Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 14

Komputer kwantowy o specjalności biologicznej uspokoił obawy Naira, zarzucając go niezrozumiałą terminologią medyczną, lecz spotkał się z dość sporym oporami pozostałej sztucznej inteligencji, czy aby nie przewymiarował swoje działania. Jego plany od samego początku budziły kontrowersję pozostałych inteligentnych urządzeń, ponieważ ze zmienionego, lecz zwykłego człowieka stworzył coś w rodzaju cyborga, przez operacyjnie nafaszerowanie go nanoelektroniką zasilana przez jego organizm. Gdyby kiedykolwiek ingerencja chirurgiczna została odkryta, mogła wywołać ostry sprzeciw, albo jego bunt. Choćby dlatego, że pozostawiła mało widoczną długą bliznę operacyjną na plecach, spowodowaną koniecznością ściągnięcia skóry, w celu wymiany kilku kości, uszkodzonych we wczesnym dzieciństwie i nieułożonych do zrośnięcia się prawidłowo, które stale uszkadzały niegroźnie wewnętrzne organy.

Nair, wyjaśnienia zmian w swoim organizmie przyjął bez sprzeciwu, a nawet część z nich zaobserwował. Najwięcej ich nastąpiło, po przebrnięciu przez przełęcz i napotkaniu pierwszego górskiego potoku. Spędził przy nim dobre pół dnia i nie tylko przez cały czas pił, aż bulgotało w nim, to jeszcze obserwował, kiedy woda się skończy i przestanie płynąć. Początkowo nie dowierzał Aniołowi, który go zapewniał, że nic takiego nie będzie miało miejsca. On do końca nie ufał w te słowa, więc w drodze kompromisu. Schodząc po stoku, stale mu towarzyszył, aż stało się to niebezpieczne.

Droga stale wydawała się wygodniejsza, aż do pierwszej linii gęstych zielonych krzaków, które skutecznie zagradzały przejście. Zarośla trochę były inne od tych z jego snu, lecz tworzyły bardziej skuteczną zaporę. Tamte były delikatne i nie chciał ich zniszczyć, te poplątane stanowiły sporą przeszkodę. Zastanawiał się, czy są jadalne i jakby zniosły pustynny klimat, gdyby je przesadził. Jego zainteresowanie roślinami drastycznie zmalało, jak okazywało się, że nie może ich jeść. Jedno zastanawiało go, jak to jest, że Gwiazda Poranna nic nie wie o roślinach, jakie z pewnością widzi, lecz gdy on ich dotknie, to natychmiast wie bardzo dużo.

Neczeru, nie tylko obserwował ze stacjonarnej orbity poczynania Naira, to jeszcze dzięki współpracy z ocalałymi w kataklizmie komputerami kwantowymi ze zrujnowanego kompleksu. Otrzymał możliwość bezgłośnego porozumiewania się z nim, odczuwania emocji, oraz odczytywania jego myśli, oraz możliwość dokonywania pełnej analizy, dotykanych przez niego rzeczy czy biologicznego materiału. Dlatego poznał chemiczny skład śniegu, wody, skał i mijanych roślin. Jego antyczna baza danych często zawodziła, ponieważ materia mocno różniła się od tej, jaka istniała na Ziemi, w dniu rozpoczęcia jego kosmicznej misji. Dlatego chętnie korzystał z zasobów młodszej wysoko rozwiniętej cywilizacji, która nigdy nie osiągnęła rozwoju, jaka go skonstruowała, lecz osiągnęła wiele, zanim upadła.

Schodząc z góry drogą oczyszczoną przez zimową lawinę, nie musiał tak bardzo jak wcześniej, skupiać się na miejscach, w których stawiał stopy. Jednak jego kostki nóg i skóra stóp bardzo cierpiały przy kontakcie z niewielkimi głazami i porowatością kamienia. Niska temperatura jego nieprzywykłym nogom nie służyła, powoli zaczął odczuwać spory ból spowodowany zwichnięciami i tarciem. Strażnik znacznie wcześniej zwróciłby mu uwagę na ten problem i był w stanie udzielić dobrej rady, zanim do tego nie doszło. Jednak nie mógł ujawnić pełnie swojej wiedzy na jego temat. Dopiero gdy sam zainteresowany zaczął mu się żalić, mógł przystąpić do działania. Jego rady były wcześniej przemyślane i skonsultowane z pozostałym komputerami kwantowymi.

Łuskowiec, rozłożył na płaskim kawałku skały, skórę pustynnego diabła kolcami do dołu i w miejscach, gdzie kolce nieznacznie wystawały, wyciął zarysy swoich stóp. Długie miękkie uszy posłużyły do wykrojenia z nich grubych pasków, które po przeciągnięciu przez otwory w wykrojonej podeszwie, posłużyły jako rzemienie i nimi niczym mieszkaniec starożytnych Aten, przytwierdził pierwsze w swoim życiu sandały. Przeplatanie i wiązanie niczym się nie różniło, od wizerunków umieszczonych na ozdobach amfor, rzeźbach i płaskorzeźbach z tamtego okresu.

Kontakt z obuwiem miał już wcześniej, w zrujnowanym kompleksie znalazł kilka nawet nie najgorszych par butów, lecz w jego ocenie musiały być przeznaczone dla dziecka, ponieważ były dwa razy mniejsze od jego stóp. Nair, nawet przez chwile nie podejrzewał, że gdyby miał stopy takiej długości jak ludzie z czasów przed zagłady cywilizacji, z pewnością on i inni nie byliby w stanie sprawnie poruszać się po piachu. Natura, przez wieki ewolucji zadbała o przystosowanie nowego człowieka, do warunków, w jakich przebywał. Każdy osobnik z małymi stopami, zbyt mocno zapadał się w piachu i nie miał szans na szybką ucieczkę przy zagrożeniu oraz szans powodzenia w czasie walki o wyżywienie i przetrwanie.

Osąd Naira w sprawie obuwia był nieprawdziwy podobnie jak ocena odzieży, gdy ją dopasowywał do ludzi mu współczesnych. Uznawał swój wzrost za prawidłowy, ponieważ pasujących było kilka uniformów, lecz mocno porwanych. Przetrwały z całej sterty w magazynie, tylko dwa całe kombinezony należące do kobiet. Pozostałe należały do osób znacznie wyższych i grubszych od niego. Wszystka inna odzież, również należała do dryblasów. Nowy człowiek nie osiągał już takiego wzrostu jak dawni ludzie i najprawdopodobniej wynikało to ze sposobu odżywiania we wczesnym dzieciństwie. Nawet w diecie najbogatszych brakowało odpowiedniej ilości witamin i mikroelementów.

Pochyłość stoku umożliwiała, ściągniecie balastu z pleców i pełne wykorzystanie jego kółek. Cały wysiłek szedł teraz na powstrzymywanie przed niekontrolowanym stoczeniem. Dostał sposobność szybszego poruszania, uniesienia głowy niekrępowanej przez ramę i podziwianie panoramy. Każdy dostrzegany obraz, był niepowtarzalny i nowy. Zbyt szybkie nagromadzenie widzianych i podświadomie rejestrowanych bodźców oraz nadmiar zielonego koloru, zaowocowało bólem oczu. Nieprzyczajony wzrok do nieznanej barwy, który wcześniej został nadwyrężony przez biel, mógł i wywołał pewien rodzaj upośledzenia. Strażnik, kiedy zarejestrował nowo powstałą sytuację, zarządził postój i wypoczynek z zamkniętymi oczami. Relaks trwał do godzin popołudniowych i musiał być przedwcześnie zakończony, z uwagi na nadchodzącą noc.

Neczeru, wiedział, że jego podopieczny potrzebuje schronienia na noc, które mu zapewni ciepło i ochronę przed ewentualnymi drapieżnikami. Kosodrzewina doskonale nadawała się do budowy szałasu i na posłanie. Nair podobnie jak przy wykonywaniu wygodnego obuwia, słuchał rad Anioła i stosował się do nich. Wykonane prowizoryczne schronienie, po wejściu do środka, okazało się niezwykle komfortowe, w porównaniu z jego miejscem noclegowym w klanie i pustynnej akademii. Nigdy nie miał tak wygodnego posłania, nawet gdy legowiskiem były skórzane liście.

Wypoczynkowi sprzyjało górskie chłodne powietrze, które nasycone roślinnym aromatem, uwiodło zmęczonego Naira. Kiedy, ściągnął swoje wspaniałe buty i się kładł, chciał tylko sprawdzić miękkość posłania, lecz zanim był w stanie dokonać oceny, usnął. Sen, jaki go nawiedził, nie miał niczego wspólnego z wcześniejszymi. Tym razem pośród zieleni, kąpał się w promieniach słońca i nie było tam duszno i gorąco.

Słońce było dość wysoko, zanim łuskowiec obudził się, wypoczęty jak nigdy wcześniej. Czuł się wspaniale, nic go nie bolało i miał wspaniały humor. Wydawało mu się, że jest w stanie dokonać rzeczy, które wcześniej dla niego było niemożliwe albo znajdowały się poza zasięgiem.

Żywność, zabrana z podziemnego kompleksu, skończyła się wraz z pierwszym posiłkiem i dalszy rekonesans, uzależniony był od uzupełnienia zapasów. Nairowi wszystko zielone wydawało się jadalne, lecz jego poglądu nie podzielał strażnik, który inaczej to oceniał.

Zejście niżej i zagłębienie się w gęsty las, było kolejnym niezwykłym i niezapomnianym uczuciem. Pierwszy raz Nair mógł dotknąć chropowatego pnia drzewa. Wcześniej widział tylko niewielkie wypłowiałe od słońca, uschnięte fragmenty drewna i nie przypuszczał, że kiedy żyją, są takie wysokie. Kora była brązowa i szorstka w dotyku. Twardy paznokieć zagłębił się w zwisającej gałązce i wycisnął z niej kropelkę pachnącego lepkiego płynu. Przylgnął on do palca i nie chciał z niego zejść, nawet przy tarciu drugą ręką. Zmienił tylko barwę ze słonecznego na kolor brudu i pozostał. Nieznany aromat pozostał i długo przypominał o niecodziennym spotkaniu. Drzewa dumnie stały wyprostowane i nie przejmowały się tym, co pod nimi się dzieje. Jakby los młodych drzewek był im obojętny, a wszelka roślinność miała leżeć im u stóp.

Przemieszczanie się między nimi raz było łatwe, a kiedy indziej niemożliwe. Zwalone pnie, złamane gałęzie, zagradzały drogę albo ją wytyczały. Czasami zostawiały dużo miejsca do przejścia albo z pomocą krzaków utrudniały. Tam, gdzie przedarło się trochę promieni słońca i dotarło do ziemi, wyrastały niewielkie krzaczki, pełne ciemnych kulek, które zdaniem strażnika były nieszkodliwe i można było je bez obaw jeść.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania