Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 12

Prowizoryczne schronienie nosiło liczne ślady użytkowania i przebywania w nim pustynnych ludzi oraz zwierząt. Każdy z nich starał się pozostawić po sobie jak najmniej. Dlatego nie było oznak spożywania posiłków i pozostawiania odchodów. Jedni robili to, by nie zostać wytropionym, a inni nie chcieli zniechęcać do skorzystania z kryjówki i pozbawienia ich posiłku. Najprawdopodobniej wszyscy starali się przebywać w pieczarze jak najkrócej, lecz Nair dostał od przyrody całe trzy dni na jej spenetrowanie. Wyposażony w święcące pręty, oświetlił nawet najmniejszy zakamarek i znalazł wiele rzeczy dla niego przydatnych, często z odległej przeszłości. Posegregował je na dwie części, pierwszą dołączył do bagażu, a pozostałe lepiej ukrył.

Pustynia pozornie i tylko dla obcych była opuszczona, a dla wnikliwych obserwatorów tętniła życiem i nigdy nie zasypiała. Wszystkie mieszkające i zerujące na niej istoty dostosowały się do ekstremalnych warunków. Najliczniejsze grupy wychodziły na powierzchnię przed wschodem słońca, gdy powietrze po mocnym ochłodzeniu stawało się bardzo wilgotne. Najbardziej rozwinięte technologiczne klany potrafiły tylko znanymi sobie sposobami, zbierać krople rosy i to w wielkich ilościach. Dzięki takim umiejętnością wytwarzali znacznie więcej wody, niż potrzebowali i nadmiar mogli przeznaczyć na hodowlę alg, z których wytwarzali pożywienie. W bibliotece pustynnej akademii odczytał niewielki fragment instrukcji urządzenia i podejrzewa, że prawdopodobnie wykorzystywali prastare urządzenia z fotokomórką, które zasilane ogniwem słonecznym, wytwarzały elektryczność z promieni słońca i one pozyskiwały z powietrza wodę. Niestety bogacze od zawsze nie chcą się dzielić wiedzą i swoim majątkiem z biednymi. Dlatego żaden dawny i współczesny uczony nie uzyskał możliwości zobaczenia, w jaki sposób ten proces przebiega. Niestety taka krótkowzroczność doprowadzi wcześniej czy później do zaniku prastarej technologii.

Mniej znaczące plemiona posiadały poszukiwaczy źródeł, a oni potrafili odnaleźć zaczarowane miejsca w piachu. Tam wygrzebywali rękami dołek, do którego wkładali miseczkę, przykrywali ją patyczkami oraz skórzanymi liśćmi z gorzkich krzewów i zasypywali. Następnego dnia wykopywali wypełnioną mętną kwaśną wodą, lecz orzeźwiającą i nadającą się do picia. Jego klan zajmował, jak niedawno się dowiedział, niewielką zachowaną część podziemnych garaży, gdzie na najniższym szóstym poziomie gromadziła się brudna woda, jaką należało przed spożyciem przefiltrować przez rozdrobniony brunatny węgiel, pozyskiwany z dalekiej dawno eksploatowanej prastarej kopalni. Pomimo takich zabiegów ludzie często chorowali i umierali. Dlatego rada starszych, wysłała go do pustynnej akademii, by tam odkrył przyczynę ich dolegliwości i nowy sposób na oczyszczanie życiodajnego płynu.

Gdy wycie ustało i nastała cisza, natychmiast uaktywnił się Neczeru, który w tym momencie przestał być ślepy i głuchy. Jego antyczne urządzenia optyczne natychmiast przyrównywały obraz pustyni do zarejestrowanego przed burzą piaskową. Różnice były dobrze widoczne i ukazały kilka odsłoniętych fragmentów skał wcześniej zasypanych. Sam nie dysponował dokładnymi mapami tych terenów z czasów przed zagłady, więc zebrane dane przekazał do komputerów kwantowych w zrujnowanym kompleksie. Łączność była utrudniona, prawdopodobnie z powodu obluzowania się któregoś przewodu, prowizorycznie łączonego przez łuskowca. Przerwanie misji i powrót serwisanta był niemożliwy i pozostała jedyna możliwość, powolny przesył danych. Pomimo niedogodności, po niespełna trzydziestu minutach opiekun dysponował dokładną mapą niewysokich wapiennych gór z czasów przed zagłady, w jakich w tym momencie Nair przebywał. Dodatkowo jeszcze raz zeskanował teren i odkrył pod kilku metrową warstwą piasku, jedną nieoznaczoną na mapie zrujnowaną budowlę, prawdopodobnie przeznaczoną do celów militarnych.

Zaraz po przejściu burzy piaskowej, ludzie pustyni uaktywnili się i zaczęli przemierzać najbliższe okolice swoich siedzib, w nadziei znalezienia artefaktów po byłej cywilizacji. Nikt nie zważał na panujące gorąco i wielowiekowe przeszukanie okolicy. Teren górzysty nigdy wcześniej nie należał do atrakcyjnych dla budownictwa, lecz mimo to poszukiwania trwały po każdym przejściu wiatru. Podobnie było i tym razem, tylko niespodziewanie jedna młoda poszukiwaczka z najpodlejszej warstwy, znalazła nóż w doskonałym stanie. Natychmiast w oczach współplemieńców stała się majętną kobietą, o której względy zaczęli rywalizować kawalerowie z najlepszych rodów. Łuskowiec, gdy się dowiedział od Anioła, co się stało z jego zgubionym nożem, uśmiechnął się i pogodził ze stratą.

Nairowi po zasypaniu wejścia, nie zagrażało ujawnienie jego kryjówki, lecz powstał problem, wydostania się z pułapki i wystarczających zapasów zgromadzonego wewnątrz powietrza. Udrażnianie wejścia niezwłocznie rozpoczął, gdy grupy poszukiwaczy minęły jego schronienie, w drodze powrotnej do swoich siedzib. Odkopywanie sprawnie mu poszło, gdy przestał kopać dłońmi i skorzystał z płachty tworzywa, która kiedyś była przeznaczona do jazdy po śniegu. Kiedy wydostał się na powierzchnię, zobaczył, że jest księżycowa noc i będzie widoczny ze sporej odległości. Prawdopodobnie gdyby był sam, na powrót ukryłby się w jaskini i czekał na bardziej sprzyjający moment. Tylko jego opiekun zapewnił go o bezpiecznym terenie w promieniu wielu kilometrów i powinien bardziej obawiać się pustynnych drapieżników niż ludzi. Najgroźniejsze zwierzęta nie opuściły w tym czasie jeszcze swoich kryjówek, więc przez pewien czas nie istniało żadne zagrożenie.

Łuskowiec, podjął przerwaną wędrówkę i ponownie krętym szlakiem zmierzał do swojego wymarzonego miejsca. Kiedy został uprzedzony o czyhającym drapieżniku, w nastawionej na niego pułapce, wyciągnął z wózka pradawną, lecz sprawną broń i podszedł na odległość bezpieczną dla siebie. Stanął i wymierzył w miejsce, jakie wskazał strażnik i wystrzelił, tak jak trenował na dawnych automatach. Najbardziej niebezpieczne pustynne zwierze, które było postrachem nie tylko małych dzieci, zanim się zorientowało, co się z nim dzieje, padło. Wtedy poczuł się znacznie pewniej, w miejscu, gdzie samotnik nie miał najmniejszych szans, on przeżył. Bojąc się, że nikt mu nie uwierzy w to czego dokonał, zdarł z niego skórę i zabrał jako trofeum. Odniesiony sukces i dobre rady Gwiazdy Porannej dodały mu skrzydeł i od tego dnia parł naprzód, zmiatając wszelkie zawalidrogi do celu.

Nairowi, na drodze stanęła ostatnia przeszkoda w postaci długiego pasma wysokich gór, które niezwykle skutecznie wpływały na warunki pogodowe. Gdyby nie widział, co za nimi się kryje, z pewnością nigdy nie podjąłby próby wspinaczki. Neczeru, wskazał najłatwiejszą drogę i radził mu porzucenie balastu, jakim był wózek, lecz on nawet za cenę własnego życia nie zrezygnowałby z bogactwa będącego na nim. Obciążony niczym juczny koń, mozolnie parł w górę. Własne pazury i stalowy hak, utrzymywały go na skalnej ścianie. Najgorsze było początkowe wspinanie, ponieważ brakowało mu umiejętności i techniki. Następnego dnia było znacznie lepiej, chociaż ręce, mięśnie, nawet kości bolały przeokropnie nienawykłe do takiego wysiłku. Trzeciego dnia dopadł go kryzys i musiał odpocząć. Kiedy siedział na skalnej półce wysoko i spoglądał w dół na potężną pustynię, widział w oddali malusieńkich ludzi, tylko trochę większych od ziarenek piasku. W pewnym momencie stał się dumny z tego, z tego czego dokonuje. Miał świadomość, że od wielu wieków, być może nigdy, nikt nie był wyżej od niego. Pozostało mu do wspięcie się dwa razy tyle, jednak on dotrwa i nic nie stanie mu na przeszkodzie. Parł do przodu i każdy dzień stawał się chłodniejszy, a różnice temperatur między dniem i nocą mniejsze. Gdy dotarł do wąwozu, pierwszy raz zobaczył zalegający śnieg i poczuł lodowaty wiatr. Nigdy nie było mu tak zimno i musiał się owinąć skórą zdartą z pustynnego diabła, chociaż jej kolce mogły mocno zranić jego ciało. Jego wysiłek w zdarcie jej z trującego truchła, opłacił się, ponieważ gdyby nie zabrał, z pewnością zamarzłby, już na początku przełączy. Chociaż był zmęczony, nie mógł odpocząć, musiał brodzić w głębokim śniegu. Jego wózek znacznie lepiej znosił głęboki śnieg niż on sam, leżał sobie na wierzchu, tylko koła zapadały się podobnie jak w piasku. Wtedy przypomniał sobie o płachcie tworzywa, które wykorzystał do kopania i podłożył je pod koła. Całość zabezpieczył błyszczącymi drutami zabranymi z podziemnego kompleksu i sam wdrapał się, na wierz. Ucieszył się, jak nie pogrążył się w śniegu, tylko utrzymał się na powierzchni. Leżąc, odepchnął się rękami i poczuł, że się przesuwa, wtedy jego ruchy stały się szybsze, a ślizg nabierał rozpędu. Prędkość robiła się niebezpieczna i przed skrajem przełęczy Neczeru kazał mu obrócić się na plecy i w ten sposób wyhamować. Łatwiej przyszłoby mu tego dokonać gdyby porzucił wózek, lecz on kolejny raz nie miał zamiaru z niego rezygnować i z tego powodu zatrzymał się nad samą przepaścią.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania