Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 43

Najprostszym wyjściem, by rozwiązać wszelkie wątpliwości, było podejście w pobliże klatek i przekonanie się, o ich zawartości. Kiedy nowy człowiek z kroczącym mu po piętach Jeleniowcem, na kilka kroków się zbliżyli. Wszelkie odgłosy, jęki ucichły, jakby jeszcze chwilę wcześniej nie istniały. Zastąpiła je niesamowita cisza, którą zakłócał jedynie szum liści i pocierające się o siebie gałęzie. Dlatego w początkowe odczucie wkradła się niepewność co do dokładnej lokalizacji pochodzących odgłosów.

Regularnych czworoboków w dwóch rzędach stworzonych z gęstych szpalerów krzewów było sześć. Pochodzenie ich nie mogło być naturalne, ponieważ linie i kąty były niezwykle precyzyjne. Stworzenie i pielęgnacja nie tylko przy nasadzeniach wymagało zaangażowania nie jednej osoby, lecz całkiem sporego zespołu ogrodników, którzy sądząc po efektach, sporo się napracowali.

Podejście do pierwszego i jego obejście, podczas którego Nair z księciem uważnie wypatrywali wejścia, nie rozwiązało zagadki. Podobnie był z drugim, kolejnym i każdym pozostałym. Nowy człowiek spróbował nawoływaniem uzyskać jakieś rozeznanie, lecz na jego krzyki nie było odzewu.

- Co o tym sadzisz? – zapytał księcia.

- Według mnie, ktoś, lub coś jest w środku. Musiało spaść tam z góry i teraz z pewnością jest martwe – odpowiedział Yai.

- Kiedyś widziałem latającego niewielkiego stwora. Neczeru, nazwał go ptakiem, który znosi jajka i dzięki temu się rozmnaża. Tylko niczego takiego w tej krainie nie widziałem, a powinienem zobaczyć, skoro część gatunków, zdaniem strażnika, zimuje w ciepłym klimacie. Wysokie pasmo górskie uniemożliwia im imigracje w cieplejsze rejony, więc powinny mroźny okres spędzać w tym miejscu. Innym wytłumaczeniem ich nieobecności, jest wrogie dla nich środowisko. Teoretycznie istniało prawdopodobieństwo, że po upadku wysokorozwiniętej technicznie cywilizacji, przyleciał ocalały ptak z jakieś odległej krainy i nieopatrznie przysiadł na trującym krzewie, albo uschniętym z ostrymi liśćmi. Usiadł na gałęzi, został ranny i wzywał pomocy, dopóki starczyło mu sił. Kiedy nie wrócił, jego stado uznało to miejsce za niebezpieczne i wybrało miejsca do zimowania bardziej przyjazne.

Wilczały w tym czasie stały niedaleko i obserwowały. Żaden z nich nie podszedł w pobliże i nie sprawdził dokładnie terenu, co było u nich działaniem bezwarunkowym, wrodzonym, albo zakodowanym genetycznie.

Nair, zniecierpliwiony i zaskoczony niecodziennym zachowanie, pamiętając o zatkaniu im uszu, gestem reki zaczął zachęcać watahę do podejścia. Wcześniej tego nie musiał robić, chyba że chciał wysłać, któregoś na patrol. Tym razem kilkakrotnie machał, zanim jedna z samic nie zareagowała i nie podeszła do niego. Pozostałe drapieżniki utrzymywały dystans i nie było widać po nich chęci na zbliżenie.

Gestem zachęcał samicę wilczałów na zlokalizowanie wejścia do zielonego prostokąta, z którego pochodziły wcześniej odgłosy, lecz ona nie reagowała na jego polecenia. Zachowywała się, jakby była ułomna, albo on nie miał odpowiednich umiejętności do przekazania jej swoich oczekiwań. Nawet starania przesłania prośby mentalnie, nie przyniosły pozytywnego rozwiązania. Dopiero gdy książę przejął na siebie, obowiązek przekazu i go wykonał w sposób podstępny i zawiły, samica węchem przystąpiła do poszukiwania wejścia.

- Sprytnie i umiejętnie to zrobiłeś? – podsumował Łuskowiec.

- Powinieneś wiedzieć, że wilczały są łowcami doskonałymi i potrafią ze znacznej odległości zlokalizować fale mózgowe potencjalnych ofiar. Kiedy do tego dochodzi, nawiązują z nim relację i niepostrzeżenie się skradają. Jak zajmą najlepsze miejsce do ataku, przekonują przyszłą ofiarę do przemieszczania się w ich kierunku. Gdy zwierzak zauważy pułapkę, przeważnie jest już za późno. Wtedy śmiało można powiedzieć, że jest sobie winna i podczas jedzenia trawy powinna bardziej uważać. Dlatego samce naszych wszystkich znaczących rodów przechodzą od najmłodszych lat odpowiednie szkolenie, które umożliwia im umysłem wyprowadzenie w pole drapieżnika.

Samica, z nosem blisko ziemi powoli biegała między sześcioma czworobokami i starała się wywąchać miejsce, przez które najczęściej przechodzono. Gdy niczego takiego nie stwierdziła, powróciła do watahy, przekazując Jeleniowcowi wnioski.

- Istnieją liczne ślady zapachowe, że wchodzono w te krzewy wielokrotnie, podobnie było z wychodzeniem, lecz nie robiono tego w jednym miejscu, tylko dowolnie jakby nie istniała żadna bariera.

Nair, podszedł blisko w pobliże prawie litej ściany zbudowanej z wysokich krzewów i delikatnie dotknął pnia. Neczeru, dokonał błyskawicznej analizy składu chemicznego i wyniki przekazał wysłannikowi. Niczego niepokojącego w sokach roślinnych i korze nie wykrył. Kiedy tego dokonał, wówczas wysłannik dotknął delikatnie zielono błękitnych błyszczących liści. Część z nich zachowała ślady innego krótkotrwałego układu i pomimo upływu czasy, była tym zdarzeniem oburzona. Układ taki wymuszał na nich cykl odpowiednich dźwięków, który kilkakrotnie powtarzany wywierał na nich korzystny dla wchodzącego położenie. Powrót do układu wyjściowego, jaki zastali, następował w podobny sposób, tylko w odwróconej sekwencji.

Łuskowiec, takie rozwiązanie już na wstępie potraktował jako sztuczne uwarunkowanie i w żadnym przypadku nie mogło pochodzić ze źródła naturalnego. Odtworzenie cyklu dźwiękowego nie mogło zostać przez nich wykonane, ponieważ coś takiego nie zostało zarejestrowane. Istniało rozwiązanie siłowe, lecz sforsowanie naturalnej bariery, stanowiło spore wyzwanie, a opłacalność była nieznana.

Gdyby nie przypadkowy wyraźny jęk, Nair, nie podjąłby próby siłowego wtargnięcia do wewnątrz. Sięgnął po ostateczność, czyli po ostry metalowy nóż z czasów upadłej cywilizacji i zamierzał dokonać nim rzeczy niezwykle pracochłonnej, a mianowicie przecięcia grubego jak ręka pnia wysokiego krzewu. Dłubanie w rosnącym i pełnym soków drzewie wydawało się pracą syzyfową, która mogła potrwać i kilka tygodni. Jednak pierwsze cięcie i obfitość lepkiego soku, jaki w konsekwencji przyniósł, zaskoczył go do tego stopnia, że przyciągnął do siebie ręce. Kiedy się ochłonął, przemyślał ponownie swoją decyzję i zamierzał pomimo dodatkowej trudności kontynuować wykonywanie wyłomu w palisadzie, coś uległo zmianie. Pniak krzewu po zbliżeniu noża, wyraźnie zadrżał, jakby obawiał się kolejnego ciosu i chciał uniknąć nowego cięcia. Łuskowiec zauważył te zmiany i delikatnie dotknął kory ostrzem. Roślina musiała wyczuć zagrożenie i wyraźnie odsunęła się od ostrej stali. Każde nowe przyłożenie metalu, spowodowało dalsze unikanie zranienia. Cierpliwość, konsekwencja doprowadziła do powstania wyłomu w zwartej plątaninie kłączy i to bez niepotrzebnego niszczenia. Praca dobiegła końca i przyszła kolej na kolejny krzew w szpalerze.

Nowy człowiek spodziewał się, że następny krzew będzie zmuszony skaleczyć, by skłonić go do podobnego odchylenia. Zanim posunął się do ostateczności i doprowadzeniem do ochlapania się sokiem roślinnym, spróbował coś, co przy pierwszym nastąpiło później. Ostrzem bardzo delikatnie nadciął korę i czekał na zareagowanie krzewu. Kiedy to nastąpiło, podsuwał i czekał na unikanie zranienia. Pozostałe pobliskie krzewy, najprawdopodobniej przekazały sobie w jakiś sposób sygnał o zagrożeniu i sposobie unikania ran, ponieważ już żaden nie marudził z odsunięciem.

Kiedy otwór do swobodnego przeciśnięcia został utworzony, Nair, ostrożnie wsunął się do środka. W pomieszczeniu stworzonym przez rośliny, w jakim się znalazł panował półmrok, przez chwilę oczy potrzebowały czasu na przystosowanie się do skromnego naświetlenia. Gdy to nastąpiło, ujrzał porozmieszczane wzdłuż ścian dzieci w różnym wieku, ssące odcięte drobne gałęzie, lub przy braku głowy albo ust, przez kończyny były z nimi zespolone. Wszystkie były mocno zdeformowane i już przy pierwszym spojrzeniu, wydawało się, że nie powinny dożyć nawet tych lat.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania