Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 76

Jednak największe zmiany w dotychczasowym życiu społeczności, nastąpiły w osadzie nad brzegiem morza. Wcześniej wszystko było swojskie, choć nie zawsze sprawiedliwe i akceptowane przez większość, lecz własne. Niesprawiedliwe postępowanie warstwy uprzywilejowanej i czyny, usprawiedliwiane były długą tradycją nadmorskich terenów, czy ciągłym zagrożeniem od wszelkiego co obce. Kiedy ludność do tego przywykła i się z tym pogodziła, nagle wszystko zakorzenione zostało im zabrane, wraz z zacumowaniem przy ich brzegu nieznanego statku. Pływający na nim obcy dysponowali wielkimi mocami, które wywlekły na światło dzienne i wyolbrzymiały wszelakie ich zdaniem niecne uczynki. Złych szybko klątwą ukarali i każą albo będą zsyłać nieszczęścia, jak zapowiedzieli, bez względu na społeczną pozycję. Niewidzialnym nożem wycinali w lokalnej społeczności chore tkanki. Jeszcze przy tym twierdzą, że pozostawią tylko najzdrowsze fragmenty w tradycyjnym postępowaniu i pomogą im wkroczyć na sprawiedliwą demokratyczną drogę.

Rewolucję rozpoczęli od zacierania różnic społeczny, między gatunkowych i pozbawiając nieetycznie zgromadzonego majątku. Umiejętnie zachęcali do dzielenia się z ubogimi zapasami i miejscem w swoich domach. Początkowo dla bogatszych było to niesprawiedliwe i nie do zaakceptowania, lecz gdy się przekonali, że teraz nic nie ma za darmo, niechęć do innowacji dość szybko topniała. Ustanowione nowe prawa, wyraźnie określały zapłatę za korzystanie z czyjegoś wsparcia, mienia i gościnności. Jeżeli czegoś chciałeś, musiałeś za to zapłacić, chociażby opieką nad dziećmi czy chorymi. Nic nie było za darmo, a najwyżej prolongowane na określony termin.

Takie podejście nie odnosiło się do natury, która nagle w jakiś równie niewyjaśniony sposób stała się rozumnym organizmem. W jednej chwili wszyscy mieszkańcy Ziemi odczuwali jej nastrój i usłyszeli oddech. Miejsca, gdzie wcześniej nic nie chciało rosnąć i z jakiegoś powodu zamieszkać, cechowało rzężenie, charakterystyczne dla osób mających problemy z płucami. Odgłosy w miejscach najbardziej zdegradowanych były tak silne, jak u cierpiących na astmę. Właśnie w tych miejscach wszyscy chcący pozyskać drewno na opał albo do budowy mieli posadzić nowy las. Pomysł od samego początku wydawał się idiotyczny i niemożliwy do zrealizowania, ponieważ w tamtych miejscach, od kiedy sięgała ludzka pamięć, nic nie rosło. Gdyby tak było, już dawno zostałby zagospodarowany i przysposobiony pod uprawy. Jednak obcy i na to znaleźli sposób, rozdzielali pośród wszystkich chętnych niewielkie pojemniki z ziemią, w której ukryte było nasionko i informowali o kolejności sadzenia. Bardziej pracowici, zachłanni i łasi na wycinkę wyznaczonych chorych drzew, brali zalążki w dużych ilościach. Wszyscy, którzy zamierzali się tylko wzbogacić drewnem, lecz nie sadzić nowych, srogo się zwiedli, ponieważ pojemniki z nasionami potrafiły informować przybyszów, o tym, co się z nimi dzieje. Wszelka wyrządzana im krzywda, za sprawą matki natury przenosiła się na ludzi, którzy mieli zapewnić im opiekę we wczesnym stadium rozwoju. Kiedy do tego dochodziło, ziemia pod ich posłaniem trzęsła się, pękała tak długo i mocno, aż zniszczyła ich domy. Dobytek wraz z całą resztą był wchłaniany. Jeżeli znajdowały się tam nasiona, wyjątkowo szybko kiełkowały i tworzyła się kępa emigrującej roślinności.

Inaczej byli traktowani uczciwi, którzy wywiązywali się z przyjętych zobowiązań. Nigdy im nic nie groziło, a ich domostwa stawały się nowsze i bardziej okazałe. Nawet chylące się ku upadkowi siedziby odzyskiwały w jakiś zawiły sposób dawny blask.

Odwiecznie jałowa ziemia, gdy została obsiana, a nasiona do skiełkowania podlewane, przestała być przeklęta i na nią zaczynało wracać życie. Wcześniej omijające ją potoki jakby zaciekawione obecnością nieznanych im roślin, zaczęły podpływać do ich korzeni, by przejąć obowiązki od ogrodników, którzy szli sadzić nowe.

Osada powoli przekształcała się w urokliwe nadmorskie miasteczko, a jej centrum wyznaczała niedawno wzniesiona piramida. Miejsce te emanowało mocą uzdrawiania i gdy wieść o cudownych właściwościach się rozeszła, zaczęli przybywać początkowo starzy i chorzy, by w krótkim czasie przerodzić się w zorganizowane pielgrzymki pełne kalek. Dość szybko powstawało miejsce kultu, które niekontrolowane mogło przyczynić się do przyniesienia więcej zła niż pożytku. Zaistniała jeszcze potrzeba poinformowania ludności o nadchodzącym nieznanym i nowym. Nair, po ostrzeżeniu przez Mino o rodzącym się zagrożeniu, musiał odłożyć wszystkie inne sprawy pochłaniające jego czas i wystąpić w roli wysłannika Aniołów. Najlepszym miejscem do publicznego wystąpienia, jego zdaniem, znajdowało się w cieniu piramidy. Jednak istniało pewne niebezpieczeństwo, ponieważ występująca tam energia dla niego i sztucznej inteligencji była nieznana, niekontrolowana i niezbadana. Dlatego do przemowy wybrał miejsce jak najbardziej oddalone od najsilniejszego pola. Kiedy stanął na prowizorycznym podwyższeniu, odczekał chwilę, by zwrócić na siebie uwagę, a gdy to się udało, przemówił.

- Sprawiedliwi nie lękajcie się mojego głosu, podejdźcie bliżej, by posłuchać, co mam wam do przekazania. Serce moje raduje się, gdy widzę jak dobry lud w zgodzie i pokoju przyjmuje dary, jakie zsyła na was najwyższy. Jego zdolność uzdrawiania chorych i kalekich nie ma sobie równych. W zamian za swoją łaskę nie żąda zapłaty w postaci wznoszenia ołtarzy i modłów, lecz dobrych uczynków. Przez tysiąclecia wasi przodkowie wmawiali sobie i innym, że doceniają boskie dary i przestrzegają ustanowionych przez niego praw. Jednak ich uczynki świadczyły o czymś zupełnie innym, zamiast powielać dobro, czynili zło. Swoimi czynami niszczyli z mozołem i uporem dzieło stwórcy. Jednak On, niczym dobry gospodarz, który nie porzuca zniszczonych plonów na ziemi przodków i własnej chorej trzody, tylko stara się jak najwięcej uratować. Jako wszechmocny, wszystko mógł dokonać samodzielnie i w przeszłości wielokrotnie tak robił, lecz stworzeni przez niego ludzie, niszczyli jego pracę. Dlatego zmienił obowiązujące niedoskonałe prawa i zlikwidował bariery między swoimi światami. Wkrótce przekonacie się, jaki wielki wpływ będzie miał jego ostatni edykt nie tylko na waszą społeczność.

Przez cały czas przemawiania do gromadzonego się tłumu w pobliżu piramidy, strażnik, a wraz z nim komputery kwantowe w zrujnowanym podziemnym pustynnym kompleksie, dokonywali pomiaru pól. Przyrządy niczego niepokojącego i odbiegającego od stałej aktywności nie zarejestrowały, więc głos i wizję, jakie nawiedziły wysłannika, okazały się bardziej niezrozumiałe.

- Potomku ludów pustynnych zgodnie z dawnym proroctwem docierasz do miejsc, które od poczęcia przyzywają cię do siebie. Dlatego wszelkie twoje poczynania są ukierunkowane i muszą pogodzić wszystkie stworzone z wielkim pietyzmem światy. Mów o wszystkim, co usłyszysz czuwającemu w niebie, a on niech przekaże trwającym na pustyni z najmniejszymi szczegółami, ponieważ to wy i nikt inny ma wstawić się za rodzajem ludzkim przed sądem zwołanym przez kosmiczne inteligentne byty. Jeżeli tego nie zrobicie albo zaniechacie, wszelkie życie na Ziemi wkrótce wyginie. Straciłem cierpliwość do ciągłego ratowania ludzkości z opresji. Mam dość, chociaż kocham ich jak wszystkie inne dzieci, lecz te moje niesforne maleństwa, czynią zbyt dużo szkody. Jeżeli by tylko siebie niszczyli, pozwoliłbym im trwać w tym szaleństwie, lecz zabijają wszystko dookoła, a to przekracza wszelkie granice. Jesteś zbyt młody i nie możesz wiedzieć, jak moja łaska odwracała się od narodów postępujących okrutnie z innymi. Prawie wszystkie zostały dość szybko starte w pył, lecz niektórym pozwoliłem na więcej, ponieważ ich postępowanie równoważyło się i szala musiała się wyraźnie przechylić, by przeznaczyć je do likwidacji. Jeden naród był szczególnie długo obserwowany, z racji swojej nieświadomej umiejętności balansowania. Ludność tam była pracowita i w zdecydowanej większości cechowała ją dobroć. Jednak pewnego dnia umożliwiła powstanie władzy łotrów, a ona w swoich poczynaniach każdego dnia czyniła tylko zło. Początkowo skrzętnie ukrywali swoje zamiary i z pomocą rozpowszechnionej propagandy, wypaczali umysły i charaktery, by później przekroczyć fizycznie granice. Kiedy napadli swojego wcześniejszego sojusznika, jaki przez swoje uczynki miał przestać istnieć, żołnierze ozdobieni klamrami „Bóg jest z nami” zaczęli przelewać niewinną krew. Skala tego zjawiska była tak niesamowicie wielka, że w niektórych miejscach ziemia nie była w stanie jej wchłonąć. Sukcesy militarne trwały, aż bilans krzywd się nie zrównoważył, gdy do tego doszło, dobra passa od nich się odwróciła i zaczęli ponosić klęski. Przeciwnicy ich rośli w siłę, ponieważ oni nie wyrzekli się okrucieństwa na terenach podbitych. Klęska przyniosła straty terytorialne, otrzeźwienie i spojrzenie z innej perspektywy na swoje wcześniejsze cele. Jednak oprócz ciężko doświadczonych przez los niewiele ludzi przejęło się tą tragedią i czerpało z niej naukę, by świat stał się lepszy.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • NataliaO ponad rok temu
    Czytają Ciebie zawsze miałam wrażenie, że czytam poczciwego, mądrego człowieka. I tak zostało. Jak czytam tę historię to jak czytanie proroctwa, księgi, w której są pochowane wskazówki jak żyli przed 1 000 lat ludzie i jak istnieją obecnie, popełniając te same błędy.
    Ktoś tu dobrze napisał, że jakby coś na podobieństwo Diany, a mi jeszcze kojarzy się z inną książka, gdzie człowiek ma czasem bliżej do sztucznej inteligencji niż do drugiego człowieka.
    Tytuł mega, dialogi dobre, opisy cudo, a cała historia bardzo interesująca. Ten taniec ma coś w sobie.
    Miło było. Pozdrawiam :)
  • NataliaO ponad rok temu
    * Diuny
  • MarBe ponad rok temu
    Natalia, dziękuję za dobre słowa już na początku roku.
    Pozdrawiam :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania