Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 68

Mino, pierwsza zauważyła, zmianę w zachowaniu wilczałów informujące, że nadchodzi nowe niebezpieczeństwo. Natychmiast powiadomiła o swoich spostrzeżeniach partnera, który od pewnego czasu podczas przerwy w zmaganiach wydawał się nieobecny i z niepokojem obserwowała jego reakcję. Skupienie na twarzy Naira świadczyło o jego wielkim skoncentrowaniu, jakby o czymś intensywnie rozmyślał, lecz nie była świadoma, z czego to wynika. Nigdy nie wspomniał jej o połączeniach ze strażnikiem i z pozostałymi Aniołami mającymi siedzibę w zrujnowanym pustynnym podziemnym kompleksie.

Neczeru, sprawdził dokładnie kolejny raz rozmieszczenie i miejsca koncentracji ludzi morza, którzy musieli ewoluować z wodnych stworzeń nazywanych przez ludzi z upadłej cywilizacji rybą-gitarą albo rybą-biskupem. Doskonale widział z orbity ich przemieszczanie na płytkiej wodzie, lecz nie dostrzegał wielu szczegółów, jak przebywali w głębinach. Podczas szykowania się do kolejnego ataku na intruzów pływających na trzcinowym statku, tym razem trzymali się dna, jakby wiedzieli, że są obserwowani i nie wynurzali się, by uniemożliwić dostrzeżenie ich przez czworonożne stwory lądowe.

Początkowo ludzie morza byli tylko oburzeni wtargnięciem na ich teren i nie podejmowali działań, ponieważ oczekiwali tak jak w wielu innych podobnych przypadkach na ich szybkie utonięcie. Kiedy rejs się przedłużał i podkładane w przybyszach nadzieje, się nie spełniły, wrogość do przemieszczających się po powierzchni przybrała na sile. Szefostwo nadzorujące morskie grupy zwiadu obawiało się powstania handlowej konkurencji i poleciło przerwać ich eskapadę i przyspieszyć proces zanurzenia ich nadwodnego siedliska. Później po zniszczeniu pływającego monstrum, mieli przytrzymać oddychających powietrzem pod powierzchnią, do uzyskania pewności wypełnienia wodą ich powłok. Jednak intruzi domyślili się, co ich czeka, nie dali się zaskoczyć i podjęli niezwykle skuteczną obronę. Gdyby głównodowodzący przewidział skutki podjęcia przez podwładnych złych decyzji, najprawdopodobniej nie pozwoliłby na otwarty atak i oczekiwałby na wysokie fale sztormowe albo korzystniejszy rozwój sytuacji. Wodny lud wiele widział stworzeń lądowych porwanych przez fale i płynących na kłodach, które tonęły podczas sztormów, czy pojedynczych wysokich fal i podziwiał opadanie na dno namoknięte drewno z przyczepionym balastem albo jego powolne gnicie z desperatem wbitym w spróchniały konar pazurami.

Tym razem ktoś chciał się wykazać i postąpił nieroztropnie. Zaatakowali bez należytego rozpoznania, przygotowania i do tego lekkomyślnie. Kiedy powstały pierwsze ofiary, najbliżsi krewni domagali się odwetu i nastąpiła eskalacja konfliktu. Dwaj powierzchniowi dwunożni wojownicy dysponowali nieznanymi ostrzami, które przecinały nawet najtwardsze osłony morskich wojowników, lecz zadawane białym metalem rany nie spowalniały wrodzonych procesów szybkiego gojenia. Jednak ich niewysocy towarzysze mieli niesłychanie ostre zęby i toksyczną ślinę. Nawet najmniejsze ugryzienie skutkowało silnym bólem i częściowym paraliżem. Wszelkie większe rany powodowały nieodwracalny skutek i skazywały dotkniętych na nieuniknioną bolesną śmierć w długotrwałych męczarniach.

Rozlewana obficie krew przez ludzi morza, była dla największych morskich drapieżników niczym zaproszeniem do biesiady. Gdyby oni po pierwszych stratach zrezygnowali i rozproszyliby się, z pewnością unoszący się w wodzie ślad zapachowy stałby się mniej wyczuwalny. Kolejna krwawa potyczka w tej samej części akwenu, tylko upewniła i przekonała nawet olbrzymie kałamarnice, które od wielu pokoleń unikały Biskupów Morskich, o ich słabości. Chociaż były znacznie większe, od zawsze musiały ustępować wojowniczej rasie i rezygnować dla nich z najlepszych łowisk. Dlatego ich wrogość do ludzi morza stale się pogłębiała. Kiedyś po wielkiej wojnie oceanicznej, rozpętanej, gdy próbowali im się sprzeciwić i zawrzeć przymierze z Lewiatanami oraz Krakenami, odwieczny wróg uniemożliwił im sojusz. Podstępnie wymordował najdorodniejsze okazy i liczne potomstwo. Pozostali umknęli w najgłębsze głębiny i tam pod wielkim ciśnieniem odbudowywali z mozołem swoją liczebność. Unikanie konfrontacji miało też i słabe strony, ponieważ ilość dostępnego pokarmu dla rosnącej populacji była niewystarczająca.

Ludzie morza skupieni na zgładzeniu za wszelką cenę ukrywających się na pływających trzcinach zaczęli w centrum konfliktu kierować swoich najlepszych wojowników. Osłonę pola walki powierzono znacznie mniej doświadczonym i nowicjuszom. Zamiast skupić się na wyznaczonych zadaniach, szybko utracili czujność i pozwolili przemknąć się niepostrzeżenie swoim wrogom, dając mi się zaskoczyć.

Ten atak miał być decydujący i przeprowadzony wszystkimi dostępnymi siłami. Włączono do niego nawet lżej rannych, których przez największą kipiel miały holować najsilniejsi wojownicy z jednostek świeżo przybyłych. Koncentracja wojsk od chwili sygnału o rozpoczęciu natarcia była nie tylko dla strażnika doskonale widoczna. Nair, Mino i wilczały już z daleka obserwowali wynurzające się zgrupowanie i wychodzące z niego natarcie. Silne prądy i dość płytka woda uniemożliwiły im skryte podejście, a wąski przesmyk mocno ich spowolnił. Kiedy dwie trzecie sił zbliżyło się do trzcinowego statku, nastąpił atak z tyłu. Kilkunastometrowe macki zgarniały Biskupów Morskich w wielkie pęczki i ciskały nimi o największe skały. Wrzask miażdżonych, roztrzaskiwanych rozchodził się w powietrzu i zdekoncentrował szpicę docierającą do burt trzcinowego statku. Zanim zorientowali się co dookoła ich się dzieje, między nimi pojawiły się stwory wyglądające jak skrzyżowanie ryby i węża. Duże Lewiatany atakowały zaplecze na otwartym morzu, które miało zapewnić potrzebną operacyjną przestrzeń. Wielkie Krakeny przedarły się brzegiem i wykorzystując zawsze wolną którąś z dziesięciu macek, uderzyły od strony lądu.

Nair, tak jak przy wszystkich poprzednich pojedynkach wiedział, że strażnik nie przyjdzie z pomocą i nie posłuży się niszczycielskim światłem, z obawy uszkodzenia trzcinowego statku. Odsiecz może nastąpić tylko w przypadku zagrożenia jego życia, lecz niczego i nikogo innego.

Podczas zmagań odwiecznych wrogów los statku i jego załogi, pomimo że wyjątkowy, ponieważ jest pierwszy od upadku wysoko rozwiniętej cywilizacji, zwaśnionych stron nie obchodził. Gdyby przypadkiem jakaś grupa ludzi morza schroniłaby się blisko niego z pewnością zostaliby stratowani przez jakiegoś Krakena, albo zmiażdżeni przez zawracającego lewiatana.

Centrum walki powoli przesuwało się na otwarte morze, gdzie każda z wałczących stron miała więcej miejsca do manewrowania, podczas przegrupowywania. Pochłonięci wzajemnym niszczeniem, odwieczni wrogowie zapomnieli o trzcinowym statku i jego załodze. Zmagania trwały pomimo ponoszonych wielkich strat, nikt nie chciał zrezygnować z chęci zapanowania nad innymi mieszkańcami wodnych głębin. Doskonale było to widoczne z pokładu statku, a z orbity wręcz idealnie i z tej perspektywy można było ocenić ich wielkość. Dopiero późnym wieczorem dało się zaobserwować wykrwawienie i wyczerpanie stron, co skutkowało zmniejszeniem intensywności zmagań.

Nowy człowiek w przeciwieństwie do swojej partnerki i wilczałów pomimo zmęczenia nie zaniechał wypatrywania zagrożeń ze strony maruderów, dezerterów i nie podziwiał krwawego widowiska. Pospiesznie oceniał stan jednostki i kiedy morze cofnęło się podczas odpływu, zszedł na skały, by sprawdzić, czy nie doszło do zniszczeń poniżej linii wodnej. Kiedy nie dostrzegł większych uszkodzeń i upewnił się, że statek zdolny jest do dalszego rejsu, pozwolił sobie na chwilę relaksu. Wtedy pierwszy raz przyjrzał się żyjątkom wegetującym w miejscu wpływów i sadząc po występującym bogactwie i różnorodności cześć z nich musiała być jadalna, lecz w obecnej chwili swoimi spostrzeżeniami nie chciał dzielić się ze strażnikiem, skupionym na obserwacji oddalającego się od nich pola walki.

Załoga trzcinowego statku dopiero po kilku dniach pobytu w skalistej zatoce, gdzie smród rozkładających się ciał wodnych stworów uniemożliwiał oddychanie i powodował zawroty głowy, dostała pozwolenie od Neczeru na kontynuowanie rejsu. Strażnik przez cały czas po zakończeniu walk obserwował uważnie wszelkie ruchy w morzu i wypatrywał zagrożenia.

- Wypływamy – powiedział Nair pod sam koniec przypływu, przerywając mamrotanie pod nosem, ponieważ w tym momencie prądy morskie straciły swoją siłę i nie groziło im rozbicie się o skały przy wychodzeniu na otwarte morze.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania