Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 118

Książę, wymarłych Jeleniowców, a nawet przez krótki czas ich król Yai przeistoczony w jednorożca- pegaza z gracją, na którą tylko jego było stać przy swojej masie i pod sporym obciążeniem wylądował w pobliżu okazałego namiotu, w jakim przebywał jego przyjaciel Nair. Kiedy kopytami dotknął ziemi, utracił pewność, że dobrze uczynił, dostarczając całą jego rodzinę.

Nair, od Neczeru ze sporym wyprzedzeniem dowiedział się, że wkrótce lotny przyjaciel taszczący z wysiłkiem jego bliskich wyląduje i z chwilą usłyszenia przyziemienia, do swojego gościa powiedział.

- Przepraszam przyjacielu, lecz jestem zmuszony ciebie na chwilę pozostawić samego, ponieważ mój serdeczny druh, przyniósł na swoim grzbiecie moją rodzinę. Dawno ich nie widziałem i bardzo się za nimi stęskniłem. Dlatego podążam, by się przywitać, a ty zajmij miejsce przy stole i się posil – i nie czekając na żadną odpowiedź, prawie pobiegł na spotkanie.

Koszkordiatruzm, pozostał sam, z trudnością powstrzymał się od rzucenia na apetycznie wyglądające i pachnące potrawy. Gdyby tylko zaczął, to jego pośpieszne połykanie wielkich kęsów przez napychanie ust mięsem tryskającym sosem i tłustych mogło poplamić białe szaty. Pragnął jak najdłużej być czysty i pomimo widoku zastawionego stołu oraz głośnego burczenia w żołądku nie chciał zostać sam, ponieważ nie ufał sobie. Dlatego wyszedł z namiotu po swoim opiekunie i zarazem promotorze. Moment czułego przywitania Naira z jego partnerką, matką jego dzieci, przemknął mu niezauważony, lecz trzy śliczne młode dziewczyny stojące w pobliżu, przykuły jego wzrok. Jedna była piękniejsza od drugiej i nawet najmłodsza jeszcze w wieku dziecięcym urodą nie odstawała od starszych sióstr. Nigdy wcześniej nie podnosił wzroku i nie patrzył w oczy wyżej urodzonych, lecz tym razem najprawdopodobniej pod wpływem ostatnich wydarzeń, zapomniał o narzuconym mu obowiązku. Tylko spojrzał, lecz zbyt długo i zauroczony bezczelnie gapił się córki chrzestnego, niczym równy im urodzeniem. Dziewczyny speszone czułością rodziców odwróciły wzrok i dostrzegły rosłego mężczyznę, który wyszedł z ciemnego pomieszczenia wprost w silne promienie słońca.

Kiedy z okazałego namiotu wyszedł młodzieniec odziany w lśniące białe szaty, w jego oczy uderzył silny błysk. Odruchowo chcąc pozbyć się nieprzyjemnego uczucia i ochronić wzrok przed ukuciem, jaki sprawiło mocne naświetlenie, złożył swoje duże dłonie w pięści, z zaczął nimi trzeć. Gdy wydawało mu się, że najgorsze już minęło, uniósł powieki. Widok, jaki ujrzał, zaskoczył go, ponieważ stał na środku szerokiej utwardzonej ulicy, gdzie po obu stronach wznosiły się dwupiętrowe domy. Każdy z nich prezentował się okazale, a jaskrawe kolory fasad nie przeszkadzały, tylko dodawały uroku. Nigdy nie był w tak wielkim mieście i do tej pory myślał, że takie jeszcze nie powstało. Pod wpływem przemieszczającego się tłumu, czuł się jego ogromem przytłoczony. Liczne widoczne skrzyżowania w oddali zapowiadały i sugerowały istnienie zamieszkałych dalszych obszarów. Zagubiony w nieznanym mieście, chaotycznie rozglądał się dookoła i szybko zdał sobie sprawę, że ulice budowano w jednym układzie wschód zachód i południe północ. Mieszkańcy początkowo przechodzili koło niego i nie dostrzegali jego obecności. Jednak dość szybko to się zmieniło za sprawą kilku wyrostków. Wystarczyło, by jeden, uciekając przed goniącą go gromadą podobnych mu wiekiem, potknął się i niespodziewanie wpadł na niego. Chcąc mu pomóc, intuicyjnie schylił się i niósł go z ulicy. Smarkacz, nie mniej był brudny niż on w jego wieku i jeszcze nie tak dawno zaledwie trochę wcześniej, przed kąpielą.

- Dostojny kapłanie, strażniku pieczęci wielkiego Boga Pashupati, proszę, przytrzymaj naszego młodszego brata, by można było obmyć jego ciało. Stale się wzbrania przed czystością, a jest zbyt mały, żeby zdać sobie sprawę, jak jego nieposzanowanie higieny może zaszkodzić całemu Mohenjo Daro – powiedział prawie dorosły młodzieniec, który zatrzymał się dwa kroki przed Koszkordiatruzmem, stawiając razem nogi i wyciągając przed siebie ręce, by połączyć je razem dłońmi. Dopiero gdy przyjął stateczną pozycję, ukłonił się z szacunkiem.

Pozostali goniący uciekiniera również znieruchomieli przed Koszkordiatruzmem i naśladując gest najstarszego z nich, przyjęli podobne postawy. Chrześniak Naira był zaskoczony powstałą sytuacją, w jakiej się znalazł i nie wiedział, jak powinien się zachować. Przechodnie, uliczni handlarze, tragarze, widząc całe zajście, przystanęli z ciekawością i przypatrywali się umorusanemu wyrostkowi, który swoimi brudnymi łapskami zabrudził nieskazitelną lśniącą biel zarezerwowaną dla stanu duchownego. Najprawdopodobniej spodziewali się ostrej reprymendy i skarcenie brudnego obdartusa. Jednak dorosły spojrzał tylko na swoje szaty i uśmiechnął się do swoich myśli. Jeszcze niedawno, gdyby tylko tak wyglądał, radowałby się, że reszta dalej pozostała nieskazitelna.

Brzdąc nie dawał za wygraną i po chwilowej konsternacji, spróbował swoich sił i mocnym szarpnięciem chciał się wyswobodzić z uścisku, by czmychnąć. Jednak dorosły na chwilę wcześniej przewidział jego manewr i wzmocnił chwyt. Kiedy wysiłek smarkacza nie przyniósł spodziewanego skutku i nie oddał mu swobody, usmarowana mała buzia odwróciła się i piwnymi oczami spojrzała na Koszkordiatruzma, w oczekiwaniu na werdykt. Skarcenie dziecka w światopoglądzie wcześniejszego nędzarza nie wchodziło w rachubę, lecz danie nauczki i owszem. Najchętniej wyszorowałby go osobiście, lecz złożone systemy zaopatrywania metropolii w wodę uniemożliwiały zaczerpnięcie jej gołymi rękami, ponieważ budowniczowie zmyślnym rozwiązaniem zabezpieczyli źródło przed zabrudzeniem. Utrzymanie w czystości ujęć przez mieszkańców było priorytetem, a poszanowanie wspólnej własności mogło uchodzić za wzór. Troska najbardziej widoczna była u korzystających z pobliskiego basenu połączonego do nieskomplikowanego systemu kanalizacyjnego, każdy chętny przed zanurzeniem najpierw zrzucał szaty i obmywał swoje ciało pod jednym z kilku niewielkich kaskad wodnych tryskających z muru. Wszyscy wydawali się czyści i taki zabieg wydawał się zbyteczny, jednak powszechnie praktykowany. Tylko smark był zbyt brudny, by delikatne obmycie w jego przypadku przyniosło pozytywny skutek. Potrzebował solidnego długiego szorowania, a to jedynie wykonać mógł sam. Mężczyzna uważany za kapłana jedną ręką chwycił na karku za mocno poplamioną tunikę i uniósł małego brudasa z łatwością niczym pęk szmat. Potrzebował niespełna dziesięć kroków, by swój ciężar zanurzyć po szyje w nieczystościach miejskich latryn. Dzieciak wierzgał ze złości i strachu nogami, lecz ograniczona przestrzeń uniemożliwiła mu ochlapanie fekaliami jego ciemięzcy.

Sposób i postępowanie duchownego było nieprzewidywalne i różnie przez gapiów zostało przyjęte. Jedni cieszyli z przymusowej kąpieli w nieczystościach, a inni z wyraźnym oburzeniem nie akceptowali takiej kary, ponieważ uważali ją za zbyt okrutną. Koszkordiatruzm, nie przejął się reakcją tłumu, tylko bez złości, spokojnym głosem powiedział do niesfornego dziecka.

- Jeżeli dalej będziesz unikał dbania o swoje ciało i narażał swoją rodzinę i resztę mieszkańców nawet na mało groźną epidemię, to zadbam, byś jak najszybciej zaczął terminować u czyściciela odchodów. Dostaniesz przynależną szatę i odpowiedni sprzęt, tak ozdobiony będziesz z daleka ostrzegał innych, by trzymali się od ciebie z daleka.

Gdy to powiedział, nie zastanawiał się, czy został zrozumiany, tylko wyciągnął smarka z kolektora i zaniósł pod najbliższą kaskadę. Tam pozostawił niesforne dziecko i po obmyciu brudnej ręki szorstkim piaskiem wycofał na bezpieczną odległość. Brzdąc brzydził się oblepiającej go mazi i zaczął spłukiwać ją, początkowo bez dotykania, a później zrzucał z siebie dłońmi. Podziwianie wysiłków kąpiącego zakłóciło pojawienie się otyłego mężczyzny w białej lśniącej szacie, który podszedł do Koszkordiatruzma i powiedział jak do dobrego znajomego.

- Jak tylko wyrocznia z Maab Baracid mnie powiadomiła, natychmiast opuściłem świątynię. Bardzo się spieszyłem, lecz widzę, że dobrze sobie poradziłeś z problemem eteryczny wieszczbiarzu.

- Ty mówisz w moim języku?

- Mówię w swoim, lecz ty i tak mnie, rozumiesz, ponieważ twoja wizyta w stolicy cywilizacji doliny Indusu, jest realnym snem, w którym wszystko się słyszy, czuje. Tylko łatwo nie można z niego wyjść. Stałeś się więźniem swojej wizji i gdy się dowiesz, co ciebie do nas sprowadziło to do swojego czasu, powrócisz.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania