Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 33

Dostał jeszcze drugi bodziec, a mianowicie chęć rewanżu nie tylko na Expos, lecz przede wszystkim na podstępnych Renerach. Najbardziej był wściekły, że tak łatwo dał się podejść i o mało swoją łatwowiernością nie doprowadził do tragedii. Nawet nie próbował swojej głupoty usprawiedliwiać, przez odwoływanie się do życia na pustyni, gdzie coś podobnego nie istniało. Pozory go zmyliły, szczególnie płaczliwy wzrok i przyjemny wyraz pyszczka. Kiedy o tym myślał, krew w żyłach mu się burzyła i miał niesamowita chęć dokopania czteronożnym pokrakom.

Sztuczna inteligencje ze zrujnowanego kompleksu najbardziej zainteresowała wzmianką o ludziach. Neczeru w przeciwieństwie do produktów upadłej cywilizacji swój priorytet lokował we florze i faunie, a nie w tych, co doprowadzili do niespotykanej w dziejach Ziemi katastrofy. Interesowała go przede wszystkim właściwość gleby, klimat w porze letniej i występowanie ekstremalne niskich albo wysokich temperatur. Priorytetem dla niego była strefa podzwrotnikowa, która gwarantowała największą różnorodność i niesamowite bogactwo występowania gatunków. Jednak na Ziemi po kataklizmie niczego takiego nie było i prawdopodobnie nie będzie w najbliższej przyszłości. Występowanie wód geotermalnych, gejzerów, mogło w niewielkim stopniu uzupełnić te kryteria, albo zapewnić odpowiednie warunki na niewielkim obszarze. Jeżeli mikroelementy i pierwiastki zdolne zasilić rośliny sprzed potopu przetrwały.

Nair, żeby czegokolwiek dokonać, a zwłaszcza zmienić na własną korzyść w miejscu, w jakim się znalazł, potrzebował wsparcia wilczałów, zwłaszcza ich niesamowitej przebiegłości. Podczas ostatniego incydentu, kolejny raz dały dowód wielkiego przywiązania do niego i przebiegłości w przychodzeniu z odsieczą. Cokolwiek dla nich zrobił, otrzymywał przynajmniej dziesięciokrotnie więcej, niż im ofiarował. Najgorsze, że nikt nie był mu w stanie pomóc i musiał liczyć na siebie, ponieważ Aniołowie tylko ględzili o zagłuszaniu sygnału. Zdaniem ich powinien dotrzeć do nadajnika i go wyłączyć, lecz wcześniej musi zlokalizować miejsce, w którym działa i odłączyć jego zasilanie. Zadanie byłoby bardzo łatwe, gdyby na powierzchni istniała sieć anten i strażnik dokonałby ich zlokalizowania. Tylko niczego podobnego swoich wszechwidzącym wzrokiem nie dostrzegł. Dlatego pozostało inne przypuszczenie o pochodzeniu i podejrzenie padło na jego emisję spod powierzchni, co nie rokowało dobrze.

Nowy człowiek, będąc w podziemnym zrujnowanym kompleksie, spotkał się z określeniem prowizorycznego rozwiązania problemu i tam po raz pierwszy je zastosował. Kiedy stanął przed wyzwaniem niemożliwości, zaczął gorączkowo rozmyślać i skojarzył to powiedzenie z wyzwaniem, które miał do rozwiązania. Prawie natychmiast przypomniało mu się, jak się później okazało, żartobliwe ostrzeżenie podczas wręczania prezentów podczas opuszczania doliny. Niezauważony wcześniej stworek przypominający zlepek suchych patyków, zakończonych okrągłą głową, dłońmi i stopami podczas wręczania nieregularnego kremowego walca powiedział.

- Pragnę Ci wędrówce ofiarować woskową świecę, która jest produktem podziemnych pszczół i ma nadzieję, że w razie potrzeby poświecisz sobie drogę w ciemności. Tylko nie trzymaj ją w cieple, ponieważ się roztopi. Jeżeli zawsze będzie prowadziło cię światło, to zalep sobie nią jakąś dziurę.

Słowa wypowiedziane najprawdopodobniej dla wyróżnienia swojego daru od innych równie egzotycznych wręczanych wędrowcowi. Widocznie zapadły mu w pamięci i niespodziewanie trafiły na podatny grunt i zaczął o nich rozmyślać. Wtedy wystarczyła chwila i wpadł na znakomity pomysł, lecz zanim cokolwiek zrobił, musiał go skonsultować z Aniołami, żeby wilczałom krzywdy nie zrobić. Bardzo ucieszył się, gdy dowiedział się, że ludzie od bardzo dawna używali woskowych zatyczek do uszu przy różnych okazjach i z tego powodu nikomu krzywda się nie stała. Wyjątkowo często pszczeli wosk, podobnie jak miód służył jako lekarstwo.

Wysłuchując opowieści o pszczołach, przy okazji dowiedział się, jak bardzo im ludzie przed upadkiem zaszkodzili. Wtedy stale we wszystkim dążyli do zwiększania wydajności kosztem gleby, roślin i zwierząt. Chciwość ich i pazerność dosięgła również pożytecznych owadów. Zaczęli tworzyć krzyżówki z różnych gatunków pszczół, niektóre bardzo ekspansywne, aż całkowicie wytępili dzikie mało wydajne w pozyskiwaniu miodu. Powstałe hybrydy znacznie więcej zbierały, lecz okazały się nieodporne na choroby, które niszczyły całe roje. Epidemie dziesiątkujące pasieki powstrzymywało systematyczne podawanie lekarstw, a bez nich zamierały. Dlatego przetrwanie przez nie kataklizmu wysokorozwiniętej cywilizacji, graniczyło niemal z cudem, inaczej wszelkie życie dobiegłoby końca.

Kiedy nowy człowiek podjął decyzję o zatkaniu woskiem uszu wilczałów i w ten sposób wyłączenia jednej z wielu, lecz niezwykle ważnej zdolności. Naszła go refleksja, czy dobrze robi, skracając dystans do tych niezwykle niebezpiecznych zwierząt i czy one zgodzą się na to, w jaki sposób chce tę zawartą nić przyjaźni wykorzystać. Tym bardziej że jeszcze kilkanaście dni wcześniej za samo zbliżenie się do młodych mogły go zaatakować. Teraz siedząc w głębokim śniegu, przytulony plecami do leżącego Jeleniowca, chronił się częściowo przed zimnem i wiatrem, najmłodsze same podchodziły do niego. Pozwalały się głaskać, a on do końca nie był pewny, czy nie zamierzają zaatakować rogacza. Dopóki trwała zgoda, czerpał z tego kontaktu nie mniejszą radość od nich i z przyjemnością dotykał miękkiego futerka, pod czujnym okiem matek.

Nadeszła chwila, lecz czy odpowiednia tego nie wiedział, jednak musiał podjąć ryzyko i wyzwanie. Dlatego zawołał towarzyszące mu najdłużej dwa wilczały. Użył do tego dwóch słów w swoim rodzimym języku, jakimi określa się źródło wody i szczęście. Robił tak z dwóch powodów, brzmiały zgoła inaczej, lecz w sobie zawierały pozytywną energię, a ona potrafiła przemówić nawet do nieznajomych.

Wystarczyła chwila, by dwa potężne samce przez zwały śniegu przedarły się do niego. Od samego początku, w przeciwieństwie do istot rozumnych miał problem z porozumiewaniem się z nimi. Tamtym wystarczał przekaz myślowy i odpowiadały, lecz przy wilczałach takiego użycia się obawiał. Zazwyczaj używał prostych przyjaznych słów i gestów dłoni. Sytuacja, w jakiej się znaleźli wymagała nadzwyczajnego podejścia i takich samych środków. On i książę powoli zamarzali i jedynym dla nich ratunkiem było przedarcie się do krainy gorących źródeł oraz gejzerów. Dopiero tam mogli przeczekać zimę i wiosną ruszyć w dalszą podróż. Dlatego z tego powodu zaczął mówić i przekazywać słowa w myślach i po pewnym czasie uświadomił sobie, że jego taktyka przyniosła pozytywny skutek. Dostał zgodę na zatkanie uszu woskiem i dokonania rekonesansu na terytorium Expos.

Zanim wilczały wyruszyły, przeprowadziły kilka krótkich wypadów, a Nair w tym czasie dokonywał korekty w wielkości i kształcie zatyczek. Dopiero gdy upewnili się o ich skuteczności, zwiadowcy, zachowując czujność, wyruszyły nocą na wrogi dla nich teren.

Zaledwie dzień wcześniej wędrowiec i Anioły dysponując zgromadzoną wiedzą, uważały je za najbardziej niebezpieczne zwierzęta za górami. Jednak niewielkie Renery zniszczyły dotychczasowe ustalenia i podważyły zasady dokonywania ocen, co jest przyjazne w misji dla wysłannika, a co wrogie. Najgorszym i najbardziej niewskazanym w tej podróży było słabe wyposażenie Łuskowca w sprzęt ochronny osobistej i służący do obronny.

Noc Nairowi dłużyła się, ponieważ na mrozie i w śniegu nie mógł zasnąć. Zgodnie z zaleceniem Aniołów, systematycznie musiał wstawać i dokonywać ćwiczeń, które pobudzały krążenie i rozgrzewały mięśnie. Częste wstawanie, służyło też wypatrywaniu potencjalnych wrogów. Pogodny mroźny ranek przyniósł ze sobą poprawę widoczności i od tego momentu był w stanie dostrzec zagrożenie dużo wcześniej. Najchętniej opuściłby zimne miejsce, lecz przynajmniej w nim mógł czuć się bezpiecznie.

Wilczały wróciły dopiero po południu i już na wstępie uprzedziły o nadchodzącym ataku dużego stada Renerów. Szans na obronę przed tak liczną grupą nie było, więc jedynie fortel mógł ich wszystkich uratować.

Sztuczna inteligencja ze zrujnowanego podziemnego kompleksu, na podstawie zebranych danych przez sztucznego staroegipskiego satelitę, opracowała plan sprowadzenia lawiny. W tym celu Nair, Jeleniowiec z watahą wilczałów musiała zwabić Renery do wąwozu, nad którym powstały potężne nawisy śnieżne.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania