spostrzeżeniami ze stającym za nimi, a ci już w trakcie jego mowy, przekazywali nowinki dalej.

Oficjalna ceremonia powitania przebiegała w zgodzie z międzygalaktycznym protokołem dyplomatycznym i miała w oczach widzów podnieść rangę pierwszego spotkania powracających z wygnania, z potomkami ziemian na szczeblu ambasadorów. Wszystkie szczegółowe uzgodnienia wraz z mapkami podziału terytorialnego miały zostać w formie pisemnej przekazane kosmicznemu działu zajmującego się praworządnością i wzajemnym poszanowaniem praw w przestrzeni między orbitalnej.

Wcześniej uzgodniony ze szczegółami zawarty pakt, w tym spotkaniu miał w oczach zgromadzonych uchodzić za autentycznie spontaniczny i w ich mniemaniu z tego powodu stwarzać wrażenie niedopracowania. Wyreżyserowane wcześniej przedstawienie wyolbrzymiało przypadkowość sytuacji oraz niedoskonałość spostrzeżeń i nieprzemyślane zwroty, lecz akceptowane przez dwie strony sformowania.

Żarliwość dyskusji z udziałem publiczności zapierała dech i udowadniała oraz przekonywała nawet największych sceptyków i oponentów, że ich przedstawiciel Nair, robi wszystko, by ludzkości zapewnić najlepsze tereny i warunki do rozwoju. Burzliwość debaty oraz jej przebieg przez tysiące kolejnych lat miał uchodzić za wzorcowy model do naśladowania i powielania.

Gdy debata i spotkanie z jajogłowym dobiegło końca w oczach zgromadzonych ich przedstawiciel Nair, osiągnął dla ich przyszłości wszystko. Obcym rasom, osiedlonym ostatnio pozostały nędzne ochłapy. Nikomu ze zgromadzonych nie przemknęła myśl, że wszyscy otrzymali dla siebie najlepsze kęsy. Jajogłowi dostali wysokie partie gór, gdzie powietrze było rozrzedzone, a maksymalne temperatury osiągały wartości ledwo akceptowane przez ludzi, a skrajnie niskie najlepsze dla ich rozmnażania, były jedynie tolerowane przez człowieka. Łuskowcom i ludom przywykłym do skrajnie wysokich, dostały się ziemie w okolicach nowego równika, gdzie tylko oni byli w stanie prawidłowo wegetować. Zmiany w ich metabolizmie ewaluowały przez wieki i zostały wywołane barierami, jakie stwarzały wysokie pasma gór, które teraz w stosunku do równika przebiegały pionowo i przemykały przez bieguny, dlatego należało im umożliwić pokonanie wysokich nieprzebytego pasma górskiego i ekspansje na nowych przekształcających się w pustynie terenach.

Ktoś patrzący z boku, wydarzenia potraktowałby niczym słowa wyjęte kontekstu i wyrwane ze współczesnego myślenia, czy przyjętego rozumowania. Miałby wiele do powiedzenia po przemyśleniach, na temat ogromu osiągnięć, lecz u widzów nawet bystry umysł skutecznie został uśpiony. Nagle i niespodziewanie dla prostego ludu do postrzegania świata i wydarzeń zostały zastosowane wypracowane techniki omamiające zdolność racjonalnego myślenia i prawidłowej oceny sytuacji. Ponownie po wielu latach od czasu upadłej cywilizacji, ktoś przed nimi odkurzył umiejętność sterowania tłumem. Wszelkie irracjonalne i racjonalne bodźce zostały przyblokowane i skierowane dla dobra ogółu na tory zero jedynkowego myślenia. Zastosowanie sprawdzonych metod kija i marchewki tak jak tysiące lat wcześniej przyniosło pożądany skutek. Ludzkość otrzymała w jej ocenie najlepsze tereny do egzystencji, a wyrolowane poślednie gatunki pustynie, wysokie góry i nieprzydatne moczary. Zastanawiała jedynie ustanowiona i wytyczona na wieki bariera zapewniająca nienaruszalność granic. Nikt bez zgody albo czasowego przyzwolenia nie mógł jej przekroczyć bez uzasadnionych obaw tragicznych konsekwencji. Pomimo tak ustanowionych i uściślonych zasad w niedalekiej przyszłości miały nastąpić próby nieautoryzowanej ekspansji gatunków, które musiały dla zuchwalców zakończyć się tragicznie, by innych śmiałków powstrzymać.

Zanim jednak to nastąpiło, każdy chętny otrzymywał dla siebie kawałek ziemi mniej, lub bardziej urodzajnej, którą musiał uprawiać w sposób niewyjawiający jej minerałów oraz substancji odżywczych. Nikt z osiedleńców na nowych terenach nie kwestionował jej zdolności plonowania, ponieważ przydzielana wielkość działek uzależniona była od właściwości jej zasobów i zdolności plonowania.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania