Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 88

Mino, przebywając pośród niezwykłych bardzo inteligentnych form życia, nie czuła się wyobcowana i osamotniona. Partner uprzedził ją, że często oni nie oddychają tak jak ona tlenem, lecz żyją dzięki czemuś, co ją by ją zabiło. Najbardziej zafascynowana była przedstawicielką syren, która potrafiła funkcjonować przez pewien czas z dala od środowiska wodnego i zadowalała się ziemskim powietrzem. Jednak dla bezpieczeństwa i wygody stale przebywała w skafandrze. Dzięki niemu zachowywała sylwetkę w pionie i w razie konieczności mogła go uszczelnić, by wypełnić go odpowiednią dla siebie wodą. Kiedyś na długo przed upadkiem wysokorozwiniętej cywilizacji istniała bardzo podobna na Ziemi. Tylko zanieczyszczanie środowiska doprowadziło do jej zniszczenia. Mechaniczne i chemiczne oczyszczanie nie było w stanie jej ożywić i pozostawała martwa. Pomimo upływu długiego czasu od upadku odzyskała niewielkie właściwości. Zbyt mocno odbiegała od tej, w jakiej mieszkały i oddychały syreny w środowisku wodnym swojej wodnej planety.

Samicę urodzoną w podziemnym królestwie bardzo intrygował kształt fizyczny niespotkanej wcześniej rasy wynikająca z połączenia człowieka i ryby. Patrząc na nią, miała dużo wątpliwości, gdy usłyszała od niej, że jej rasa wyewoluowała i egzystuje w środowisku wodnym daleko od drogi mlecznej, ponieważ taka forma życia równie dobrze mogła powstać za sprawą szalonych naukowców ingerujących w prawa natury przed upadkiem. Nurtowały ją wątpliwości, czy aby nie mieszka gdzieś niedaleko i teraz tam znika na dłużej jej partner. Powodowana nieznaną jej wcześniej zazdrością próbowała nakłonić syna, by ten dowiedział się wszystkiego o ojcu, ponieważ podejrzewała, że być może to on nie pochodzi z tego świata i tylko przybył do świata żywych z jakąś misją. Pojęcie kosmosu, galaktyk było jej zupełnie obce, lecz miejsce, gdzie przebywała jej dusza po uwolnieniu się z ciała, już nie.

Synek, z jakiegoś powodu nie zamierzał uspokajać podenerwowanej matki i wprowadzać ją w szczegóły misji ojca, o której wydawał się wszystko wiedzieć. Przynajmniej tak wynikało z przekazywanych przez niego do dziwnych gości przekazów myślowych. Niezwykła werbalna konferencja umykała i mocno wykraczała poza zdolność zrozumienia nieznanej Mino wiedzy i zawiłych zagadnień technicznych, o których nigdy wcześniej nie słyszała.

Kiedy uważnie spojrzała na partnera, wyczuła w nim podobne zagubienie, jakie towarzyszyło jej podczas wsłuchiwania się w przekazywane skoncentrowane myślowe przekazy. Gdy Nair, dostrzegł jej zainteresowanie, jego widmowa postać zafalowała, jakby traciła kontakt z rzeczywistością. Zjawisko to zaniepokoiło partnerkę i uzmysłowiło jej, jaki ma wielki na niego wpływ. Tylko ona robiła to nie ze zwykłej ciekawości, lecz z troski i dlatego przejawiała nadmiar zainteresowania, tym co robi. Natomiast on chcąc uniknąć niepotrzebnych pytań, nakłonił dwie samice do wspólnego dialogu. Pół kobiety i ryby wydawała się doskonale zaznajomiona z Ziemią w czasach na długo przed upadkiem wysokorozwiniętej cywilizacji. Nieskrępowanie i z przekonaniem mówiła, że jej przodkowie wyemigrowali z Ziemi na długo przed niekontrolowanym postępem, nietolerancją i ludzką agresją do innych form życia. Przytaczała wspomnienia rodzinne o miejscach i wydarzeniach wspólnych dla człowieka i jej rasy. Dziwnym trafem część z nich przetrwała do narodzin Mino w formie legend i baśni. Ukryta przed wzrokiem bajarza w pojemniku na odpadki, wsłuchiwała się w bajeczkę o małej syrence i niewdzięcznym ludzkim księciu, który szybko zapomniał o poświęceniu, na jakie dla miłości do niego zdecydowała się piękna syrena. Dziecko Sardów wsłuchując się w nią, sporą część z opowiadania przypisała własnym przeżyciom. Wtedy jeszcze nie przypuszczała, że pewnego dnia opuści podziemia i zamieszka pod gwiazdami i słońcem. Prawdopodobnie wtedy nawet najznakomitszy jasnowidz nie był w stanie przewidzieć splotu wydarzeń, które doprowadziły do przemiany i urodzenia ludzika. Dlatego nie oceniała poświęcenie kobiety z ciałem człowieka i ryby, tylko oceniała to pożądanie z własnej perspektywy. Jakakolwiek analiza doprowadzała do jednego wniosku, jeżeli to prawda to tak miało być i nikt tego nie mógł zmienić, ani się przeciwstawić.

Porwania ludzi i eksperymenty przeprowadzane na nich przez inne inteligentne międzygalaktyczne formy życia, które za wszelką cenę pragnęły zdominować lepszych od siebie, nie tylko mogły, lecz doprowadzały do szybkiego powiększania czarnych dziur na obszarze całego kosmosu. Zjawisko powstawało, ponieważ uprowadzani odczuwali pierwotny strach i poddawali się panice, co skutkowało negatywnym emanowaniem cząstki boskiej, a ta oddziaływała na cały wszechświat i wszystkie galaktyki. Najmniej winna za powstawanie niewyobrażalnego zagrożenia okazywała się uprowadzana ludzkość, ponieważ uprowadzani intuicyjnie się tylko bronili, lecz z braku wypracowanych technik samokontroli rozprzestrzeniali tylko zło.

Pospiesznie zebrani na jego terenie i pod przewodnictwem gospodarza Ziemi, za jakiego uważali Naira. Doszli po burzliwej debacie do jednego wniosku, że winnymi powstawania niszczycielskich czarnych dziur są kosmiczne ekspansywne rasy, a nie ludzkość, której technologiczny najwyższy rozwój w krótkich momentach osiągał zaledwie stan średni, by błyskawicznie cofnąć się ery kamiennej. Jedyną winą udowodnioną człowiekowi, była jego łatwość przekupstwa i podporządkowywania się sugestiom oraz ślepe wypełnianie poleceń co bardziej wpływowych i majętnych. Niezmiennie od początku rasy ludzkiej bat i pełna micha zawsze przynosiły możnowładcom pożądany skutek i w takich wypadkach instynkt samozachowawczy człowieka zawodził i niczym kukiełki w teatrze lalek postępowali irracjonalnie dla wątpliwych materialnych korzyści o tragicznych skutkach w perspektywicznym oddziaływaniu.

Ludzik, pomimo swojej krótkiej egzystencji niczym wytrawny dyplomata pod koniec widmowego zebrania delegatów przejął w pełni kontrolę i to on dał sygnał do zakończenia spotkania, po sporządzeniu międzygalaktycznego konosamentu. Jego ojciec był zaskoczony jego zdolnością wpływania na postrzeganie innych i przyjmowania jego punktu widzenia, a zwłaszcza jego wiedzą. Siła argumentów przytaczana przez niego zbyt często stawała się jedynie słuszna i niepodważalna, a ktokolwiek spróbował ją negować, doświadczał porażki. Zaraz po jego narodzinach chciał go przedstawić Aniołom, lecz ku jego zaskoczenia wszyscy odmówili. Spodziewał się, że uważają jego małego synka za międzygatunkową hybrydę, jaka nie powinna nigdy powstać, albo za genetyczny wybryk i martwił się o jego przyszłość. Powód utrzymania dystansu, jak się okazuje, był zupełnie inny, widocznie berbeć w błyskawicznym tempie dorównywał im intelektualnie i z każdą kolejną chwilą przyswajał nowe dziedziny nauki.

Ogrom wiedzy, jaką malec dysponował, oszołamiała nawet najtęższe umysły z najbardziej technologicznie rozwiniętych galaktyk były pod wrażeniem, lecz nikt nie był w stanie określić, z jakiej skarbnicy czerpie swoje mądrości. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że mądrość jest najlepszym towarem, a szczególnie znajomość zagmatwanych zagadnień i awangardowe rozpracowywanie najnowszych teorii, szczególnie nierozwiązanej nazywanej wszystkiego. Ona jedna umykała najlepszym zespołom badawczym i zanim się do niej zbliżyli, powstawały nowe.

Brzdąc nie tylko ze względu na swój dziecięcy wiek podlegał prawnej międzygalaktycznej ochronie, lecz stały za nim pierwotne siły, które tworzyły podwaliny całego kosmosu. Dlatego już realny zamiar skrzywdzenia go podlegał surowej karze. Widocznie, zanim się urodził, zaraz po poczęciu embrion otrzymał nie jedną cząstkę boską tylko pakiety wybrańca i ulubieńca. Nigdy podczas całej historii Ziemi żaden osesek przy narodzinach nie dostał tak wiele, jak ludzik. Wraz z przywilejami spoczęły na jego barkach zadania, jakich nikt dobrowolnie nie chciałby się podjąć. Ratowanie człowieka i jego dziedzictwa przed ostateczną zagładą należało do najtrudniejszych zadań, ponieważ potomków prawdziwych praludzi została zaledwie garstka, a ich dni można było uznać za policzone. Gdyby istniała lista gatunków zagrożonych, z pewnością zajęliby na niej poczytne miejsce. Jeżeli ktoś przed upadkiem odważyłby się i przepowiedziałby miliardom niedaleką przyszłość, z pewnością uznaliby go za wariata i zamknęli do końca jego dni w zakładzie dla obłąkanych.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania