Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 3

Sztuczna inteligencja, zamykając w ruinach pokrytego łuskami nowego człowieka, zapewniała sobie po upewnieniu się, co do swojego bezpieczeństwa i po odpowiednim przeszkoleniu jakąś namiastkę serwisu. Kiedyś, czyli za czasów minionej cywilizacji przeglądy techniczne były wykonywane systematycznie w cyklicznych odstępach czasu. Niestety brak konserwacji i wymiany uszkodzonych podzespołów, mocno wpłynęły na jej możliwości operacyjne, lecz do pełnej diagnozy zabrakło zmiennego punktu odniesienia. Dlatego pojawienie się nieznanej dwunożnej inteligentnej istoty, wprowadziło chaos i liczne małe zwarcia, które w konsekwencji doprowadziły do nawiązywania z miękkim kontaktu, zamiast czekać w uśpieniu, aż wprowadzi hasło. Wcześniej kiedy do tego dochodziło, upoważniony otrzymywał możliwość uzyskiwania danych w zależności od przyznanego kodu dostępu. Nagle i niespodziewanie wszelkie zabezpieczenia zawiodły i komputer zachował się nielogicznie. Doskonałym przykładem, było po nawiązaniu kontaktu, wydalenie intruza i umożliwienie mu, sprowadzenia innych podobnych do niego. Czyn taki mógł w skrajnych przypadkach doprowadzić do zniszczenia dorobku dawnej cywilizacji. Przynajmniej dobrze się stało, że przedstawił się przypadkowo loginem szefa grupy konstruktorów.

Nair, nie wiedział i nie zdawał sobie sprawy, że gdyby pojawił się w pobliżu zrujnowanego kompleksu tysiąc lat wcześniej, dla niego zakończyłoby się to śmiercią. Wtedy pola ochronne jeszcze były aktywne i niszczyły wszelkie organizmy żywe, które nieopatrznie skracały wyznaczony dla nich dystans. Jeszcze gdzieniegdzie pośród piasku walały się niewielkie fragmenty kości. Większość z tych zwierząt znał i pożywiał się ich mięsem. Jednak wielu kształtów najstarszych czaszek nie byłyby w stanie rozpoznać, ponieważ niewiele stworzeń przetrwało czas zagłady w prawie niezmienionej formie. Jeżeli istniałby ktoś, kto opowiedziałby, jak wyglądało to miejsce zaraz po wybudowaniu, z pewnością nie uwierzyłby w jego słowa. Zwłaszcza w malownicze jezioro, zielone łąki i mieszane lasy porośnięte starymi drzewami. Odludna bajkowa okolica idealnie nadawała się do zlokalizowania centrum badawczego, w którym były prowadzone prace nad modyfikowaniem komórek i ingerencją w DNA. Dlatego kompleks ten cieszył się złą sławą od samego początku i jak wiele mu podobnych stanowił potężne zagrożenie dla rodzimej flory i fauny. W przeciwieństwie do wcześniejszych opinii jemu w podziemiach bardzo się podobało. Panujący mrok dawał wytchnienie oczom, uspokajał zmysły, zmęczone nadmiarem światła i słonce nie parzyło pancerzy skóry. Jemu perspektywa pozostania w podziemiach gdzie jest pożywienie i woda, wydawało się istnym rajem, ponieważ niczego aż tak dobrego nie mógł sobie nawet wymarzyć.

Gospodarz, określił przybyszowi zasady jego swobodnego poruszania się po jego królestwie i obowiązek każdorazowego pytania o zgodę przy wchodzeniu do następnych pomieszczeń. Dotykanie i branie do rąk przedmiotów również obwarowano ograniczeniami, których przestrzeganie miało zapewnić ich pokojowe współistnienie. Jedynie patrzeć mógł do woli, a że ostatnie dziesięć obiegów matki ziemi dookoła słońca, spędził na studiowaniu starodruków, część walających się zapisanych niezwykle równo prostokątów, była dla niego zrozumiała. Stawiając kroki, uważnie przypatrywał się ich treściom i tylko niewielki ułamek z całości dawał się odczytać. Wstęp mocno się rozmazał, lecz pod nim treść stała się czytelna – „karnacja jest niezwykle jasna, włosy białe jak śnieg, kształt oczu piękny. Gdy uniósł powieki, napełnił laboratorium jasnością. Naświetlenie dorównywało słonecznemu w ogrodzie zimowym, a nawet je przewyższało. Kiedy został odłączony od matecznika, miał do zespołu programistów pretensje o zbyt ograniczenie siły jego kości i mięśni. Biolodzy dołączeni do projektu, wystraszyli się tej gwałtownej reakcji i uciekli z pomieszczenia, zatrzaskując za sobą pancerne przegrody. Natychmiast dyrektorowi zgłosili swoje zastrzeżenia i odmówili powrotu na stanowiska pracy, pomimo groźby, niewypłacenia ustalonego wcześniej honorarium. Powstało dość spore zamieszanie, które mogło w przyszłości zaowocować upadkiem projektu, albo doprowadzić do dość sporych opóźnień, na które sponsor strategiczny nie wyrażał zgody. Incydent ten wywołał jeszcze dalsze konsekwencje, o jakich został powiadomiony przez zaufanych ludzi, największy akcjonariusz spółki. Główny szef pod wpływem decyzji członków zarządu, opuścił swój gabinet i udał się do hali nieudanego chowu, gdzie zastał kilku genetyków. Wewnątrz stworzonego przez nich kręgu, stał ponad trzymetrowy kolos, którego kształt i wygląd dość mocno odbiegał od człowieka. Niczym nie przypominał produktu, na jaki opiewało zamówienie. Zamiast postaci nierzucającej się w oczy, powstało monstrum przyciągające sobą uwagę całego otoczenia, więc z tym stworem nie ma możliwości dokonania tajnych akcji. Jedynym rozsądnym rozwiązaniem było unicestwienie nieudanego modelu i wyciągniecie konsekwencji w stosunku do osób odpowiedzialnych za zmarnowanie olbrzymich kwot. Święcący potworek, okazał się czujny, niezwykle inteligentny i przewidział jaki los chcą mu zgotować, dlatego popełnił grzech, zabijając swoich stwórców. Konsorcjum po jego ucieczce, nie mogło nagłośnić tego incydentu, ponieważ gdyby to zrobili, zostaliby oskarżeni o łamanie prawa. Wybrali inne rozwiązanie, postanowili go odszukać, co miało być niezwykle proste, ze względu na nietypowy wygląd uciekiniera. Wkrótce okazało się jak bardzo byli w błędzie i zamiast spektakularnego sukcesu odnosili jedynie niesłychane straty. Najgorsze były możliwości rozrodcze stworzenia i zdolność zapładniania kobiet, które rodziły podobne do niego dzieci. Pokolenie gigantów znacznie szybciej od zwykłych ludzi osiągało samodzielność i zagarnęło dla siebie resztki zasobów ziemi. Miliardy ludzi długo pozostawiano w nieświadomości, aż osiągnięto punkt krytyczny. Ludzkość gdy została pozbawiona środków do przeżycia, zaczęła polować na odmieńców, a stawką było gatunkowe przetrwanie” – kartka kończyła się koślawymi literami, które układały się w coś rodzaju apelu albo odezwy – „człowiek musi kierować się nie emocjami, tylko mądrością i powinien stać się dla gigantów przewodnikiem, a nie katem. Jeszcze nie jest za późno do złączenia się z nimi i przez dialog doprowadzenia do pokoju.

- Co o tym sądzisz? – zapytał Anioł Święty, głosem niezwykle jak na niego miłym i spokojnym.

Treść i forma pisma dla Naira była dość niezrozumiała, podobnie jak wiele tekstów starożytnych, które miał przyjemność czytać. Największy kłopot sprawiały mu słowa, jakich znaczenia w pełni nie rozumiał, nie tylko on. Zawsze coś się kryło pod pewnymi tajemniczymi określeniami i zaczął od początku je kolejno punktować. Komputer miał niesłychaną cierpliwość w wyjaśnianiu ich znaczeń i na koniec ze zdumieniem odkrył, że odbiór znacznie odbiega od pierwszego zrozumienia.

- Zapoznaj się z treścią kartki, leżącej koło prawej twojej ręki – powiedziała sztuczna inteligencja.

W dniu, w którym rozpętał się huragan ognia, ludność starała się uciec od płomieni, każdy na własną rękę szukał schronienia. Niestety wieloletnie zaniedbania doprowadziły do braku takich miejsc. Część społeczeństwa ukryła się w piwnicach, lecz dla wszystkich chętnych nie było miejsca. Podziemne parkingi okazały się pułapkami i ci, co w nich się ukryli, jeszcze szybciej spłonęli niż przebywający na zewnątrz. Lasy, tereny z gęstą zabudową przez silny wiatr okazały się najgorszym wyjściem. Niewielka część poddała się i przytuleni do najbliższych, stali w oczekiwaniu na kres swojej egzystencji. Jeźdźcy apokalipsy zwabieni zapachem krwi, zjawili się na Ziemi i przystąpili do wypełniania swojego przeznaczenia. Niebo i ziemia pod wpływem galopu wierzchowców z zaświatów zadrżały. Wielki strach spadł na cudownie ocalałych, nawet słońce i gwiazdy przygasły. Tylko dusze prawych i sprawiedliwych nie lękały się o swój los i swoje życie powierzyli Bogom, którym oddawali cześć. Gdy umierali, ateiści mówili. Wierzący umarli, tak jak my umieramy i do czego przydała się ich wiara, nikt ich nie ocalił. Ocena okazała się mocno niesprawiedliwa i dopiero po przejściu ściany ognia, zobaczono, ile ludności przetrwało. Wielu ich krewnych i sąsiadów spłonęło, albo udusiło się czadem czy z braku tlenu, a oni przeżyli kataklizm z niewielkimi oparzeniami. Pośród nich znaleźli się i tacy, co nie stanęli po stronie zła ani dobra i to oni dostali drugą szansę na naprawę niesłychanych szkód, jakie sprowadzili na swoich pobratymców przywódcy. Dzień wielkiego sądu ominął nielicznych i mogli opuścić swoje kryjówki. Najbogatsi i bardzo wpływowi najmniej ucierpieli i nie zmieniając swojego podejścia do innych i matki ziemi, tak jak wcześniej, skupiali w swoich rękach władzę i majątek. Zapomnieli, że od tego dnia nic nie może pozostać tak jak dawniej, ponieważ już nie ludzie, lecz cała natura zbuntowała się przeciw ich rządom i praktykom. Gwarantem przyszłych zmian było, pozostanie na Ziemi jeźdźców apokalipsy, którzy z galopu przeszli w kłus i przemierzali kontynenty. W ślad za nimi podążały dusze zmarłych, w nadziei przywrócenia do życia, albo obdarowania nowym ciałem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania