Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 90

Zaskoczenie Naira dość szybko minęło, ponieważ udział nowoprzybyłych w procesie powstrzymania zaniku i naprawy grawitacji, chroniącej planetę przed promieniowaniem kosmicznym, od początku nie był bezinteresowny. Oferta pomocy wiązała się z przywilejem powrotu na Ziemię jajogłowych, kolebki ich rasy, która przed tysiącami lat wyemigrowała w kosmos z powodu ludzi. Uciekali przed młodym gatunkiem, stworzonym na międzygalaktycznej placówce badawczej. Przebywający w niej naukowcy wywodzący się z różnych kosmicznych ras, zamiast ograniczyć się do zbierania danych, zaczęli przeprowadzać eksperymenty na rodzimej Faurze i florze. Dokonywali nieautoryzowanych genetycznych zmian i przez długi czas nikt im w tym nie przeszkadzał. Bezkarność zapewniali im ich promotorzy i sponsorzy, którzy czerpali korzyści z przeprowadzanych eksperymentów, jakich nie można było przeprowadzać na planetach cywilizowanych. Niestety młoda Ziemia zasiedlona przez prymitywne zwierzęta i nieliczny pokojowy lud Arian nie miała swojego przedstawiciela w radzie międzyplanetarnej i z tego powodu nie miała prawa głosu. Zanim ich głos sprzeciwu dotarł na forum międzyplanetarne, stało się najgorsze i niebezpieczne eksperymenty przeprowadzane na planecie tlenowej, wymknęły się spod kontroli. Naukowcy i personel międzygalaktycznej placówki naukowej zniszczył całą dokumentację i rozproszył się na cały kosmos. Pozostawił po sobie bałagan, który należało posprzątać. Najbardziej niebezpieczne wydawały się bakterie oraz mikroby, które należało zneutralizować, ponieważ podsiadały w sobie wbudowane geny szybkiej mutacji w wysokich temperaturach. Jedynie niskie częściowo spowalniały ich rozprzestrzenianie, lecz i to nie do końca. Nawet najniższe nie niszczyły ich całkowici. Dlatego postanowiono stworzyć gigantyczną chłodnię na biegunie, a najprościej można było dokonać tego poprzez umieszczenie kontynentu w strefie odwiecznego zimna, na jakim znajdowała się międzygalaktyczna placówka badawcza. Zanim uporano się z jednym zagrożeniem, pojawiło się inne w postaci dwunożnych i dwuręcznych rozumnych istot, wygenerowanych z podobnych im zwierząt.

Nowy stworek ze zdolnościami manualnymi i plastycznymi początkowo bardzo chętnie przystosowywany był do wykonywania prostych prac. Jednak z czasem udowadniał swoją przydatność i powierzano mu czynności bardziej skomplikowane. Niestety część osobników nowego gatunku nie chciała wykonywać pożytecznych prac i ograniczała swoją aktywność do postaw roszczeniowych. Kiedy napotykali na odmowę świadczeń i przywilejów na równi ze swoimi pracodawcami, stawali się mściwymi i skorymi do agresji. Postanowiono ukrócić ten niecny proceder, lecz szybko okazali się drapieżcami, skutecznymi w zabijaniu i grabieży. Nienasycony apetyt posiadania, chciwość nie miały sobie równych i stale się generował. Pomimo dysponowania zaawansowaną techniką przodkowie Arian nie potrafili obronić się przed atakami. Pomysłowość napastników i ich kreatywność, skuteczność i szybkie akcje przeprowadzane z powodzeniem, eliminowały przewagę. Zdobywane narzędzia i sprzęt szybko zostawały przystosowane i adaptowane w śmiercionośną broń. Z tego powodu ludzie zostali uznani przez ich przodków za gatunek wynaturzony, ekspansjonistyczny i pozbawiony wyższych uczuć. Jedynym rozsądnym wyjściem wydawało się oddzielenie od nich oceanami.

Zamieszkanie na odległych kontynentach wydawało się najlepszym rozwiązaniem, ponieważ wojowniczy gatunek nie dysponował odpowiednim sprzętem na przepłynięcie aż tak sporej odległości. Analitycy i naukowcy prognozowali na podstawie społecznych zachowań, że stworzony gatunek nie przetrwa próby czasu i nie wejdzie na drogę prawdziwego rozwoju. Pierwsze obserwacje zdawały się to potwierdzać, ponieważ po pozostawieniu ich samych, następował stały spadek w dziedzinach wymagających wiedzy i rozwoju nauki. Ludzie wykształceni przez Arian, lecz ze względu na swoje usposobienie pozostawieni na starym kontynencie, w dłuższej perspektywie nie mieli możliwości przekazywać swojej wiedzy kolejnym pokoleniom. Dlatego następował stały regres we wszystkich dziedzinach nauki oprócz rozwiązań militarnych.

Rozwój ludzkości inaczej przebiegał na nowym kontynencie, gdzie przez długi czas udawało się utrzymać pokojową współ egzystencje między człowiekiem i Arianami. Kiedy po kilku pokoleniach negatywne geny odpowiedzialne za agresję się uwidoczniły, zaniechano wszelkich kontaktów. Jajogłowi zamieszkali w niedostępnych twierdzach, a swoją obecność w życiu człowieka ograniczyli do obserwacji.

Pierwszą oznaką nadchodzących zmian, było pojawienie się na dalekiej północy drewnianych łodzi, obsadzonych wojownikami. Oręż i pancerze jednoznacznie wskazywały na militarne charaktery wypraw. Rozległe słabo zamieszkałe tereny i ludność tkwiąca w epoce kamiennej zapewniała im przewagę, lecz nie bogactwo, po jakie przybyły. Wikingowie, zanim odpłynęli, zawsze pozostawiali jednego zwiadowcę, który podczas ich nieobecności starał się nawiązać kontakt z tubylcami i ustalić miejsca przechowywania bogactw.

Większość zwiadowców ginęła w rewanżu za doznane krzywdy, lecz bywali i tacy, którym się udawało przetrwać i wędrowali. Tereny, na jakie trafili, były rozległe i piesze ich przemierzanie często trwało miesiące i lata. Łupieżcze wyprawy Wikingów pomimo doskonałej nawigacji i dopływania w te same miejsca, nigdy nie doczekały się spotkania ze swoimi pozostawionymi pobratymcami. W tym celu próbowano nawet zakładać osady, lecz one nigdy nie przetrwały próby czasu.

Jeden zwiadowca Wikingów, który rozpracował i podał swoim pobratymcom na tacy kilka europejskich klasztorów, miał więcej szczęścia od podobnych sobie i dotarł daleko na południe. Doskonale wykorzystywał przyswojoną kanoniczną wiedzę i wszędzie po drodze spotkanym i zawsze, gdy został pojmany, opowiadał o rychłym przybyciu bogów. Starał się niewielkie łodzie wikingów i ich żagle wyolbrzymić do gigantycznych rozmiarów. Chociaż mówił w sposób mało zrozumiały, lecz mimiką i grą aktorską potrafił przekazać nadchodzącą przyszłość. Pewnego dnia podczas wędrówki po ukąszeniu węza zszedł z oznaczonego szlaku i stał się pokarmem dla drapieżników.

Lata mijały, a jego opowieść obrastała w różne dodatki i była wykorzystywana w wielu wersjach przez kolejnych władców. Jako powód do zastosowania represji na niewygodnych i oponentach albo dla zyskania poparcia dla swoich nikczemnych czynów, wtedy zawsze był odgrzewany. Przeważnie wystarczyła susza, ulewy z podtopieniami czy epidemia i już wyrywano serca, czy leciały głowy. Arianie, nie ingerowali w te niecne praktyki, tylko patrzyli jak wzniesione przez nich wspaniałe miasta, przejmuje we władanie przyroda. Część wspaniałych państw miast przetrwało, do czasu pojawienia się okrętów pod białymi żaglami. Będąc jeszcze daleko, wydawały się malownicze i nieszkodliwe, więc ludność zgromadzona na brzegu witała je z radością. Władcy przybycie nieznanych jednostek chcieli tak jak wszystko inne wykorzystać do własnych celów. Dlatego witali nieznanych przybyszy ze wszystkimi honorami i obdarowywali ich cennymi prezentami. Jednak nie przewidzieli jednego, że zbrojni całe ich bogactwo i urodzajne ziemie będą chcieli przejąć dla siebie. Mogli tego dokonać, ponieważ dysponowali bronią palną, bojowymi wierzchowcami nieznanymi tubylcom i ostrzami stalowymi oraz pancerzami. Opamiętanie i refleksja przyszła za późno, eksterminacja ludności ruszyła. Mordowano, gwałcono, palono, rabowano na niespotykaną wcześniej skalę z takim samym okrucieństwem.

Adrianie, widokiem morza krwi byli wstrząśnięci, a zwłaszcza tym, że oprawcy nie znali litości i na nich wypatroszenie noworodka albo malutkiego dziecka nie robiło wrażenia. Nikczemne ich czyny były natychmiast usprawiedliwiane, a stosowane okrucieństwo pomniejszane i rozgrzeszane. Obroną ich okrutnych czynów i plugawych dusz zostali ludzie w sutannach, którzy mieli zgodnie ze wszystkimi przykazaniami prowadzić ich do światła, a nie do ciemności. To przez nich Holokaust przez wieki panoszył się na dwóch kontynentach i jak było na południu, to tak działo się na północy. Gdzie na wielką skalę zabijano Bizony i wszystkie dzikie zwierzęta, a ich gnijące ścierwo wrzucano do zbiorników wody pitnej, by zagłodzić i wytruć tych tubylców, których nie byli w stanie zamordować, ponieważ oni potrafili się bronić. Oczyszczoną z mieszkańców ziemię zasiedlali przybyszami za oceanu, a niedobitki rodzimej ludności zamykano w rezerwatach, niczym zwierzęta w klatkach w ogrodach zoologicznych.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania