Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 83

Samica z rodu Sardów mogła odmówić albo potraktować przybyłych identycznie jak plemię wiekowej kobiety, pomimo wcześniejszych nieprzyjemnych doświadczeń, lecz to wiązałoby się z wieloma wyjaśnieniami, na które nie miała ochoty. Wolała całą swoją uwagę skupić na dziecku, ponieważ z braku ojca, była jedyną opiekunką malutkiego ludzika i to mogło wystarczać, żeby się usprawiedliwiać. Jednak z jakieś nieznanej przyczyny nie potrafiła odwrócić się od potrzebujących i niczym udzielna władczyni wyraziła swoją zgodę, pomimo niepewnej przyszłości. Nieznany jej lud pod wpływem proroczych snów, przepowiedni i nadnaturalnych zjawisk gromadził się przy niej i pomimo wyraźnych różnic fizycznych uznawał za swoją przywódczynię. Wszyscy bez najmniejszego sprzeciwu wykonywali wszelkie polecenia i byli gotowi służyć. Takie podporządkowanie wymagało od niej roztoczenia nad nimi opieki, a nie posiadała zgromadzonych zasobów. Dlatego najbardziej rozsądnym wyjściem wydawało się zabrać ich ze sobą do krainy Sardów. Gdzie głęboko pod powierzchnią miała z dzieckiem poczekać na coś doniosłego, jak zapewniał ją partner.

Znacznie wcześniej niż się spodziewała Mino, z towarzyszącym jej tłumem dotarła go granic podziemnego królestwa, Podczas przemarszu od wybrzeża nie napotkali przeszkód, braku żywności i świeżej wody. Nikt nie wiedział, dlaczego nie odczuł zmęczenia, pomimo przebytej drogi i dużych różnic wiekowych idących. Dzieci nie zaprzątały sobie głowy takimi drobiazgami i dla zabawy potworzyły egzotyczne grupy. Prześcigały się dookoła kolumny, bawiąc się przy tym doskonale. Krajobraz po horyzont wyglądał na opuszczony. Dopiero po przekroczeniu granic rasy, z jakiej wywodziła się Mino, natrafili na krzyżujące się ślady wielu emigracyjnych grup, zmierzających w wysokie partie gór. Posterunki straży granicznej zostały ewakuowane alb porzucone i przywódczyni została pozbawiona możliwości cywilizowanego poproszenia o udzielenie schronienia, wszystkim przybyłym z nią. Mogło wynikać to z tego, że nikt nie oczekiwał obcych z otwartymi ramionami, a zwłaszcza tłumu towarzyszących jej dziwolągów. Pierwszą oznaką były zatrząśnięte w skalnej ścianie wrota, które nie otwarły się nawet po wystukaniu na nich alarmującego sygnału. Kiedy indziej Mino poddałaby się i poszła dalej, tylko tym razem nie mogła tak postąpić, ponieważ w jej rękach znalazł się los tysięcy istot rozumnych. Wszyscy swoje pochodzenie zawdzięczali naukowcom z upadłej cywilizacji, jacy pragnęli wyhodować idealnego długowiecznego człowieka i tworzyli hybrydy z DNA homo sapiens. Niewielka cześć zachowała iskrę bożą, miała duszę i towarzyszyły jej zjawy przodków. Niejednokrotnie wygląd dawnego człowieka i cechy zachowali ci, którzy we wnętrzu bardzo się różnili od tych, co stworzyli ich przodków.

Przywódczyni po wystukaniu rytmu piąstką podeszła do zbocza z litej skały i oczekiwała na otwarcie kolejnego awaryjnego wejścia do podziemia. Jednak pomimo kilkukrotnego potwierdzenia hasła i w tym miejscu nic się nie zmieniło Wtedy zrozumiała, że nikogo dobrowolnie do wnętrza nie wpuszczą i musi sobie radzić sama.

Niehumanitarne potraktowanie przybyłych z nią istot rozumnych i odwrócenie się od potrzebujących wywołało u Mino, złość, a później wściekłość, z powodu bezsilności. Postanowiła nieczułym przywódcom Sardów dać nauczkę i lekcję dobrego wychowania. Dlatego wskazującym palcem dotknęła litej skały i w myślach poprosiła Naira o pomoc.

Ktoś albo coś delikatnie kazało się jej przesunąć, a gdy to uczyniła, nastąpił błysk jaskrawego światła i pojedynczy głaz, z jakiego wykonane były wrota eksplodował i z impetem odłamki wpadły do wnętrza góry. Stojący tłum za jej plecami na ten widok cofnął się o krok i gdy się odsunęła, po opadnięciu pyłu naparł w przód. Nowi mieszkańcy zniszczonej Ziemi mijali ją i wchodzili do podziemia z pewnością, jakby wiedzieli, gdzie mają podążać. Pospiesznie wysłane oddziały regularnego wojska, pod naporem tłumu cofały się i nie podejmowały działań zmierzających do prowizorycznego zablokowania wejścia.

Kiedy emigrantów w podziemiu znalazło się więcej niż stałych mieszkańców, władze wydelegowały przedstawiciela do negocjacji z zidentyfikowaną przywódczynią. Początkowo był arogancki, niemiły i zbyt pewny siebie, stojąc przy samicy z najniższej kasty, lecz gdy do podziemia wchodziły kolejne tysiące uchodźców, stracił swoją buntowniczość i przemówił błagalnym głosem.

- Więcej nasza kraina w swoich granicach nie jest w stanie pomieścić i jako jedną z nas proszę o powstrzymania napływającej fali. Inaczej pompy tłoczące nie zapewnią dostatecznej wymiany zużytego powietrza i czeka nas wszystkich zagłada.

Mino z synem na ręku, od którego biło intensywne światło, spokojnie wysłuchała prośby i odpowiedziała.

- Jeszcze tylko maruderzy i wrota ponownie się zamkną, by ochronić zebranych przed wielką wodą, a powietrza i żywności nikomu nie zabraknie.

Przedstawiciel władz z braku możliwości siłowego zablokowania napływu uchodźców z obcych ras, często uznawanych za niebezpieczne, powstrzymał się z wyrażeniem powątpiewania w niepoważne słowa rodem z bajki. Jednak w tym czasie karłowaty osobnik z ostatniego tysiąca przekroczył granicę krainy Sardów. Gdy podziemia się zapełniły, wtedy poszczególne kamienie odnalazły swoje poprzednie miejsce w litej skale. Kiedy najmniejsza szparka została uszczelniona i połączona ponownie w jedność, stłoczeni w podziemiu poczuli ruch Ziemi. Każdy wyraźnie odczuł przebiegunowanie, najpierw zaburzenie równowagi i utratę energii, lecz później napływ sił, z którymi mieszkańcy zostali powiązani. Luźne skały i otoczaki na powierzchni z łomotem staczały się po zboczach, czyniąc niesamowitych hałas. Uwięziona na biegunach woda z początku powoli, a w miarę roztapiania kolejnych lodowców parła coraz szybciej do miejsc najniżej położonych. Inaczej proces przebiegał nad wysuszonymi pustynnymi terenami, gdzie rozgrzane masy powietrza zderzyły się z falą zimna pełnego wilgoci. Łączenie nie przebiegało spokojnie i leniwie, lecz w sposób gwałtowny i burzliwy. Uśpiona atmosfera przypomniała sobie o minionych czasach i zmaganiach, jakie toczyły się w przestworzach w przeszłości. Obudzone z letargu pioruny błyskiem, grzmotem oznajmiały światu i wszystkim stworzeniom żyjącym o swojej sile oraz dominacji. Napęczniałe od wody ciemne chmury przetaczały się nad wyschniętymi terenami i zrzucały szczodrze swój ładunek.

Złakniony wilgoci lud pokryty łuskami, przy pierwszych kroplach, gremialnie opuścił kryjówki chroniące przed palącym słońcem i radośnie wybiegł łapać krople deszczu. Dość szybko przy intensywnych opadach ugasili pragnienie i napełnili wszystkie posiadane pojemniki. Jednak deszcz, zamiast zanikać, stale się nasilał, a kaskady wody zakłócały przyzwyczajenia i nabyte odruchy. Powoli upragniona woda nasączała spękaną jałową glebę i wlewała się do najniższych podziemnych kondygnacji siedzib klanowych, zwłaszcza wygrzebanych prowizorycznych nor. Pustynne stworzenia nieprzyzwyczajone do takiej obfitości nie potrafiły szybko i prawidłowo zareagować na powódź, która zmuszała mieszkańców do przenoszenia się na wyższe poziomy. Gromadząca się w naturalnych zagłębieniach woda stale powiększała objętość i zaczynała, płynąc w kierunku nizin. Gdzie w najniżej położonych pustynnych miejscach zaludnienie było największe, ponieważ tam głęboko w spękanej ziemi najszybciej można było wykopać studnie i natrafić na niewielkie żyły wodne.

Obfitość podobnie jak wcześniej niedosyt stawała się przekleństwem i zmuszała pustynną ludność do emigracji. Największe spustoszenie dokonywało się w miejscach, gdzie powstały bieguny. Tam następowało szybkie ochłodzenie i najmniej mobilni oraz najbardziej opieszali zamarzali przykryci grubą warstwą śniegu, a później lodu. Bardziej zaradni i wykształceni dość szybko zorientowali się, co nastąpiło i zachęcając innych, zmierzali w kierunku nowego równika, trzymając się wyżyn.

Biologiczny komputer sztucznego staroegipskiego satelity, za sprawą nieznanej ingerencji doznał znacznej modyfikacji, miał doskonałą widoczność nawet nocą i przez grube warstwy chmur. Wcześniej podobnego rozwiązania technicznego był pozbawiony, ponieważ podczas jego projektowania i budowy nie osiągnięto takiego wysokiego poziomu optyki. Otrzymana możliwość obserwacji dynamicznie zachodzących na ziemi Zmian, tylko przez chwilę budziła niepokój. Znacznie większym problemem, z jakim zmagał się i analizował, była możliwość utraty łączności ze stworzonymi przez młodszą cywilizację komputerami kwantowymi.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania