Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 36

Wielki potwór w przeciwieństwie do małego miał grubą skórę. Nair widząc ich porowatość i fałdy tłuszczu, miał duże wątpliwości, czy tym razem ostre liście są w stanie powstrzymać monstrum. Gdyby brzeg porastały wysokie krzewy o niezwykle długich trujących ostrych kolcach. Najprawdopodobniej miałby, jakąś szansę, a tak musiał liczyć kolejny raz na szczęście.

Nieznajomość budowy wodnego stwora oraz jego możliwości i wytrzymałości przy przemieszczaniu się po twardym gruncie. Niezwykle mocno nadszarpnęły nerwy, wszystkim zgromadzonym na brzegu. Jakakolwiek ucieczka od jednego zagrożenia mogła dość szybko skończyć się drugim w postaci Renerów lub Expos. Najprawdopodobniej istniały jeszcze inne nierozpoznane niebezpieczeństwa, a na jakąkolwiek pomoc jako obcy na nieznanym terenie nie mogli liczyć.

Przerośnięty potworek niezwykle sprawnie poruszał się w wodnym środowisku, gdzie działała na niego spora wyporność. Czuł się tam doskonale i gdyby nie został sprowokowany, z pewnością dalej czekałby na dnie na jakąś ofiarę. Śmierć jednego z jego licznych potomków nie stanowiła dla niego problemu, zwłaszcza gdy któryś zbyt blisko podpłynął i stawał się jego pokarmem. Gdyby nie zjadał własnego potomstwa, wkrótce w zbiorniku wodnym zabrakłoby ryb, jego głównego składnika diety, a wtedy by głodował. Jako hermafrodyta nie miał problemu z posiadaniem potomstwa. Bardziej niepokoił go nadmiar i niemożliwość powstrzymania wytwarzania własnych miniaturowych kopii, które o ile miały dostęp do żywności, błyskawicznie stawały się dorosłymi. Poczwara, nie mogła dopuścić do powstania jakiekolwiek konkurencji. Dlatego nikomu nie pozwalała na zbliżanie się do jej żerowiska.

Płycizna i grząskie dno spowalniały przemieszczenie, co z brzegu zauważył Nair. Natychmiast opuścił miejsce, do którego prowadziło piaszczyste dno i ciągnąć za sobą gałęzie z ostrymi liśćmi, przybliżył się do wodnego stwora, lecz był tam grząski teren. Poczwara zareagowała na ten ruch i szybko chciała jeszcze bardziej skrócić dystans.

Wpływający w tamtym miejscu od wielu lat potok, naniósł sporo materiału organicznego, który zaległ grubą warstwą na dnie. Podczas butwienia i gnicia powstało bagno, porośnięte gęstą trawą. Patrząc z oddali, podłoże wydawało się równe i solidne. Prawie niczym nie różniło się od okolicznych łąk, gdzie z ochotą paśli się roślinożercy. Inne zwierzęta nie podchodziły do wodopoju od tej strony, ze względu na utrzymujący się zapach. Aromat przy każdym kroku, podczas zbliżania się do wody, stawał się duszący. Powstający biogaz, wraz z unoszeniem, zmniejszał swoje stężenie i kilka metrów nad bagnem, już nie zagrażał nikomu.

Nair, porzucił prawie wszystkie gałęzie z ostrymi liśćmi, by mieć większą swobodę w przemieszczaniu. Pozostawił w swoich dłoniach tylko dwie najgrubsze, na których wisiało zaledwie kilka biologicznych ostrzy i niezwykle ostrożnie wszedł na bagno. Wystawiał się nie tylko na możliwość ataku, lecz na ryzyko utonięcia w brei. Niestabilne podłoże spowolniło jego ruchy, a on mając tylko do asekuracji dwa liche patyki, jakie miały zapobiec wciągnięciu w glebie, nie machał nimi. Pozwolił sobie tylko na krzyk. Głosem chciał sprowokować monstrum. Wszelkie inne, nawet najmniejsze ruchy ciała, mogły spowodować wibrację, a to przekładało się na pogrążaniu w mazi.

Wodny stwór, doskonale widział swojego wroga, a do jego uchwycenia, był zmuszony do zrobienia zaledwie do kilku drygnięć. Przemieszczanie w wodzie przychodziło mu z łatwością, lecz trafił na grząski grunt i ruchy stały się znacznie trudniejsze. Tylko dwunożny przemieszczał się, jeszcze wolniej od niego i to go zmobilizowało. Skorygował nieznacznie swój marsz, skrócił drogę i prawie natychmiast zagłębił się grząskim trzęsawisku.

Pierwotne w tym miejscu znajdowało się zakole skalistego koryta niewielkiej górskiej rzeki i nic nie wskazywało, że krajobraz w tym miejscu ulegnie radykalnej zmianie. Okolica była pozbawiona aktywności sejsmicznej i przez setki tysięcy lat prawie nic w niej się nie zmieniło. Liche gleby, żwir wymieszany z gliną i dość miękkie skały nie zachęcały do zakładania siedlisk. Nawet las nie chciał zapuścić w tym miejscu korzeni. Wzgórza opanowały krzewy i marna trawa, na której wypasano przez wieki stada kóz, lecz tylko wczesną wiosną. W pozostałych porach roku kraina była prawie niezamieszkała, z wyjątkiem kilku miejsc w pobliżu okresowej rzeki. Pewnego dnia na kilka lat przed upadkiem wysoko rozwiniętej cywilizacji, rozpoczęto budowę sztucznego zbiornika. Wydajność źródła była zbyt skromna nawet dla stu gospodarstw domowych w okresie całorocznym. Jednak niewystarczające zasoby pitnej wody, pomimo nieopłacalności inwestycji, zmusiły okoliczną ludność do sięgnięcia i po te skromne zasoby. Wkopano się w grunt głęboko, na dużym obszarze i liczono na wypełnienie zbiornika bardziej anomaliami pogodowymi, niż dopływem. Nigdy nie udało się napełnić sztucznego jeziora nawet w połowie, lecz po pobliskiej detonacji kilku głowic jądrowych i zagładzie ludzkości, pompy przerwały pracę. Noc atomowa, jaka po kataklizmie nastała i padające w tym czasie ulewne deszcze, zapełniły nieckę. Kiedy słońce po kilku latach przebiło się przez chmury i nastały względne pory roku, ocalałe ptactwo wodne zaczęło odwiedzać powstałe jezioro. Roślinność przy zmianie klimatu i dostępie do wody wprost eksplodowała w niespotykaną wcześniej obfitość, a wraz z nią rozrósł się świat zwierzęcy. Jednak pewnego dnia jakaś ptaszyna, uciekając przed pożarciem, przytargała na sobie malutkiego wodnego potwora. Stwór błyskawicznie urósł, jego potomstwo opanowało płycizny i nastąpił pogrom. Tylko niewielkiej części zwierząt, udało się uciec. Tylko już nigdy nie powróciły do niebezpiecznego miejsca.

Stwór urósł, lecz wiecznie głodował i pożerał wszystko jadalne w zasięgu jego licznych oczu. Dość szybko nauczył się polować na wszelkie żywe istoty, które chcąc skorzystać z wodopoju, zbliżyły się do brzegu. Czasami był to pokarm na dwóch nogach, jednak polowanie na nich przychodziło mu z łatwością. Dlatego nie rozumiał i ciekawiło go, dlaczego ten zachowuje się zupełnie inaczej od tamtych. Zamiast uciekać, pozostał w pobliżu i utrzymywał stale niewielki dystans. Wodne stworzenie wykorzystując wszystkie swoje macki zakończone szczypcami, odbiło się od dna i wyskoczyło w kierunku zdobyczy. Spory własny ciężar i gruba pokrywa, bagiennej roślinności nie pozwoliła, na uniesienie się ponad powierzchnię. Dwie uwolnione w pełni macki, wyciągnięte maksymalnie do przodu, ominęły o włos uchylającego się dwunożnego. Kiedy dotknęły brejowatej powierzchni, szybko zagłębiły się w nią i zaczęły ciągnąć w dół.

Napastnik długo nie wiedział, że stał się ofiarą bagna. Przez pewien czas liczył na odbicie się od twardego podłoża. Tylko dno sporo się zagłębiało, ponieważ w tym miejscy znajdował się wcześniej osadnik, wyłapujący nieczystości i dla bezpieczeństwa obudowany solidną kratą. Stalowe pręty przerdzewiały, pod wpływem naporu z góry pozaginały i złapały macki. Gdyby stwór nie starał się, zbyt szybko wyciągnąć kończyn z pewnością nie znalazłby się w pułapce. Jednak wystarczył tylko jeden, który ostrym końcem przebił grubą skórę. Ból spowodował szoki i spotęgował chęć szybkiego wydostania się z matni, co skutkowało dalszemu pogrążaniu się w bagnie. Tonący potwór, zanim jego otwory nie wypełniła breja, wydał krzyk, jaki sprawił ból Nairowi. Wilczały, pomimo zatkania uszu woskiem też go usłyszały i powszechnym skomleniem wyraziły swoje odczucia.

Jeszcze długo na powierzchni bagna trwała kipiel, świadcząca o próbie uwolnienia się potwora. Nowy człowiek z napięciem czekał, czy stwór nie wyswobodzi się i nie wyskoczy na powierzchnię, by go pożreć, albo w drodze rewanżu uśmiercić.

Neczeru, korzystając z okienka pogodowego, przez pewien czas obserwował zmagania wysłannika, lecz nie zakłócał jego skoncentrowania. Pozwolił mu na pełne podejmowanie decyzji i dokonywanie własnego wyboru, ponieważ w każdej chwili mógł utracić z nim kontakt. Anomalia pogodowe, jakie istniały na obszarze występowania gejzerów i wód termalnych, były nieprzewidywalne i przebiegały gwałtownie. Dlatego ograniczył swoją rolę do niemego świadka wydarzeń i gdyby miał dłonie, trzymałby za nowego człowieka kciuki.

Były Łuskowiec, zastygł nieruchomo w bagnie i czekał na wynurzenie wodnego potwora. Długo trwało po zaniknięciu wszelkich oznak aktywności pod powierzchnią, zanim zdecydował się na opuszczenie bagna. Stale obawiał się mniejszych ataków równie niebezpiecznych kopii. Jednego był pewien po spotkaniu ze stworem, że nie powstał on w procesie ewolucji, tylko w jednym z licznych tajnych laboratoriów, jakie istniały przed upadkiem wysoko rozwiniętej cywilizacji.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania