Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 21

Nieznajomy, był pewny siebie, lecz nie wynikało to z jego intelektu, tylko z niezwykłego towarzystwa. Swoją silę i wiedzę czerpał z przekazu dochodzącego z góry. Ślad tej energii był doskonale dla mędrców widoczny. Chcąc sprawdzić jej pochodzenie, ponieważ wzrokiem nie mogli dostrzec źródła. Własną podłączyli do niej, nie spodziewając się konsekwencji. Strumień energetyczny spływający z chmur, wyczuł intruzów, zanim oni zorientowali się, z kim mają do czynienia i wysłał w ich stronę falę potwornego bólu. Przekaz był na tyle silny, że odczuł go nawet przybysz. Tylko on w przeciwieństwie do nich potrafił się obronić.

Neczeru, niezwłocznie poinformował komputery kwantowe o nieautoryzowanym wtargnięciu w łącze przekazu z Nairem i swojej reakcji. Sztuczna inteligencja z podziemnego zrujnowanego kompleksu poparła zastosowanie antywirusa. Dwa z trzech nie dostrzegły w tym wydarzeniu niczego przełomowego, lecz dla jednego o specjalności biologicznej, był to dzień przełomowy. Niespodziewanie otrzymał informację, w jakim kierunku od katastrofy przebiegał rozwój istot rozumnych w strefie umiarkowanej, który poszedł w innym kierunku niż w pasie pustynnym. Tam ocalała ludność całkowicie skupiła się na przetrwaniu i zaniechała innego rozwoju. Dostosowali swoje organizmy do życia w niesprzyjających warunkach pogodowych, przy ograniczonym dostępie do wody i pożywienia. Proces przebiegał zupełnie inaczej, u ludzi za wysokimi górami. Tam ocaleni po ustąpieniu wiecznej nocy, znaleźli się w Raju, gdzie dla nielicznych wszystkiego było w nadmiarze. Mogli ponownie bez ograniczeń się rozmnażać i podporządkować wszystkie zwierzęta oraz rośliny do swoich celów. Jednak konsekwencje takiego sposobu postępowania z naturą, poznali i odczuli na własnej skórze. Postanowili nie popełniać tych samych błędów i stworzyć świat idealny, gdzie wszystko, co żyje, ma takie same szanse przetrwania jak inni. Nowatorskie podejście do wszelakiego życia, od samego początku miało więcej wrogów nić popleczników. Dlatego zwolennicy takiego współistnienia i partnerskiej egzystencji, zajęli dolinę, pozostali odeszli, jedni bardzo daleko inni w pobliże. Niestety nie wszyscy chcieli się pogodzić z ich poglądami i posługując się niezniszczoną bronią, dokonywali napadów. Broniąc się przed agresją, zaczęli się odgradzać. Każdy atak, przynosiła im tylko nieszczęście, więc odgradzali się, coraz bardziej, aż pewnego dnia. Już nikt bez ich zgody nie mógł wejść, ani wyjść z doliny. Takie rozwiązanie również nie okazało się idealnym rozwiązaniem, zwłaszcza dla nowych pokoleń, które chciały swobodnie opuszczać dolinę. Chcąc zadowolić przywiązanych do starych tradycji i młodzież dążącą do poznania świata, powołano widocznych i ukrytych strażników bram. Wszyscy mieszkańcy otrzymywali własną pieśń, która jednocześnie była kluczem i mogli z niej korzystać do woli. Opuszczanie doliny odbywało się bez ograniczeń i każdy mieszkaniec mógł wynieść z niej, co chciał i było jego własnością. Jednak podczas wchodzenia, obowiązywały liczne ograniczenia. Nikt i nic nie mogło być obce i nie pochodzić z niej. Intruzi i obcy nie byli wpuszczani. Zasady te dotyczyły nie tylko ludzi i zwierząt, również sadzonek roślin, owoców i nasion. Dolina zawsze broniła się skutecznie i czymś niezrozumiałym oraz niewytłumaczalnym było przepuszczanie Łuskowca i jego niezwykłego orszaku. Jedyną przyczyną braku reakcji strażników bramy, mogło być wyjaśnienie, że ich funkcje zostały zablokowane przez promienie energii spływające z nieba.

Ciekawość i zainteresowanie przybyszem w dolinie stale rosło. Nawet najbardziej oporni na wszelkie nowinki, musieli zrewidować własny punkt widzenia. Coś nietypowego i niezwykłego, a przede wszystkim niewytłumaczalnego działo się w zamkniętej społeczności. Zaczęto do bieżących wydarzeń dopasowywać wszystkie znane mity, legendy i przepowiednie. Pospieszne konsultacje w najbliższym sąsiedztwie zamiast sensownych wyjaśnień, tworzyły plotki. Kiedy wydawało się, że zaczęli zbliżać się do rozwiązania zagadki. Nieznajomy podszedł do śniącego, który swoje wszystkie wizje starał się urzeczywistnić, by nieposiadający takiego jak on daru, mogli ujrzeć to samo co on. Tym razem od wielu nocy, i dni jego sen, nawiedzała wizja wieży o dziwne lekkiej konstrukcji. Niezwykle delikatnej, jakby nie była w stanie unieść nawet najmniejszego ciężaru i lecz to nie dziwiło, ponieważ jej budowa wydawała się niezwykle prosta. Kiedy dłużej wizji nie potrafił się oprzeć i chcąc się jej pozbyć, zaczął ją tworzyć. Początkowo nie mógł się zdecydować, od czego zacząć, więc jego wybór padł na pleciony materiał. Miejsce, gdzie mógł postawić swoją wieżę, musiało być oddalone od najsuchszego miejsca w dolinie. Gdzie wzmożony ruch powodował unoszenie się pyłu. Dlatego północny kraniec najmniej odwiedzany przez innych, wydawał się najlepszym do realizacji miejscem. Ziemia tam była szczególnie nieurodzajna i niegościnna. Nawet najlichsze kolczaste porosty po zapuszczeniu korzeni, długo nie były w stanie tam przebywać i przenosiły się w inne rejony. Wiele lat temu rada starszych chciała to zmienić i zatrudnili niepokornych do oczyszczenia przeklętego miejsca. Praca ich została zaniechana, po osuszeniu bagna i usunięciu grubej warstwy mułu, pod którym odkryto zasypane składowisko nieorganicznych śmieci. Najbardziej zaskakującym odkryciem było to, że wyjątkowo dobrze przechowały się odpady dawno upadłej cywilizacji. Nic po nich tak dobrze się nie przechowało, jak to, co wyrzucali. Odwiedzenie martwego miejsca, początkowo przytłoczyło go, lecz po dokładnych oględzinach przyniosło mu odkrycie wielkiej ilości surowca, jaki mógł wykorzystać, do tworzenia swojej wizji. To, czego inni chcieli się pozbyć, on uznał za pierwszorzędny surowiec do przetwarzania. Nikomu niepotrzebne odpady, wręcz zbędne i szkodliwe dla środowiska. Zaczerpnął z jamy wygrzebanej rękami, sporo tworzywa powlekającego cienki metal i przyniósł go w pobliże swojej siedziby. Sąsiedzi z politowaniem, jak zawsze kręcili głowami i traktowali go jak głupka.

Drugi dzień tkał siatkę, jaką dla wygody rozwiesił między dwoma drzewami. Przez cały czas słyszał kpiący śmiech za swoimi plecami i szyderstwa. Niespodziewanie wszystkie głosy umilkły i nastała niesamowita cisza, jaka nigdy w tej części doliny nie występuje. Zaniepokojony, przerwał swoją pracę i się odwrócił. W pierwszej chwili nie wierzył własnym oczom i zanim uświadomił, na co patrzy, ogarnął go strach. Przed nim stał wysoki mężczyzna, ubrany w coś srebrzyście święcącego. Jego broda i długie włosy były niezwykle siwe, wyglądał jakby miał przynajmniej trzysta lat. On nie wzbudzał strachu, tylko dwa wilczały, które od wieków były tematami opowieści mrożących krew w żyłach. Straszono nimi niegrzeczne dzieci i złoczyńców. Wszystkich winnych za różne ciężkie przestępstwa, wyrzucano z doliny, a za nią padali ofiarą wygłodniałych wilczałów, lub drapieżnych kłód. Jedną postać w tym towarzystwie znał, a był nią Książę Yai. On kilkakrotnie poturbował go niegroźnie swoimi rogami, ku uciesze gawiedzi. Teraz był przywiązany między dwoma drewnianymi drągami, a jego przepiękne poroże zostało nierówno usunięte. Jego poskromiciel musiał być bardzo silny i szalenie odważny, skoro nie bał się narazić władcy Jeleniowców. Nieznajomy jako pierwszy odezwał się w jego głowie.

- Proszę, powiedz, co robisz?

W pierwszym odruchu chciał odpowiedzieć na zwykły sposób, w prajęzyku doliny, lecz uzmysłowił sobie, że tamten najprawdopodobniej go nie zna. Dlatego taktownie, jako drugi odezwał się w myślach.

- Przez wiele dni i nocy śniłem o wieży wyłapującej pojedyncze krople wody z powietrza i zbierającą je wszystkie w wielkich zbiornikach.

Zamiast spodziewanej drwiny i kpin, jakie słyszał od swoich pobratymców. Obcy wykazał swoje wielkie zainteresowanie, które wywołało potok pytań myślowych. Pierwszy raz ktoś potraktował jego wizje poważnie i okazał jego darowi swój zachwyt. Przybysz po chwilowej myślowej burzy opanował się i poprosił o wprowadzenie jego w szczegóły.

- Buduję specjalne pułapki, stworzone z ekranów, są to metalowe ramy, na których rozpiąłem siatki o różnej powierzchni. Przypominają trochę żagle – rozmówca jakby nie znał tego słowa i określenia, jakie pod nim się kryje. Jednak po niezwykle krótkim czasie przekazał mu wizję niewielkiej jednostki płynącej po wodzie z białym żaglem. Przesłany przez niego obraz pokrywał się z widzianym przez niego w jednym ze snów. Tamten musiał posiadać znacznie większą wiedzę od niego, ponieważ zalały go setki wizerunków statków z wieloma masztami pełnymi różnych żagli. Niczego podobnego wcześniej nie widział, więc zaskoczony potrzebował trochę czasu, na ochłoniecie i dojście do siebie – moje siatki podobnie jak żagle potrzebują delikatnego wiatru. Najlepsza jest bryza, która przepycha mgłę przez siatkę, a na niej osadzają się krople wody i spływają do zbiorników. W moim śnie siatka o powierzchni czterdziestu metrów kwadratowych, potrafi zebrać dwieście litrów na dobę i to powinno wystarczyć dla sześćdziesięciu osób.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania