Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 29

Nair, śpieszył się z opuszczeniem miejsca odpoczynku, ponieważ nie czuł się w nim bezpieczny i obawiał się kolejnych ataków wielkich kotów. Nigdy wcześniej o nich nie słyszał i nie wiedział, w jak licznych stadach żyją, lecz w jego ocenie wystarczyłby samotnik, który nie zaatakował razem z ubitą trójką, ponieważ z jakichś przyczyn ich unikał. Dlatego mógł być przyczajony od dłuższego czasu między szczelinami skalnymi i z tego powodu nie został wcześniej zlokalizowany przez strażnika. Nawet opuszczając niebezpieczny obszar, obawiał się niespodziewanego ataku w miejscu niesłychanie trudnym do obrony. Istniało jeszcze drugie dno ostatnich wydarzeń, a był to paraliżujący strach, jaki zawładnął nim podczas walki. Przed wilczałami nie mógł okazać słabości i z tego powodu nie dał im czasu na dokładne rozpamiętywanie jego zmagań. Umysły ich zajął myślami o głodnym stadzie i pozostawionej bez nadzoru górze smacznego mięsa. Mogły zostać i pilnować, lecz bardziej chciały przypodobać się potężnemu przywódcy, za jakiego uznały nowego człowieka. Dlatego każdy z nich wyrwał z dorodnych kotów spory kawał mięsa i niosąc w pyskach krwawiące porcje, podążały za prowadzącą dwójką.

Jeleniowiec ciągnący bagaż, silnie parł do przodu z wytrwałością i prędkością, jakiej wcześniej nie okazał. Łuskowiec musiał mocno wyciągać nogi, by nie zostać w tyle i nie spowalniać jego dobrego tempa. Nowy człowiek i inteligentny zwierz starali się ukryć swój lęk przed sobą nawzajem i drapieżnikami, a najlepiej im to wychodziło podczas szybkiego marszu. Zanim zatrzymali się na nocny wypoczynek, wilczały zdążyły pochłonąć swoje kawały mięsa razem z kośćmi.

Prowadząca dwójka była po wieczornym posiłku, zanim wilczały dołączyły do nich. Nair, cieszył się z ich nieobecności, ponieważ on i Yai zdążyli spokojnie się posilić. Pomimo odległych odgłosów wycia towarzyszącej im dwójki, która w ten sposób porozumiewała się ze swoją watahą.

Nocą zerwał się gwałtowny wiatr, jego siła była tak wielka, że wrzucał liście do niewielkiej jaskini, którą zaadaptowali na prowizoryczne nocne schronienie. Godzinę przed świtem przeszła nad nimi solidna ulewa. Kilka zimnych kropli dotarło do Naira i z tego powodu przez chwilę zastanawiał się, czy powinien znienawidzić taki deszcz. tylko lata spędzone na pustyni, wytworzyły w nim chorobliwe pragnienie wody. Prawdopodobnie, gdyby kiedykolwiek się topił, z czułością przełykałby kolejny łyk.

Nagle za sprawą strażnika, który przekazał wieści o zbliżających się silnych opadach śniegu, czas zaczął naglić. Nair, po otrzymaniu wiadomości, zaczął wszystkich poganiać do szybkiego wymarszu. Najbardziej nie spodobało się to Jeleniowcowi, który nie zdążył wypocząć po forsownym marszu i głośno wyraził swój sprzeciw.

- Wiem, jak bardzo ostatnio wkładasz wiele sił w ciągnięcie moich rzeczy osobistych i prowiantu. Posiłki, jakie spożywasz, są niewystarczające i nie jesteś do tak nędznego jadła przyzwyczajony. Tylko do nas zbliża się potężny front burzowy, który przyniesie potężne opady śniegu. Jeśli dany nam czas zmarnujemy na odpoczynku i napychaniu sobie brzuszków, to utkniemy w głębokim śniegu na jakimś zadupiu i obaj zamarzniemy. Wilczały sobie poradzą, z ich grubym futrem i zdolnością przetrwania przy naszej konsumpcji. Dlatego nie żądam, tylko proszę, byś tak jak wczoraj z ochotą parł naprzód i z szybkością jakby się za tobą paliło. Jeść będziesz w biegu, a pił szybko i w niewielkich ilościach.

Wilczały, dość dobrze odgadły nastrój swojego przywódcy i zastrzygły uszami. W ten sposób dały znak, że są gotowe do drogi. Jeleniowiec również odczuł silne emocje, jakimi emanował jego dwunożny oprawca i przystał do współpracy.

Prędkością, z jaką rozpoczęli marsz i z determinacją, z jaką go utrzymywali. Mogła świadczyć tylko o tym, że nowy człowiek wiedział, co niedługo nastąpi i za wszelką cenę chciał ich oraz siebie od tego uchronić. Szli bez przerwy drugi dzień i noc. Pogada dalej utrzymywała się znośna i nic nie zapowiadało nadchodzących opadów. Jeleniowiec, zaczynał słaniać się na nogach i prawdopodobnie by padł, gdyby nie silne dłonie trzymające go stale za strzępy rogów. Zrezygnował ze wszelkiego oporu i poddał się woli ciemiężyciela. Nowy człowiek doceniał jego postawę i postanowił, że wkrótce podejmie decyzję co do jego przyszłości. Wytrzymałe wilczały powoli okazywały zmęczenie i gdy już miały zaprotestować, zmuszaniu ich do nadmiernego wysiłku. Zaczął nieśmiało padać śnieg. Jego duże płatki spadały niezwykle powoli. Jakby nie mogły zdecydować się, czy dotknąć ciepłej ziemi. Kiedy pierwsze spadły, następne przyłączały do nich z ochotą. Jeszcze szybciej dołączały do nich następne, błyskawicznie powiększały puszystą pokrywę śniegową i nie zaprzestawały swojej intensywności opadów. Dookoła wędrowców zrobiło się biało. Wszelkie widoczne wcześniej charakterystyczne punkty zostały zatarte, a płatki utrudniały patrzenie, przez lepienie się do oczu. Wrodzone zmysły orientacyjne zostały zakłócone, nikt oprócz Naira nie wiedział gdzie się znajduje. Kiedy wydawało się, że zboczyli z wyznaczonego szlaku, on zawołał.

- Nie zatrzymujcie się, musimy iść do przodu, jesteśmy już niedaleko, zaraz schronimy się w pieczarze, gdzie bije gorące źródło. Tam się ogrzejemy i wypoczniemy.

Podobnych zapowiedzi było wiele i nikt mu już w grupie nie wierzył, może i on sam, lecz innej perspektywy na ocalenie nie było, więc parli naprzód. Intensywne podmuchy wiatru wywołały zamieć i stworzyły biały labirynt zachęcający do zmiany kierunku. Oni musieli przeciskać się przez powstające ściany i wbrew siłą natury znaleźć wyjście. Jeleniowiec, nic nie widział, lecz czuł ciepłą dłoń na swoich strzępach rogów, nie poddawał się zwątpieniu w ocalenie i swoim tułowiem odgarniał świeży śnieg. Wysiłek, w jaki w tą czynność wkładał wywołał w nim intensywne gorąco, które rozpuszczało lepiący się do skóry śnieg. Pokonanie kilkunastu metrów, jakie w zwykłych warunkach zajmowało mu chwilę i teraz w skrajnie niesprzyjających wydawało się wiecznością. Nagle i niespodziewanie wszyscy znaleźli w miejscu, gdzie było nadzwyczaj ciepło i cicho, lecz wilgotno za sprawą drobnego intensywnego deszczu. Kłęby pary snuły się koło nich i początkowo nie wiedzieli, skąd one się wydobywają. Dopiero później uświadomili sobie, że wpływają ze szczelin w ziemi i towarzyszy temu zjawisku gorąco.

Dłuższy czas wszyscy odpoczywali na granicy zimna i gorąca. Nawet wytrzymałe wilczały po przebrnięciu przez zaspy śnieżne czuły się wyczerpane. Jeleniowiec, wyglądał najgorzej i tak musiał się czuć, skoro czarne źrenice oczu uciekły w głąb, a ich miejsce zajęło bielmo. Oddech miał płytki i świszczący, co świadczyło o nadmiernym wysiłku fizycznym i o tym, że jeszcze żyje. Gdyby było do pokonania jeszcze kilkadziesiąt metrów, prawdopodobnie jego serce nie wytrzymałoby takiego wysiłku. Naira zmorzył sen, jako opiekun grupy i odpowiedzialny za nią, ocenę stanu i kondycji fizycznej pozostałych, był w stanie dokonać dopiero przynajmniej po półgodzinnej drzemce. Przez ten czas jego kontakt ze strażnikiem uległ przerwaniu.

- Żyjecie – zapytał wybudzający się ze snu nowy człowiek.

Kiedy żaden członek jego małej ekspedycji mu mentalnie nie odpowiedział, natychmiast się rozbudził i otworzył oczy. Jeleniowiec leżał między dwoma drągami z bagażem, zaledwie kilka centymetrów od jego nóg i dawał niewielkie odznaki życia. Nair, przysunął się blisko niego i oswobodził go z uprzęży. Przekręcił go na prawy bok i oczyścił jego nozdrza z błota i trawy, w ten sposób umożliwił mu swobodne oddychanie. Dopiero wtedy myślami poszukał wilczały, które wcześniej od niego zdążyły się częściowo zregenerować i ukryte w oparach strzegły ich bezpieczeństwa.

Neczeru, przez dłuższy czas starał się odzyskać utracony kontakt z Nairem i uspokoił się, gdy mu się to udało. Snujące się przy ziemi opary powstałe z wydobywającej się z głębi wnętrza Ziemi wrzącej wody, skutecznie ograniczały mu widoczność. Nawet obserwacja podczerwieni zawodziła, o ile obiekt nie przemieszczał się, ponieważ liczne gorące źródła, oczka czy niewielkie stawy miały podobną temperaturę, co organizmy żywe zamieszkujące niezwykłą enklawę. Dopiero podczas silnego wiatru, którego podmuchy przeganiały mgły, widoczność ulegała poprawie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania