Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 56

Uważając, by nie zwalić na siebie spękany mur, Nair sięgnął po kilka najbliższych kawałków rozłupanej podłogi. Kiedy złapał najbliższy, z niewielką siłą pociągnął i zaskoczyła go lekkość, z jaką się oderwał od zniszczonej całości. Ważył niewiele i z pewnością nie był w stanie uzyskać z niego wiele ciepła. Podobne kawałki znalezione na pustyni w miejscach dawnych lasów osiągały niską wartość, ponieważ w nocy, gdy robiło się zimno, musiano zużyć ich kilka, podczas ogrzania siedzib klanowych, a robiono tak tylko późną nocą w najzimniejsze dni.

Kraina lodu rządziła się innymi prawami, tu w przeciwieństwie do rejonów pustynnych stale było zimno, lecz najgorzej podczas silnych wiatrów. Jakiekolwiek pozostanie w miejscu nieosłoniętym, gwarantowało zamarznięcie. Jeżeli coś w tym kraju żyło z pewnością musiało być dobrze dostosowane. Sardom podczas swoich licznych ekspedycji, nigdy nie udało się natrafić na jakieś zwierzęta żyjące z dala od miejsc wysterowania gejzerów. Zachodziło uzasadnione podejrzenie, że nic nie przetrwało z upadłej cywilizacji w miejscu wiecznej zimy. Jakiekolwiek organizmy ciepłolubne musiałyby skryć się pod ziemią jak czterooczni. Niestety nie można było tego zweryfikować, ponieważ na jakiekolwiek korytarze prowadzące do siedlisk podczas prac górniczych nie natrafili, podobnie jak na uczęszczane wejścia z powierzchni. Jednak nie tracili nadziei i stale szukali.

Częściowe zawalenie ściany budynku, którą odnalazł Nair, mogło powstać w wyniku naporu lodu na resztki dachu, lub pod wpływem zawalenia się części piwnicy albo parteru. Jedynym sposobem na potwierdzenie podejrzeń, było wejście w głąb i penetracja starego domu. Jednak na coś tak ryzykownego nie mógł sobie pozwolić i był zmuszony zrezygnować i iść dalej. Zaledwie na chwile odsunął się od otworu, chcąc spojrzeć na boki, gdy tuż obok przemknęło jakieś dziecko Sardów i zwinnie wskoczyło do środka. Chciał je powstrzymać, gdy było tuż obok, lecz było znacznie szybsze od niego i zniknęło w głębi. Stanął w bezruchu sparaliżowany strachem o jego bezpieczeństwo i nieprzewidywalne skutki, do jakiego takie zachowanie może doprowadzić. Wahał się i oceniał możliwość wejścia pomimo ewidentnego zagrożenia. Jego niezdecydowanie trwało zaledwie kilka uderzeń serca, gdy ujrzał, jak uszkodzona konstrukcja zapada się do środka. Unoszący się i rozprzestrzeniający pył, który początkowo zasłonił wszystko, dość szybko połączył się ze spadającym śniegiem. Niespodziewanie wszystko znieruchomiało i tylko wydobyty kawałek drewna ze starej podłogi, był świadectwem, że w tym miejscu na pewien czas otworzyło się wejście do wnętrza opuszczonego domu.

Nowy człowiek stał i gapił się na pomarszczony śnieg, który był świadectwem, tego, co przed chwilą w tym miejscu się stało i nie było to wytworem jego wyobraźni. Biały puch powoli zapadał się głębiej i mogło to świadczyć o totalnym zniszczeniu starej budowli. Kiedy już wydawało się, że brzdąc został zmiażdżony, lecz on niczym pustynny jadowity wąż eskuda wyśliznął się na powierzchnie. Gdyby nie wyciągnięta w porę ręka Naira, ta ucieczka przed mieszaniną gruzu i śniegu by się nie powiodła. Smarkacz, zamiast to docenić albo się przestraszyć, cieszył się z całego zdarzenia, jakby był w parku rozrywki, o jakim czytał Nair w podziemnym zrujnowanym kompleksie. Wspomnienia o tamtym miejscu, przerwała, wyciągnięta ręka smyka, a właściwie przedmiot trzymany w jego dłoni. Dość szybko rozpoznał jego przeznaczenie i nie zdziwił się elementu wyposażenia dawnej kuchni. Widelec lśnił w blasku zimowego słońca, jakby był dopiero wykonany. Materiał, z którego powstał, przetrwał w niesprzyjających warunkach dla stali w znakomitym stanie. Kiedy wziął go w swoje dłonie i uważnie oglądał, berbeć powiedział.

- Tam tego jest o wiele więcej.

- Akurat temu się nie dziwię, ponieważ sztuce występowały w kompletach we wszystkich domach – prawdopodobnie powiedziałby znacznie więcej, gdyby ziemia się nie poruszyła, a siła wstrząsu nie zwaliła jego i dziecko z nóg.

Nawet gdyby Nair nie starał się zdetonować ładunku wybuchowego umieszczonego w głowicy, z pewnością na podstawie własnych doświadczeń, wiedziałby, że tych wstrząsów nie przypisałby trzęsieniu ziemi. Nigdy naturalnemu wypiętrzeniu czy erupcji, któregoś z licznych wulkanów nie dochodziło do wystrzeliwania niezwykle wysoko gruntu i skał. Zjawisku temu towarzyszyła kula ognia, która z niezwykłą szybkością się rozrastała. Kiedy osiągnęła spore rozmiary, usłyszeli potworny huk. Zjawiska nakładały się na siebie i gdy leżał, nad nim przetoczyła się fala uderzeniowa, jednak później nie pamiętał, co było pierwsze.

Wstrząsy dość szybko ustały, ciepło się rozpierzchło i zapanował bezruch. Wokoło nic się nie poruszyło, a dzwonienie i ból w uszach zakłócało podnoszenie się z zimnego podłoża. Nair, pierwszy uniósł się i pomógł stanąć na nogi dziecku Sardów. Malec po przeżyciach pierwszy doszedł do siebie i pognał w stronę magazynu żywności. Jego szybka reakcja najprawdopodobniej wynikała ze strachu własnego lub o matkę albo jedno i drugie.

Nowy człowiek wracał po własnych śladach chwiejnym krokiem i na miękkich nogach. Zbliżając się do miejsca, które niedawno opuścił, zauważył spore zbiegowisko blisko miejsca pozbawionego lodu i śniegu. Jeszcze chwile wcześniej był tam parking podziemny, lecz zamiast niego znajdował się wielki lej. Wraz z nim zniknęło zagrożenie, jakim był potężna głowica i tylko teoretycznie nic już nie zagrażało ich życiu. Zachowując ostrożność na niestabilnym gruncie, wysłannik mógł przystąpić do penetracji nowopowstałego miejsca. Chcąc tego dokonać, ominął spoglądających do powstałej dziury i starając się nie okazywać towarzyszących mu obaw, przekroczył jego granice. Schodził powoli na sam dół i przypatrywał się wszystkiemu pod stopami. Wszędzie leżał gruz, z którego wystawały grube metalowe poskręcane pręty. Wartość stali, jaka znajdowała się dookoła niego, była tak duża, że uniemożliwiała szybką ocenę. Mając na pustyni tylko niewielką jej część, całe życie spędziłby w luksusie, na jaki nie mogli sobie pozwolić nawet najbogatsi władcy najżyźniejszych krain. Tylko w jego świecie nie istniało nic, co mogłoby przetransportować ten wielki skarb za pasmo wysokich gór.

Najniższe miejsce okrążył, ponieważ bał się utknięcia w leju i przysypania przez toczące się niewielkie bryły betonu. Wszystkie trudne do przejścia miejsca pokonywał, trzymając się wystających prętów. Obchodząc bokiem niebezpieczny obszar, wypatrywał u góry, coś, co mógłby uznać za jakieś wejście w podziemia, lub do piwnicy budowli. Kilka obiecujących otworów okazało się niewielkimi wnękami i musiał się z nich wycofywać i szukać od nowa. W pewnym momencie trafił na niewielki, lecz na tyle głęboki, że musiał użyć cennej lampy Sardów, by oświetlić wnętrze. Jego przedłużający się pobyt w jednym miejscu, zachęcił kilka samic do podejścia w pobliże ze swoimi lampami.

Na końcu długiego korytarza podczas detonacji głowicy powstała wyrwa w betonowej ścianie. Otwór był na tyle wąski, że tylko najdrobniejsza z nich była w stanie przecisnąć się przez niego i na prośbę przybysza oświetlić niewielką część jakiegoś sporego wnętrza. Pojedyncza lampa ustawiona niedaleko wejścia rozpraszała delikatnie dookoła siebie mrok. Dopiero kolejne umożliwiły rzucić światło na rozległą przestrzeń.

Nair, w tym czasie starał się dostępnymi podręcznymi środkami powiększyć wejście, by mógł sam wcisnąć się do środka. Kawałki grubych prętów i luźne bryły betonu posłużyły za narzędzia. Spękany beton pod wpływem jego siły, uporu po pewnym czasie jeszcze bardziej skruszał i odlatywał niewielkimi fragmentami, powiększając wejście. Kiedy był pewny, że wystarczy, odrzucił niepotrzebny sprzęt i przecisnął się przez otwór. Dopiero tam był w stanie dokładnie przypatrzyć się długiemu pomieszczeniu o gładkich ścianach z półkolistym sufitem. Powoli zaczynało mi świtać, gdzie jest, lecz pewność uzyskał, gdy spojrzał pod nogi. Pordzewiałe długa stal przymocowana do podłoża głęboko pod ziemią, mogła służyć tylko do jednego, nawet uśmiechnął się, odgadując jej przeznaczenie.

Stał w tunelu metra i zastanawiał się, jak dawno temu po tym torowisku przejechał ostatni skład. Gdzieś w niedalekiej odległości powinna być stacja, na której najprawdopodobniej schroniła się okoliczna ludność, o ile nie została wcześniej zgładzona. Swoją wiedzą i spostrzeżeniami podzielił się z towarzyszącymi mu samicami, czym wywołał niemałą sensację, ponieważ jego wiedza na ten temat wykraczała ich wszelkie wyobrażenia. Przysłuchując się jego pospiesznemu wykładowi o funkcjonowaniu dawnego transportu, przez dłuższy czas podejrzewały go o fantazjowanie i bluźnierstwo przeciwko ustalonemu porządkowi świata. W pojonym przekonaniu nawet nie dostrzegły, że znalazły się w miejscu, które według ich kapłanów nie powinno nigdy istnieć.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania