Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 115

Nair, korzystał z chwilowej przerwy i spacerując między przedstawicielami rozumnych gatunków, nawiązywał bliskie relacje. Degustował oferowane potrawy i delikatnie zachęcał do wymiany handlowej między nie tylko najbliższymi sąsiadami. Jego zdaniem wcześniejsze powszechne ograniczanie kontaktów międzygatunkowych wywołane upadkiem wysokorozwiniętej cywilizacji, hamowało integrowanie, co później zbyt często doprowadzało do nieporozumień i konfliktów. Zapomniano, że ścisła współpraca i dobre stosunki mogły zdziałać znacznie więcej niż najlepsza perswazja czy ustawodawcze nakazy albo życzliwa konieczność. Powściągliwość, lęk, obawy czy palec na pulsie powinien trwać najwyżej przez kilka pokoleń, ponieważ w tym czasie negatywne opinie najbardziej opornych ulegały zatraceniu i znacznie trudniej oszołomom przychodziło nastawianie jednych na drugich. Kiedyś wyzwania, odkrywanie, ciekawość stawały się drugą naturą człowieka, lecz u gatunków powstałych nieautoryzacyjne i wbrew obowiązującemu prawu wykorzystanie zmutowanego ludzkiego DNA, wkradł się paniczny lęk przed nieznanym. Stworzone wszelkiego rodzaju hybrydy oraz mutanty trzymały się tylko własnych grup. Wszystkich innych zwalczali albo niszczyli przez wpojoną nieufność i podejrzliwość o haniebne czyny.

Wysłannik starał się doprowadzać do spotkań kameralnych albo spontanicznych, lecz w małym gronie co błyskawicznie skracało dystans. Pozwalało też na skuteczne nawiązywanie bliższych relacji i na poznawanie nieznajomych. Prawdopodobnie dlatego, że w jego otoczeniu nikt nie czuł się niepożądany, obcy, wykluczony czy pomijany nawet przy chaotycznej dyskusji. Jedynie on nie obawiał się poruszać spornych przeważnie ważnych dla innych spraw, co skutkowało często kłótnią i podniesionymi głosami. Zazwyczaj nie wynikały one ze wzburzenia, lecz jedynie z żarliwości dyskusji. Przeważnie wtedy każdy chciał być wysłuchany poza kolejnością i nawet gdy wcześniej obowiązywała poprawność oraz umówione zasady. Rozgorączkowanie powodowało, że zapominano o nich i wzajemnym przekrzykiwaniem prezentowano swoje racje. Czasami było zgoła inaczej i od początku do końca w wypowiedziach dominowało wzajemne poszanowanie. Niekiedy przy takich dyskusjach na plan pierwszy przebijał się ktoś ze społeczności lokalnej, który miał u innych spory autorytet.

Kiedy zebrał się koło niego spory tłumek, pomyślał, że być może nadarzyła się okazja wciągnąć wszystkich do dyskusji. Poruszył pozornie niewinne tematy, lecz dość istotne, by pominąć je milczeniem. Początkowa nieśmiała dyskusja rozwijała się w dość dobrym kierunku i gdy tylko zbaczała z wytyczonej przez niego drogi, korygował ją szczegółowymi pytaniami, albo prośbą. Prawie wyczerpali omawiane tematy, gdy powstrzymujący się wcześniej od dyskusji, przemówił mocnym głosem. Już w pierwszych słowach dał do zrozumienia słuchaczom, że ma sporo do powiedzenia i będzie dla nich lepiej, jak nie będą mu przerywali.

- Co teraz powiem, może wam się wydać niedorzeczne albo nie prawdziwe, lecz zapamiętajcie. To ja byłem pierwszym, który ujrzał społeczność samych sprawiedliwych, gdzie nie było skrzywdzonych. Nikt tam nie popełniał grzechu, ponieważ on pierwszy odczuwał skutki. Nawet wypędzeni przez wulkaniczną lawę z podziemia na powierzchnię czterooczni musieli zaakceptować obowiązujące zasady. Kiedy dołączyli do jednolitej społeczności. Gdyby odmówili, zostaliby osądzeni, nie przez jakiś powołany na Ziemi sąd, lecz gremium dusz, którym odmówiono prawa przyłączenia się do nowych cielesnych powłok. Ciemne ciasne korytarze otchłani i wysokie kosmiczne promieniowanie skutecznie odgradzało je od przyjętego paktu. Sardowie wcześniej chronieni przez nicość, kłamstwo i przekleństwo, budowali w tajemnicy swoją potęgę. Jednak ci, co posiadali wcześniej Ziemię, sprzeciwili się drążeniu korytarzy do jądra, by wykorzystać dla własnych celów jego moce. Jeżeli im by się udało to wszelkie inne nacje, w myśl uzurpatorów mogły tylko patrzeć na upadek własnej świetności i cywilizacji. Rządzić mieli jedynie oni, panowie podziemia niczym potężni królowie po kres czasu. Dlatego by do tego nie dopuścić, musieli zostać rozproszeni i wydani w osąd odwiecznych dusz, aby inni mogli dalej w harmonii i w zgodzie istnieć. Bardzo chcieli powstrzymać nieuchronne, lecz nikt nie chciał się za nimi wstawić do Pana Duchów. Niezwykle mało brakowało, by życie ich nagle skończyło się w otchłani.

Nowy człowiek z niezwykłą uwagą wsłuchiwał się w każde słowo, ponieważ jedynie on domyślił się, że jest to proroctwo, które nadejdzie niebawem i odmieni tragiczne losy Ziemi. Pozostali słuchacze nie wierzyli nawet w jedno słowo i skłaniali się do zakwalifikowania tego monologu jako wytworu chorej wyobraźni, a jego uznać za szaleńca. Tym bardziej że już od dzieciństwa kpiono z niego, gdy wbrew woli plemiennych władz lokalnych, po każdej ich nieprzemyślanej decyzji, przepowiadał, co wkrótce ona przyniesie i jaki wywrze wpływ na pozostałych. Najprawdopodobniej, gdyby pochodził ze znacznego rodu albo miał poparcie u hierarchów nieskażonych złem i wpływowych, osiągnąłby przywództwo, a jego kariera rozwijałaby się wspaniale. Jednak do tego nie doszło, ponieważ tam tak jak wszędzie indziej przywódcy trzymali się kurczowo władzy i nie dopuszczali do głosu innych mogącym im zagrozić. Włodarze trwali, nie troszcząc się o lepsze jutro dla innych, tylko o własne. Dlatego sama zapowiedz nadchodzącego zmierzchu dotychczasowych układów, wywołała u nich złość i teraz zrobiliby wszystko, nawet udzielić pomocy pokonanym potworkom, by tylko zniszczyć wysłannika i wymazać pamięć o nim. Jednak lęk o własne życie był silniejszy, ponieważ nie chcieli podzielić tragicznego losu swoich najgorszych wrogów. Wystarczył im widok krwawej rozprawy, jaka nadciągnęła z nieba, a przed którą jak się okazało, nawet w głębokich norach pod ziemią nie było schronienia.

- Jak cię zwą? – zapytał nieznajomego Nair.

- Nie mam imienia, nikt mi go nie nadał, ponieważ jestem znajdą, a tylko ojciec albo matka może nazwać własne dziecko i w ten sposób wyznaczyć jego przyszłość. Kiedy ich zabraknie ten zaszczyt albo smutny obowiązek według zwyczaju należy do Dzidków, później krewnych bliższych i dalszych, a na końcu opiekuna. Jednak w moim przypadku nikogo takiego nie było i dlatego zostałem bezimiennym. Najczęściej na mnie mówiono znajda, odszczepieniec albo bękart czasami tylko obelgami określano moje istnienie i miejsce w szczepie. Nigdy nikt aż do dzisiaj moich słów nie traktował poważnie i tym zjawiskiem jestem bardzo zaskoczony.

- Czy pobierałeś gdzieś naukę albo obcowałeś z uczonymi?

- Nikt mi nie przekazywał wiedzy i nie uczył pisać, lecz z jakieś przyczyny potrafię pisać i to w kilku dawno wymarłych językach. Moja wiedza jest uporządkowana i oparta o naukowe osiągnięcia minionej epoki. Dlatego nie dziw się, że przez wiele nocy szedłem na spotkanie z tobą, ponieważ pragnę poznać swoje pochodzenie i wiem, że w tym możesz mi pomóc.

- Ja? – głośno powiedział zaskoczony nowy człowiek.

- Proszę, dotknij mnie, by strażnik przekazał pustynnym Aniołom, mój niepowtarzający się kod, w którym zaklęte jest moje pochodzenie, albo moje przekleństwo.

Nigdy wcześniej Nair nie był tak zaskoczony, jak w tym momencie, ponieważ nieznajomy wydawał się wiedzieć znacznie więcej, niż ktokolwiek inny na świecie. Tajemnice dla niego nie istniały, nawet te najbardziej skryte. W każdej chwili i w dowolnym momencie mógł przekraczać bariery czasowe, na poziomie kwantowym. Dlatego, dotknął wyciągniętą dłoń i zwrócił się do komputera biologicznego wkomponowanego w staroegipskiego satelitę, a za jego pośrednictwem ze sztuczną inteligencją ocalałą w zrujnowanym pustynnym kompleksie. Pozyskane dane z dotyku, wraz z zarejestrowaną treścią rozmowy prawie natychmiast zostały poddane analizie. Wyniki od początku szokowały, ponieważ nic nie wpasowywało się z utrwalonymi wzorcami i procesami. Wyraźnie dostrzegało się pozbawienie schematów, przekonań czy sądów. Samokontrola nie istniała, ponieważ przekształcała się w niezdyscyplinowanie i przeprowadzanie rozumowania na najwyższym poziomie, w sposób najmniej uczciwy intelektualnie. Nieznajomy był niewiadomą tworzenia i jednocześnie zaniechania idei wraz z rozwojem strategicznego reagowania na przypadkowe bodźce, a coś takiego nie mogło istnieć. Jednak było, trwało i funkcjonowało w powłoce do złudzenia przypominającą cielesną, lecz pozbawionej duszy, więc nie mogło być człowiekiem.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania