Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 53

Nair, przemawiał swobodnie i przyjaźnie do zgromadzonych dookoła niego zbuntowanych na stary porządek samic Sardów. Rozwinięty przez niego wątek tylko pozornie wydawał się czystą abstrakcją, do której dążyły najbardziej zapalczywe feministki. Zbuntowane kobiety z krainy podziemia domagały się równych praw dla samic i samców, sprawiedliwego podziału stadnych obowiązków, a zwłaszcza wpływu na podejmowane decyzje. Żądania ich były na tyle śmiałe, że zaledwie niewielka część takiej samej płci poparła te postulaty i pragnęła ich realizacji. Jednak niezdecydowane podświadomie czuły, że równowaga jest najlepszym rozwiązaniem. Argumenty o sile męskiej, wielkości mózgu, intelekcie i szeregu innych równie podobnych bzdur podczas jakiejkolwiek prawdziwej konfrontacji, okazywały się kpiną, a nie prawdziwym argumentem. Widocznie podczas upadku wysoko rozwiniętej cywilizacji małostkowość, chęć dominacji i nietolerancja, a zwłaszcza lenistwo najlepiej przetrwały.

Nowy człowiek gdzie spojrzał, to widział, z jaką gracją smukłe czterookie samice się poruszają i z podobną swobodą wykorzystują własną siłę. Nigdy podczas swojego, jak się okazuje obfitującego w niesamowite wydarzenia życia, nie widział takiej demonstracji wytrzymałości, odwagi, samozaparcia i chęci udowodnienia swojej racji, z jaką miał do czynienia od chwili wyjścia z podziemnego królestwa. Wodopój i zachowanie przy nim, mogło jedynie świadczyć o inteligencji, współczuciu i chęci współpracy dla dobra wszystkich.

Kiedy mówił i trochę się wymądrzał, panie dla dobra wspólnego, swojego i własnych dzieci podjęły decyzję odejścia od wąskiej strefy umiarkowanej i udania się w pobliże podbiegunowej. Niespodziewanie dla Naira narodził się nowy problem, a polegał on na utracie łączności ze sztuczną inteligencją w podziemnym zrujnowanym kompleksie. Neczeru, najspokojniej w świecie mógł się przemieścić i podążać za nimi, lecz wysokie pasmo gór i krzywizna Ziemi uniemożliwiały wymianę informacji z komputerami kwantowymi. Inteligentne maszyny procentowo przewidziały, jak ubytek przesyłu informacji będzie miał wpływ na losy wyprawy.

Zamiast zdecydowanego sprzeciwu Naira i oponowania, jak spodziewała się sztuczna inteligencja, pod wpływem impulsu, podjął decyzję o pełnym poparciu kierunku, w którym mają się udać. Podporządkował się samicom Sardów i ich decyzjom albo pragnął przekonać się, czy to, co one proponują, okaże się korzystniejsze od szlaku wytyczanego przez strażnika.

Połączona grupa pod przewodnictwem jednej z bardziej ambitnych samic porzuciła znane im szlaki i kierowała się w stronę bieguna. Tak jak spodziewał się Nair, zaledwie po jednodniowym marszu zrobiło się znacznie zimniej. Kolejny dzień wędrówki przyniósł dalszy spadek temperatury i gdy wydawało mu się, że powinien przejąć inicjatywę i skierować ich kroki w kierunku równika, panie natrafiły na pierwszy z niedawno odkrytych dawnych składów przez Sardów. Otwarcie wrót wiązało się z zeskrobaniem grubej warstwy lodu, która dla ekspedycji okazała się nie do pokonania. Wysłannik dotknął zmarzliny i przesłał dane do analizy składu chemicznego. Strażnik miał problemy z dokładnym ustaleniem czasu powstania, ponieważ zalegająca na powierzchni warstwa, miała przynajmniej sto cykli, co odpowiadało w przybliżeniu dziewięćdziesięciu trzech dawnych lat ziemskich.

Przedarcie się przez grubą długości ręki warstwę lodu, wiązało się ze sporym wysiłkiem i gdyby nie samice Sardów, Nair nie podjąłby się takiego wysiłku. Jednak determinacja dodała wszystkim sił i w dość krótkim czasie dotarli się do chropowatej stali. Nigdy nie widział, aż tak wielkiego jednego kawałka metalu i gdyby na pustyni był posiadaczem czegoś tak okazałego. Z pewnością do końca jego dni, żyłby w niesamowitym luksusie.

Oczyszczenie powierzchni z resztek lodu nie stanowiło trudności. Najwięcej wysiłku po dokładnym przyjrzeniu się, miało pochłonąć oddzielenie przymarzniętej metalowej ościeżnicy od takiego samego skrzydła. Najprostszym rozwiązaniem, było obłożenie drewnem i rozpalenie ogniska przy metalowych drzwiach. Powolne ogrzanie pozwoliłoby na odmrożenie naturalnej blokady. Tylko problem polegał na tym, że w odległości wielu dni marszu nie rosły porosty i najlichsze krzewy, jakie mogłyby być wykorzystane na paliwo. Winny temu był czas wegetacji roślin na tej szerokości geograficznej, który był niesamowicie ograniczony i podczas krótkiego lata promienie słoneczne zaledwie docierały do jałowej ziemi. Nowy człowiek łatwo nie rezygnował przy pokonywaniu barier i chcąc kolejną przełamać, zamierzał wykorzystać jedyną rzecz z drewna, jaką posiadał i poświęcić swoją przyczepkę, na której znajdował się bezcenny dla niego bagaż. Zanim zrealizował swój zamysł, wypadło okienko pogodowe, co sprzyjało strażnikowi. Dzięki tej anomalii i wyposażeniu optycznemu umieszczonemu na staroegipskim sztucznym satelicie był w stanie nakierować wiązkę energii w wybrany przez siebie punkt.

Cały proces roztapiania zalęgającego w szparach lodu został przez Neczeru i wysłannika w najmniejszych szczegółach uzgodniony. Pierwszym etapem było, odsuniecie ciekawskich na bezpieczną odległość i zakazanie im skracania odległości. Kolejnym, miejsce początku wyznaczonego w najwyższym punkcie, kontynuacji i zakończenia na progu. Ostatnim sposób przemieszczania się nowego człowieka i jego teatralne gesty, które miały sugerować nadnaturalne moce otrzymane od Anioła i energię pobraną z kosmosu. Nawet najmniejsze uczucie ciepła na ręce, skutkowało natychmiastowym zabranie jej, ponieważ w innym przypadku dostałby oparzenia, a w konsekwencji upieczenia.

Dla obserwujących samic Sardów dotyk Naira warstwy lodu blokującego drzwi zasadniczo niczym nie różnił się od wykonywanych przez nie. Tylko zamiast zabrania zmrożonej, po krótkim czasie dłoni, obok niej pojawiła się para. Nikogo nie zastanowiło, że roztapianie rozpoczęło się przynajmniej o kilka palców powyżej tylko, że nastąpiło. Lód przemieniany w wodę, a następnie w parę wyswobadzał metalowe drzwi ze swojego uścisku. Powolny proces stale przyśpieszał i w pewnym momencie osiągnął znacznie większą powierzchnię, niż było to konieczne. Kiedy stal i spora dookoła niego warstwa zmurszałego betonu zrobiła się sucha, jedna z samic Sardów odkręciła rygle. Drzwi po szarpnięciu ustąpiły bezgłośnie, z lekkością, o jaką nikt je nie podejrzewał. Kiedy magazyn żywności stanął otworem, pierwsza do wnętrza sadząc po zwisających fałdach skóry, weszła najstarsza. Zaraz po niej młodsze, ich dzieci, wilczały i rwący się do przodu Jeleniowiec. Nair, próg przekroczył jako ostatni i po trzech śluzach oczom jego ukazał się widok niecodzienny. Zamiast spodziewanych zamarzniętych tuszy znanych mu współczesnych zwierząt, ujrzał nieznane. Dość szybko ich pochodzenie po edukacji w podziemnym zrujnowanym kompleksie skojarzył. Jako jedyny wiedział, że są to połacie świńskie i wołowe. Niespodziewanie dla siebie ujrzał zmrożone mięso dawno wymarłych zwierząt, przynajmniej dla niego było to kolejne potwierdzenie, w jakim stopniu informacje mu przekazywane i pokazywane trzymają się faktów.

Zupełnie inną i to nieznaną kwestią była wiedza, czy odkryte zapasy są przydatne do konsumpcji po tak długim przechowywaniu i nadają się jednakowo dla wszystkich do spożycia. Pierwsza wyniesiona półtusza na zewnątrz i rozmrożona dotykiem wspomaganym przez strażnika powędrowała do wygłodniałych zdrowych wilczałów. Kiedy u nich po dłuższym czasie nie wystąpiły niepożądane objawy, przejęły od samic Sardów patrolowanie okolicy, a kolej przyszła na pozostałe. Gdy nasyciły się drapieżniki, buntowniczki zagospodarowały spory połać wołu i kilka słoniny. Najbardziej cieszyły się z kawałków tłustych, ponieważ w ich przekonaniu, było to znacznie cenniejsze od chudego mięsa. Prawdopodobnie wynikało to z odwiecznego braku dostatecznej dostępności tłuszczów.

Wysłannik Aniołów, dopiero na końcu magazynu znalazł warzywne mrożonki. Zakonserwowane niską temperaturą, podobnie jak mięso wyglądały okazale. Pomimo że termin przydatności do spożycia minął wiele pokoleń temu. Jednak wyczerpał wszystkie zapasy i nie dysponował żadną karmą dla Jeleniowca, więc postanowił dać mu do jedzenia, to co znalazł. Kiedy z pomocą Neczeru odmroził, był zaskoczony ich świeżością, podobnie jak komputer biologiczny. Książę był głodny, lecz doskonale pamiętał przestrogę o powolnym przeżuwaniu. Dlatego, zamiast łykać zielony groszek sporymi porcjami, podgryzał go pojedynczo. Dzięki temu wyłapywał niesmaczne, tak jak mu radził dwunożny przyjaciel i je wypluwał.

Dopiero kiedy wszyscy zaspokoili głód lub konsumowali. Nair, postanowił coś z zapasów przeznaczyć dla siebie. Do przygotowania pokarmu wystarczyły mu wcześniej nieprzydatne przyprawy z doliny i przesłana niewiele większa energia niż ta potrzebna do odmrożenia półtuszy dla wilczałów. Wykorzystał jak wcześniej spory płaski głaz. Tylko tym razem mięso zostało położone na ciepłym i pod jego wpływem szybko się odmrażało. Jeszcze nie przypieczone, już wydawało z siebie przyjemny aromat. Neczeru, twierdził, że ludzie przed upadkiem wysoko rozwiniętej cywilizacji w taki sposób przyrządzali potrawy i określił pochodzenie „z mikrofali”.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania