Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 80

Nair, siedząc na siedzisku, panicznie bał się wykonać najmniejszy ruch, ponieważ to, co się z nim działo było niewytłumaczalne i nikt go na coś takiego nie przygotował. Pod wpływem lęku nie był w stanie określić jego wygody ani jak i czy powinien je opuścić, z obawy ruszenia w dalszy etap podróży. Obawiał się rozglądać, by podczas ruchów nie ślizgnąć się z kamienia. Najbardziej przerażała go rozległa przestrzeń, w jakiej się w znalazł, gdzie najbliższymi widocznymi obiektami były niewielkie okrągłe przedmioty, nazywane przez dawnych astronomów gwiazdami, planetami i ich układy słoneczne. Pomimo podprogowego zachęcania do wstania z fotela i zapewniania, że nie spadnie, jeszcze bardziej się spiął i przestał reagować na jakiekolwiek zewnętrzne bodźce i przekazy. Gospodarz lub zarządzający miejscem, w jakim się znalazł, musiał odebrać jego nastrój, albo lęk przed rozległą przestrzenią i zmienił wygląd pomieszczenia.

Nagle w przeciągu jednego uderzenia serca były Łuskowiec, znajdował się w wielkiej sali, oświetlonej tysiącami świec zrobionych z wosku osonopszczonów, które, zanim wyginęły w obszarze pustynnym, musiały założyć swoje kokonowe siedliska wysoko w kosmosie i tam składały pozyskiwany z ostatnich kwitnących kwiatów nektar. Posadzka wydawała się stabilna, choć niezwykle równa i symetryczna, kolorem przypominała ruchome zdradliwe piaski. Zakodowana cecha unikania niebezpiecznych miejsc, pomimo uśpienia przez przebywanie w miejscach zielonych ożyła i grzmiała na alarm, by ostrzec wędrujących łuskowców przemierzających nieznane krainy. Kolejna przemiana dotyczyła tylko jej i tym razem przybrała wygląd najlepszych Jeleniowców pastwisk. Wejście na nią i złamanie choćby źdźbła, zazwyczaj kończyło się ich atakiem. Tutaj był z dala od przyjaciela i jego rasy, więc z radością patrzył na nią i przypominał sobie wspólne spędzone chwile.

Kiedy nieinwazyjne zachęty zawiodły, inicjator zabrania byłego łuskowca w kosmos, stracił cierpliwość i wysłał ponownie po niego swoich przedstawicieli z nakazem doprowadzenie go na wyznaczone miejsce. Wysłannicy, których Nair podczas podróży w przestrzeń kosmiczną poznał, tak jak poprzednio nie tłumaczyli się ze swojego postępowania i ograniczając jego przestrzeń, postąpili niehumanitarnie, podejmując go pod pachy i unosząc z kamiennego fotela.

Wysłannik Aniołów prowadzony jak ciele na rzeź, przez dwóch rosłych przewodników na zwołane przed procesowe spotkanie, mijał obserwujące go stworzenia nie tylko w ludzkich ciałach i czuł się, jakby spoglądał na stary czarnobiały film, oglądany w zrujnowanym podziemnym kompleksie. Tylko tam był doceniany, nagradzany i miał okazję zapoznać się z zapomnianą wiedzą. Wszędzie indziej traktowano go jako zagrożenie albo zwierzę hodowlane, jakie należy nadzorować i pozbawiać wszelkiej swobody.

Gdy zbliżył się do budowli, której wierzchołek znikał w kłębiastych chmurach, a najdalsze krańce dosięgały wielobarwnych świateł i ognistych ujarzmionych w napęd gromów. Dostrzegł zbrojownię pełną czarnego ognia, błękitno srebrnych strzał, świetlistych mieniących się czerwienią mieczy i strzępiastych złotych włóczni. Omijał śmiercionośne przedmioty z rozwagą, jakby były kruchą taflą zamarzniętego lodu, czyhającą tylko na śmiałka, który szybko pragnie skryć się pod nią. Wbrew opiekunom skierował swoje kroki do wodospadu, zasilającego rwącą rzekę w wodę życia i dającego kąpiącym zapomnienie dla udręczonego wnętrza. Przestał realizować czyjąś wolę i zatrzymał się przed pluskającą Syreną.

- Czy Pani jest w stanie powiedzieć mi, gdzie się znajduję i co ja tu robię? – zapytał myślowym przekazem wpatrzony bezwstydnie w jej kształtne piersi.

Pół kobiety i ryby natychmiast dostrzegło jego zainteresowanie górną częścią ciała. Uśmiechem zaaprobowała jego zachwyt albo tylko potwierdziła tą mimiką jego zachwyt nad ich kształtami. Musiała wyczytać w jego wspomnieniach kim w młodości był i jak wyglądały samice z jego rasy. Pochlebiało jej, że tak bardzo się od nich różniła.

- Znajdujesz się na stacji przesiadkowej dla przemierzających wszechświat i tu musisz podjąć decyzję, czego pragniesz.

- Tylko że ja wcześniej już wszystko miałem, lecz tego nie doceniałem i zanim wyruszyłem w podróż, pragnąłem czegoś więcej, niż było mi dane. Może byłem zachłanny i arogancki, lecz przynajmniej nikogo dobrego nie skrzywdziłem. Wyruszając w nieznane, pozostawiłem na morskim statku, który stał się moim domem, maleńkiego syna i jego matkę. Kobietę innej rasy, spadkobierczynie pierwszych ludzi, mającą w sobie pierwiastek boski. Najbardziej na świecie pragnę wrócić do nich i kontynuować rejs po nieznanym mi morzu. Tam nawet podczas silnego sztormu, wichrów i kołysania doceniasz każdy oddech, dzień. Stykasz się z nieprzewidywalnością, gdy myślisz, że to już twój koniec i gdy wszystko ucichnie, podziwiasz wspaniałe widoki. Zachwyt mój morzem i miłość do wody powstała w miejscu suchym gdzie każda kropla jest doceniana i szanowana. Tam nikt jej nie dotyka bez wyraźnej potrzeby i nie zanieczyszcza dla własnej wygody.

Syrena, słysząc tęsknotę w jego głosie i pragnienie związane z morzem, wykorzystując przybrzeżne zarośla, wysunęła z wody swoje ciało do pasa kobiety, a poniżej ryby i skryła się pośród błękitnych liści z cętkami zieleni. Zaledwie po chwili wyszła przepasana posrebrzaną kreacją i stojąc na bosych stopach, powiedziała.

- Przybyszu zapraszam cię do naszego królestwa, gdzie doznasz wielkiej gościnności za swoją opowieść i tam będziesz pod naszą opieką, mieszkał, aż rozstrzygną się losy Ziemi.

Opiekunowie Naira nie sprzeciwili się, gdy go ujęła za dłoń i prowadziła w stronę wartkiego nurtu. Widocznie spodziewali się, że gdy Ziemianin ujrzy przed sobą niezbadaną głębię, przestraszy się i odtrąci jej dłoń z błonami między palcami. Mieszkaniec dawnej błękitnej planety podobnie jak inni wychowani na niej zachowywał się i postępował irracjonalnie. Wbrew zdrowemu rozsądkowi bezgranicznie zaufał przypadkowej osobie i zmierzał prosto do wody.

Oboje, złączeni dłońmi przeszli po grzywaczach wody na drugi brzeg, nie mocząc stóp. Nair, ujrzał, lecz nie poczuł wiatr unoszący białe chmury wysoko i tworzące podmuchami białe rzeźby. Przez krótką chwilę dostrzegał w nich dawne obrazy, wizje i doniosłe chwile dla jakiegoś istnienia. Gdy wzrok skupiał w jednym miejscu i nie ulegał pokusie rozglądania się na boki. Doskonale widział swoją odległą przeszłość, niebezpieczne wydarzenia, lecz nie przyszłość, jaka na niego czeka, ta pozostawała za kotarą niewidzialności. Zamiast nich dojrzał kontury czarnych dziur, stworzonych złą energią ludzi, które niczym stado wygłodniałych drapieżników, gnały za upatrzonymi ofiarami. Gdyby potrafił je zatrzymać i zawrócić albo zagnać do strzeżonej zagrody, sądowy proces zostałby odroczony, a ludzkość dostałaby kolejną szansę. Jednak nie istniała siła, jaka by była zdolna do tak karkołomnego zadania, ponieważ wydarzenia powstały w dalekiej przeszłości. Jedynie czas był w stanie zapanować nad antymaterią i ją zneutralizować o ile pierwszy stwórca wyzwoli jego syna z więzienia, jakim jest jego ciało i pozwoli mu wejść w mgłę czasu. Tylko tam istnieje początek i koniec w tym samym miejscu. Wystarczyłaby niewielka korekta i to coś dobrego stałoby się zaczątkiem.

Pociągniecie za dłoń, pozbawiło go oglądanej wizji, proroctwa albo przesłania, a może były to tylko marzenia jego czy kogoś innego. Porzucając chwile zapomnienia, ucieszył się, że dodała ona mu otuchy i pewności siebie.

Przewodnicy towarzyszący Nairowi w drodze na proces, nie porzucili go, poszli za nimi i dostrzegli jego zainteresowanie niezrozumiałym dla nich zjawiskiem. Domyślili się, jaki wielki może mieć ono wpływ na przebieg rozprawy. Dlatego uniemożliwili mu dalszą obserwację i skierowali go nie na kwaterę tylko do sali posiedzeń. Wyznaczone dla niego miejsce znajdowało się daleko od planet i ich słońc. Początkowo myślał, że jest to zamierzona dekoracja, a obrazy są wyświetlane na specjalnie do tego przygotowanych ścianach, by wpływać na nastrój. Jednak przemieszczające się w pobliżu meteoryty i planetoidy swoją masą wywoływały zakłócenia i rozsiewały pył. Kiedy zbliżały się zbyt blisko, jakaś siła albo ochronne pole odpychały je od obranego przez nie centrum, gdzie przypadkowo stał nowy człowiek i towarzyszący mu przewodnicy.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania