Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 95

Proces przemiany przebiegł bezboleśnie i gdyby odbył się w czasie snu, Yai z pewnością aż do wybudzenia prawdopodobnie nie zdawałby sobie sprawy, że jego coś takiego dosięgło. Jeszcze przez mgnienie oka podświadomość upierała się i buntowała, lecz szybko godziła się z nieuniknionym. Odruchowo kurczowo trzymał się ciała, jakie znał i znajomej od trawy odległości. Wraz z pierwszym oddechem wleciał w niego lęk, obawa jak to zniesie i czy z wysokością sobie poradzi. Podobnie jak stanie na długich nogach, przy zmianie wzrostu wpłynie na jego zmysł równowagi, oraz percepcji. Niestety nic takiego nie miało miejsca, a on w przeciągu paru uderzeń serca, w nowym ciele poczuł się, jakby w nim się urodził i dorastał. Więcej trudności sprawiło mu, pogodzenie się z tym, co się stało i jak do tego doszło.

Zmieniona postać byłego księcia, a później króla Jeleniowców w niczym nie przypominała dawnego, lecz pomimo powstania potężnej metamorfozy, dworka Or, gdy podeszła, bez problemu rozpoznała, kto w tym niezwykłym ciele się skrył i powiedziała.

- Witaj władco nieistniejącego królestwa i inteligentnej rasy, jaka jeszcze do niedawna istniała. Zmieniłeś się, ponieważ twój lud został pożarty przez przebiegłe stwory Kii do ostatniego Jeleniowca i przemiana mogła zostać rozpoczęta. Gdyby do tego nie doszło, dalej tkwiłbyś w swojej niedoskonałej formie, pozbawiony aparatu mowy, możliwości szybkiego biegania i lotów na dużych wysokościach. Dostałeś wspaniały dar i od ciebie tylko zależy, jak go wykorzystasz. Tylko pamiętaj, że nic nie jest na tym świecie stałe i pewne, więc ciesz się z tego, co masz w tej chwili i zapomnij o smutku.

Słowa pocieszenia nie ukoiły bólu jego zakochanego serca i patrząc na nią jeszcze przez chwilę, łudził się, że teraz po przemianie na pewno się rozkocha. Dostrzegając emanujące od niej piękno i pociąg fizyczny graniczący z bólem, dość szybko zdał sobie sprawę, jak te życzenia są złudne. Dlatego przez ściśnięte gardło, zupełnie nieświadomie wycharczał myśli mało zrozumiałymi słowami.

- Widocznie tak już musi być, że my nigdy nie będziemy razem – stwierdził albo zapytał Yai, wibrującym, skrzeczącym głosem, lecz dość wyraźnym jak na pierwszy raz.

- Nic nie jest przesądzone – odpowiedziała i odwróciła się, by odejść.

Yai, by nie cierpieć z kolejnego rozstania, nie chciał dużej przeżywać, więc obrócił głowę. Gdy to uczynił, spojrzał wprost na przyjaciela, który przemieścił się w to miejsce w sposób przez niego niezauważony.

- A ty, co o tym wszystkim sądzisz? – zapytał, by poczuć się pewniej i rozwiać wątpliwości.

Ten, zanim odpowiedział, spojrzał na syna i jego wierzchowca.

- Nadeszły zmiany, o jakich jeszcze nie wiesz, a kolejne nadciągają. Przymierza i uzgodnienia są realizowane, zapadają kolejne decyzje. Dlatego muszę dotrzeć do wszystkich inteligentnych gatunków i opowiedzieć co wszystkich nas czeka, jeżeli choć jeden punkt umowy zostanie niezrealizowany albo wykorzystany w interesie tylko jednych, ze szkodą dla innych, szkody mogą być niewyobrażalne i nie do naprawienia. Moja wyprawa wiąże się z licznymi podróżami, a przestrzeń do pokonania jest ogromna. Pokonywanie jej pieszo nie jest możliwe i nie mam na to czasu. Drogi jak wiesz, są wyboiste, kręte, licznymi przeszkodami i nigdy nie wiadomo co za zakrętem spotyka wędrowca. Dochodzą jeszcze zmienne warunki atmosferyczne i pory roku, które stanowią dodatkową przeszkodę, jakie trzeba przezwyciężyć. Potrzebuję pomocy i wsparcia, co może zapewnić mi jedynie przyjaciel, zdolny pokonywać znaczne odległości. Jednak tylko od ciebie zależy czy będziesz chciał mi towarzyszyć w często niebezpiecznych misjach. Zanim się rozstaliśmy i wróciłeś na swój dwór, zdążyłeś poznać, jak wiele niebezpieczeństw czyhało na nas. Teraz będzie jeszcze gorzej, ponieważ wszyscy na swój sposób czują się zagrożeni i wszelkimi siłami dążą do stabilizacji, co nie zawsze może być dla nich w dalszej perspektywie korzystne. Kiedy zaczną wpadać w różne pułapki, często na własne życzenie, zaczną szukać winnych i ich obarczać swoimi niepowodzeniami. Zanim cokolwiek odpowiesz, choć ze mną do prowizorycznego osiedla, jakie zawsze powstaje, gdy moja partnerka z synem zatrzymują się na dłużej.

Kiedy Nair zakończył wypowiadać ostatnie zdanie, odwrócił się w stronę oddalonego koczowiska i nie zwracając uwagi na odmienionego przyjaciela, odszedł od niego. Przez pewien czas Yai stał ze spuszczonym łbem i zastanawiał się, co powinien zrobić. Iść do zbieraniny mniej lub bardziej inteligentnych ras i zwykłych zwierząt starających się wykazać mądrością. Może okazać się, że jego nieobecność podczas przemawiania do tłumu będzie bardziej przydatna, niż jak będzie stał za jego plecami.

Rozmyślania przerwał mu widok wilczałów, które bez zachęcania dołączyły do odmienionego Łuskowca, by go chronić w razie potrzeby. Zanim podsumował rozważania, nieświadomie tak jak kiedyś poszedł za nim i zdziwił się, że zaledwie po kilku krokach nadrobił dzielący ich dystans. Długie nogi okazały się dobrym rozwiązaniem dla byłych niewysokich, jakim świat wydaje się ogromny, a odległości spore, że może być inaczej.

Obozowicze długo nie przerywali małoważnych czynności, przeważnie związanych z miejscem, jakie zajmowali albo chcieli. Prawie nikt nie zwracał uwagi na wysłannika, chociaż wszyscy wiedzieli, z kim mają do czynienia i gdzie on ostatnio przebywał. Dopiero jak z wysokich chmur zaczęły wyrastać kolumny, by dotknąć ziemi, zorientowali się, że coś doniosłego na ich oczach dzieje. Gwar w jednej chwili ucichł i zapanowała nienaturalna cisza. Gdy to nastąpiło, nadciągnęły ze wszystkich stron wiatry i uniesionym pyłem zasłoniły okrąg słońca, aż jasny dzień zrobił się szary. Wystraszeni niespotykanym wcześniej zjawiskiem, tłumnie podeszli do Naira od strony niewielkiej doliny, by on znalazł się na naturalnym podwyższeniu i w ten sposób w razie potrzeby ich ochronił. Kiedy w niedalekiej odległości stanęli, każdy miał sposobność widzieć postawnego mężczyznę z siwą brodą i długimi do ramion takimi samymi gęstymi włosami. Tylko niewielka część zebranych spotkała się z nim wcześniej i oni dostrzegli jakieś fizyczne zmiany. Będący bliżej zaczęli uważnie mu się przypatrywać, porównywać i pytać nawzajem, czy wzrok ich nie myli i tak samo wygląda, jak przed pobytem w zaświatach. Jednak różnice były na tyle widoczne, że zaczęli zastanawiać się, czy jest to ta sama osoba. Tylko on nie dał im czasu na dłuższe dzielenie się z innymi swoimi uwagami i przemówił, głosem doniosłym, który docierał z taką samą intensywnością do pierwszych, jak i ostatnich.

- Byłem i wróciłem z miejsca, w którym przez dłuższy czas oprócz mnie nic nie było, ponieważ zamiast wypatrywać dzieła stwórcy, szukałem czegoś mi znanego. Dopiero gdy powstrzymywałem swoje zmysły i uczucie lęku, że czeka mnie tylko tam otchłań i kres moich dni. Nastąpiła zmiana, a ja po pewnym czasie zdałem sobie sprawę, jak bardzo jestem ograniczony. Moja wiedza okazała się niewystarczająca, by dostrzec doniosłe dzieło. Patrzyłem z perspektywy malutkiego robaka, który stoi na wielkim owocu, lecz jednocześnie umiera z głodu i pragnienia. Ktoś znacznie większy i mądrzejszy powie – schyl się i spójrz pod swoje stopy, a dostrzeżesz wielką górę jadła. Niestety nie zauważyłem tego pokarmu i mi podobnie jak wam ktoś życzliwy ustawił punkty z jedzeniem. Zamiast ucieszyć się z daru i podziękować za niego z całego serca, zacząłem doszukiwać się czegoś namacalnego i trwałego jak skała. Niczego takiego nie dotknąłem, więc poprosiłem o dar mądrości. Zanim sobie uświadomiłem, jak szybko i dużo otrzymałem, nadeszły mnie kolejne zwątpienia. Jednak przezwyciężyłem swoje słabości i spojrzałem na straszne pustynne miejsce, jakim stała się moja ufność i wiara. Moje zmysły niczym nie różniły się od chybotliwej kładki przerzuconej nad przepaścią, a wystarczyło zaufać i przejść po niej. Tam ujrzałem tysiące gwiazd płonących jak ogień, które niczym pochodnie oświetlały moją dalszą drogę. Każdy kolejny krok był łatwiejszy i lżejszy od poprzedniego Jedynie co miałem robić to trzymać się wytyczonego szlaku. Gdybym tego nie zrobił, po obu stronach czekała mnie czeluść. Skąd z samego czarnego dna dochodziły wołania – wędrowcze, zatrzymaj się i pomóż nam się stąd wydostać, by tak jak ty, moglibyśmy wędrować w blasku gwiazd i świetle stwórcy, którego dzieła przez swoją małostkowość nie byliśmy w stanie zauważyć. Zanim się zlitowałem i pochyliłem, zapytałem – kim, lub czym jesteście?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania