Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 61

Nikt nigdy jej się o nic nie zapytał, zawsze traktowano ją jak niedorozwiniętą umysłowo, a brak wykształcenia, dobrych manier jeszcze bardziej utwierdzał ich i ją w przekonaniu, że nie jest nic warta. Dlatego wykorzystała okazję wyrwania się z krainy podziemia i przyłączyła do buntowniczek. Jednak one ją od siebie odganiały, a dostrzegały wtedy, gdy zaistniała potrzeba wykonania jakieś niewdzięcznej ciężkiej pracy. Miała dość wykorzystywania i wolała pójść z nieznajomym, niż pozostać z samicami i ich młodymi ze swojej rasy, gdzie była tylko posługaczką. Bojąc się wyjawić prawdę, gorączkowo rozmyślała i zastanawiała się nad odpowiedzią. Zanim do tego doszło, usłyszała.

- Pamiętaj, biedny nie znaczy głupi.

Tym stwierdzeniem uniemożliwił jej usprawiedliwianie swojego, niskim miejscem, jakie zajmowała w społeczności Sardów, opartym na wartościach materialnych. Tam tylko majętni decydowali o losie pozostałych i z każdym obrotem planety bogacili się jeszcze bardziej. Stan posiadania był przepustką do robienia karier, przeważnie kosztem najbiedniejszych.

- Zawsze pragnęłam być bogatą, mieć posłuch, piękny dom i stroje. Jeść najsmaczniejsze potrawy, żyć bez strachu o fałszywe oskarżenia i pomówienia.

Obcy przez dłuższy czas nic nie odpowiedział, patrzył w jej twarz i przedłużał milczenie. Jakby swoim zachowaniem pragnął zaakcentować to, co za chwilę chciał powiedzieć.

- Wychodzi na to, że do szczęścia niewiele tobie jest potrzeba, wystarcza pałac, pełna micha, stroje. Jakość nie starczyło miejsca dla zdrowia, szczęścia, przygód i gromadzenia wiedzy – spojrzał w jej otwarte ze zdumienia wszystkie oczy i po dłuższej przerwie kontynuował – przypomnij sobie, ile już widziałaś od chwili wyjścia na powierzchnię, czego doświadczyłaś. Wszystko nie mogło być złe, chociaż z pewnością było dla ciebie nowe. Wiele się dowiedziałaś o nieznanym wcześniej świecie, lecz nowe doznania paraliżują twoje poprzednie demony. Jesteś zastraszona i zaprogramowana przez społeczeństwo, dla którego niewiele znaczyłaś, a twój los nic ich nie obchodził. Jednak ty starałaś się wszystkimi siłami dopasować do wyznaczonego dla ciebie miejsca. Myśląc, że to jest i będzie najlepsze dla ciebie. Jeżeli pragniesz takiego życia, dowiedz się o nim więcej. Poproś księcia Yai – ręką wskazał pasącego się Jeleniowca – żeby opowiedział o dworze, panujących zwyczajach, rozrywkach, zakulisowych rozgrywkach.

- Zdradziłeś mi jego prawdziwe imię? – zapytała z paniką w głosie.

- Oczywiście i pozbądź się bzdur, które opowiadano wam, że gdy ktoś pozna wasze prawdzie imię, to będzie miał wpływ, na to, co myślicie i dostanie dostęp do waszej duszy. Zwracanie się do kogoś nie podmiotowo tylko przedmiotowo pozbawia go nie tylko indywidualności, lecz i osobowości. Będąc w podziemiu, zdążyłem poznać, co znaczy traktować wszystkich, jakby wyciągnięto ich z jednego wora. Niewiele różniliście się dla waszych władz od bezmyślnego bydła, którego muszą pilnować i strzec jak pasterz, ponieważ bez niego nawet jednego kroku nie jesteście w stanie samodzielnie postawić. Coś takiego w wolnym świecie nazywa się ubezwłasnowolnienie.

Nagle usłyszeli pobliski plusk z miejsca, w którym przeglądała się starsza z samic Sardów. Kiedy oboje spojrzeli w tamtym kierunku, ujrzeli ją leżącą twarzą w wodzie. Przerażeni widokiem pobiegli w tamto miejsce i unieśli, nie chcąc, by się zachłysnęła. Z czterech oczu tylko jedno patrzyło na nich, lecz z każdą chwilą jego blask przygasał. Zanim zadali jej pytanie o przyczynie upadku, odezwała się pierwsza.

- Moje długie życie dobiega końca, umieram. Jednak nigdy nie przypuszczałam, że w takiej chwili będę szczęśliwa. Tylko nie spalcie mojego ciała, jak nakazuje nasza tradycja, lecz pochowajcie bez ubrania w ziemi jak najbliżej cudownej wody.

Gdy ostatni błysk w oku znikł, podobnie jak płytki oddech, znieruchomiała z zagadkowym uśmiechem na ustach. Nairowi pogodne odejście wydawało się naturalne i od dziecka był świadkiem przychodzenia Pani Śmierci do osób pragnących dołączyć do przodków w krainie dusz. Czasami po najlepszych przychodzili ich opiekunowie i na krótką chwilę stawali się widoczni. Kiedy do tego dochodziło, wszyscy im zazdrościli takiego odejścia i przynajmniej na pewien czas stawali się lepsi.

Zanim wilczały powróciły z polowania ze zdobyczą w postaci niewielkich futrzanych zwierzątek. Nair z Mino, bo taki miała sekretne imię młodsza z samic Sardów, pochowali blisko wody starszą i na postawionym na jej grobie przyniesionym głazie. Nowy człowiek sztyletem z białej stali zgrabnie wyciął jej imię w języku swojego plemienia z ludów pustyni.

- W jakim celu to zrobiłeś? – zapytała kobieta zmywająca z rąk błoto, przylepione podczas wygrzebywania głębokiej ziemnej jamy.

- Prawdopodobnie – użył takiego słowa, ponieważ nie mógł jej jeszcze powiedzieć prawdy – woda z cudownego oczka wodnego ma właściwości konserwujące i jeżeli ktoś ją odkopie, ujrzy piękną kobietę, to przynajmniej pozna jej imię i zapamięta.

- Kto miałby ochotę to zrobić?

- Kiedyś być może powrócą archeologowie, jak za czasów upadłej cywilizacji i będą chcieli poznać minione epoki. Wtedy każdy zachowany skrawek wiedzy, okaże się dla nich ważny i cenny.

- Dziwny jesteś i skąd miałbyś to wiedzieć?

- Pewnego dnia może i ty doznasz oświecenia – odpowiedział zagadkowo.

Dalszą rozmowę uniemożliwiło wtargnięcie wilczałów, które po udanym polowaniu tryskały dobrym humorem. Okazało się, że niedaleko miejsca, w jakim przebywali znajduje się pagórkowaty teren porośnięty rzadko drzewami i krzewami, z pięknymi łąkami pełnymi pasących się roślinożerców. Wiadomość za pośrednictwem Naira przejął staroegipski sztuczny satelita i natychmiast w tamto miejsce skierował jedno z wszystkowidzących oczu.

Mino, po raz pierwszy miała okazję popatrzyć na oskórowanie zdobyczy, nacierania jakimiś zerwanym zielskiem i opiekanie świeżego mięsa, na ognisku rozpalonego z uschniętego starego łajna. Nowemu człowiekowi przyszło to z taką łatwością, że wydawało jej się to najprostszą czynnością, jaką widziała. Ośmielona poprosiła o nóź i jedno niewielkie stworzonko chciała oprawić. Prawdopodobnie tylko po to, żeby przekonać się o trudności, jaką nastarczyło ściąganie skóry. Zanim uporała się ze swoim zadaniem, pierwsza sztuka została upieczona nad ogniem i z patykiem podana do jej rąk. Pieczyste pachniało znakomicie i samym zapachem powodowało napływ śliny do ust. Mięso było delikatne i smakowało wybornie, była przekonana, że nigdy nie jadła nic równie pysznego. Niewielka porcja nie zaspokoiła jej głodu i musiała zjeść kilka kolejnych, by poczuć się sytą. Niespodzianek było więcej, obcy jeszcze jednym ją zaskoczył, a mianowicie zaczerpniętą z krystalicznego źródełka wodą, przyprawioną zielonymi świeżo zerwanymi zielonymi niewielkimi listkami. Doskonale pamięta, jak podając jej pachnący płyn powiedział.

- Spróbuj wody z miętą.

Okazało się, że nigdy nic tak dobrego nie jadła i nie piła, jak w miejscu śmierci bogatej matrony. Pozostał po niej nagrobny kamień i drogi ubiór, który dla jej kasty był wielkim bogactwem. Odzież musiała zostać uszyta z najdroższych materiałów niedługo przed ucieczką buntowniczek i prawdopodobnie w takim celu, ponieważ cały komplet był przeznaczony do długich wypraw.

- A co z jej ubraniami? – zapytała obcego, gdy kończył przypiekać ostatnie upolowane przez wilczały sztuki.

- Należą do ciebie, ja w damskich łaszkach nie zamierzam paradować.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania