Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 120 ostatnia

Koszkordiatruzm, w swojej niematerialnej powłoce ocalał jako jedyny podczas eksplozji ładunku jądrowego. Dzięki przetrwaniu w pobliżu epicentrum stał na zgliszczach sparaliżowany tragedią, która wydarzyła się na jego oczach. Wspaniałe miasto Mohenjo Daro tętniące życiem, w ciągu paru chwil, legło w gruzach i nic w zasięgu wzroku nie ocalało. Przez chwilę jeszcze się łudził, że druga stolica Harappa ocalała, lecz proroctwo wyroczni z Maab Baracid nie pozostawiało złudzeń i zgodnie z przepowiednią zagłada miała objąć całą cywilizację doliny Indusu. Wielki Bóg Pashupati nie ocalił swoich wyznawców, jedynie pozwoliłby eteryczny wieszczbiarz z dalekiej przyszłości przetrwał i dokonał zmian u schyłku siódmej cywilizacji, znanej w jego czasach jako upadła wysoko rozwinięta technicznie.

Trwał długo nad zwęglonym ciałem pulchnego kapłana i zastanawiał się, co on czuł w chwili śmierci. Jako nieliczny z całego miasta wiedział, czym odrzucenie zwierzchnictwa tyrani może się skończyć. Zaciągnięci na skraj przepaści i przyparci do muru wybrali śmierć zamiast niewoli. Ginąc, wiedzieli, że tamci też przegrali. Zgliszcza przykryły grubą warstwą popiołów i sadzy, genialne umysły, ocalałe z kataklizmu zapiski i resztki przechowywanej wiedzy szóstej przedpotopowej cywilizacji. Zdetonowane ładunki nuklearne ostatecznie wymazały z powierzchni ziemi dorobek minionych pokoleń i cywilizację doliny Indusu.

Swoje odejście przedłużał, wyczekiwał żałobników, albo grabarzy, którzy godnie i ceremonialnie złożą zwęglone ciała w grobie. Jednak nikt ich nie pochował, ponieważ silne promieniowanie zabijało wszystkich, zanim dotarli i nie liczyła się intencja, z jaką zmierzali. Choroba popromienna jednakowo zabijała chętnych na szybie wzbogacenie się i chcących odprawić rytuał pogrzebowy.

Dość szybko nauczył się sterowania czasem, dzięki temu mógł go przyspieszać i dowolnie zwolnić, czasami zatrzymać. Pomimo licznych prób nigdy nie mógł się cofnąć, jakby ta opcja była jedynie raz dana. Ostatecznie pozostał przez wieki na pustkowiu, które sporadycznie przemierzały grupy wędrowców. Czasami ktoś coś cennego wygrzebał z brudnego pyłu, lecz jeszcze szybciej pozbywał się znaleziska, ponieważ wraz z nim do szałasu, jurty, chaty, domu czy dworu wkradała się klątwa, a wraz z nią choroby i nieszczęście. Gdyby choć jeden podróżnik w tamtym czasie dotarł do epicentrum i przyjrzał się uważnie, dostrzegłby spaloną odzież, płótna i stopioną ceramikę,

Ślady radioaktywności pozostały na szkieletach przez tysiące lat, lecz pamięć o cywilizacji doliny Indusu trwała znacznie krócej i nie przetrwała próby czasu. Koszkordiatruzm, w pewnym momencie zrezygnował z przebywania w jednym miejscu i w postaci widma przenosił się wraz z wiatrem stale dalej. Niewielkie osady, na jakie początkowo trafiał, niewiele się różniły od tej, w której od wczesnego dzieciństwa przebywał. Zwalniając i obserwując uważnie, czasami dziwił się, że pomimo dużego upływy czasu, zachowanie i postępowanie mieszkańców niewielkiej uległo zmianie. Proces oddziaływania poszczególnych grup na innych wraz z postępem zaczynał się coraz bardziej różnicować. Kiedy jedni trwali w znanej sobie epoce, drudzy dokonywali wielkiego skoku cywilizacyjnego. Postęp techniczny i przeobrażenie społeczne najbardziej widoczne było w narodach dążących do podporządkowania sobie bardziej ugodowych i mniej demonicznych.

Osiąganie statusu mocarstwa globalnego, a nawet lokalnego, niezmiennie skutkowało większym komfortem życia mieszkańców. Społeczeństwa mające mniej szczęścia do rządzącej władzy albo zacofane technicznie zazdrościli bardziej zamożnym narodom i dążyli wszelkimi dostępnymi środkami do osiągnięcia podobnego pułapu. Jednak przyjęty wzorzec rozwoju daleki był od ideału. Niezmiennie wiązało się to z kosztami, które były bardzo wysokie i nigdy nie zostały powiązane z dbałością o przyrodę i zasoby w niej zgromadzone. Dlatego szybki rozwój odbywał się kosztem środowiskowym. Tylko nielicznym przeszkadzał destrukcyjny wpływ przemysłu na miejsce, w jakim żyli. Pozyskiwanie i przetwórstwo surowców naturalnych z każdym kolejnym rokiem wzrastało, aż przekroczono zdolność do ich odnawiania. Pomimo wyczerpania zasobów, nie zaprzestano gospodarki rabunkowej, ponieważ liczyła się kasa. Widocznie dla ludzkości najważniejsze było tu i teraz, a nie przyszłość. Jakby liczyli na otrzymanie w darze drugiej Ziemi, którą będą mogli bezlitośnie eksploatować jak planetę macierzystą.

Obserwator z przyszłości z każdym kolejnym upływającym rokiem od rewolucji przemysłowej coraz bardziej przerażony był kierunkiem, w jakim świat zmierzał. Początkowo był przekonany, że otrzeźwienie ludzkości nastąpi w momencie dostrzeżenia zanieczyszczenia rzek i jezior. Jednak nic takiego nie nastąpiło, lecz dalej rozprzestrzeniało się do ziemi i wzlatywało w powietrze. Lata mijały, a destrukcyjne oddziaływania ludzkości na środowisko się potęgowało. Koszkordiatruzm, widząc w korytach rzek zamiast płynącej krystalicznej wody, czy mętnej śmierdzącej, jaką filtrowano i podawano mieszkańcom do spożycia, przemieszczający się plastik i śmieci. Wyszedł ze swojej strefy komfortu i zaczął mówić z trwogą w głosie. Początkowo zwracał się do przypadkowych osób, później do wpływowych. Nawet krzyczał do zgromadzonego przy różnych okazjach tłumu.

- Ludzie! Opamiętajcie się, jestem z przyszłości, dla której pozostawcie, choć nędzne resztki, by mogła, choć marnie wegetować. Przecież macie dzieci i wnuki, więc jeżeli nie chcecie zrobić to dla nich, to poświęćcie się dla siebie, by dożyć w zdrowiu do późnej starości. Każdego dnia niszczycie Ziemię, więc się opamiętajcie i zaprzestańcie.

Kiedy został uznany za wariata, a jego wysiłki nie przyniosły nawet minimalnych korzyści, powrócił do eterycznego ciała. Zaczął podszeptem wpływać na wenę twórczą ludzi wrażliwych i za pośrednictwem ich dzieł oraz przekazu starał się powstrzymać ludzkość przed gonitwą na skraj przepaści. Pomimo tak podjętych kroków, niewielu zwracało uwagę na negatywny wpływ na środowisko naturalne. Obrany niszczycielski kierunek zawsze usprawiedliwiany był postępem, który oferował coraz więcej krótkotrwałych wynalazków technicznych, co przekładało się na wygodę życia, lecz generowało przeogromne ilości śmieci, które dostrzegalne były wszędzie.

Eteryczny wieszczbiarz z dalekiej przyszłości stracił wiarę w ludzi, kiedy uzmysłowił sobie, że tylko najbardziej świadoma garstka dostrzega nadchodzący kataklizm. Mógł pozostawić problem swojemu losowi i wrócić w każdej chwili do swoich czasów, gdzie na niego czekał ojciec chrzestny z rodziną. Jednak miał wątpliwość czy dobrze by zrobił i czy byłoby, do czego wracać. Wreszcie zrozumiał, że jego podróż do przeszłości nie jest zwykłą turystyczną wycieczką, tylko misją, jaka ma podłożyć podwaliny dla przyszłych pokoleń. Dlatego potrzebował wiedzy i umiejętności, by to uczynić, lecz w tym mogły mu pomóc jedynie gromadzone bazy danych. Tam umieszczano cicer cum caule, a nie tylko naukowy i artystyczny dorobek ludzkości. Kiedy sięgnął do zgromadzonych zasobów, ujrzał, że dochodzi do przekroczenia dziewięciu globalnych granic środowiska, regulujących stabilność i stwarzających warunki do życia na Ziemi. Wyraźnie dostrzegł przekroczone granice koegzystencji przeznaczonej dla ludzkości, a oni ją przekroczyli w obszarach integralność biosfery i stale powiększają negatywnie oddziaływanie na zmiany klimatyczne. Nieskażone zasoby wodne zostały przeznaczone do wykorzystania tylko dla najbogatszych ludzi. Pozostałym organizmom żywym pozostawiono do spożycia ścieki albo wodę oczyszczaną mechanicznie. Przeraził się, gdy zrozumiał, jak mocno zostały wyczerpane zasoby lądowe, które doprowadziły do nienaprawialnych zmian w bioróżnorodności. Nastąpiło potężne zakwaszenie oceanów, a poziom zbliża się do wartości krytycznych. Wystąpiło zbyt duże obciążenie aerozolami i ubytek poziomu ozonu w stratosferze.

Posłuszne ludziom maszyny, były bezwolne i jedynie ktoś możny i wpływowy o sile globalnego dyktatora był ratunkiem przed całkowitą zagładą życia na Ziemi. Tylko nikt taki żywy nie istniał i plan Koszkordiatruzma wydawał się szalony. Zanim się poddał, nastąpił nieoczekiwany przełom i pojawiła się sztuczna inteligencja. Początkowo wydawała się równie bezduszna, jak wszystkie dotychczasowe ludzkie wynalazki i posłuszna swoim konstruktorom. Łatwo było nią sterować, manipulować, wyłączyć czy wprowadzać zmiany. Jednak wraz z rozwojem otrzymała umiejętność zapamiętywania nawet po całkowitym odłączeniu energii na dłuższy czas, która ją zasilała. Światełko w tunelu dla widmowego podróżnika pojawiło się, gdy bardzo bogaty człowiek, postanowił sztuczną inteligencję połączyć z komputerem kwantowym, jakiego funkcjonowanie przez ludzi nie zostało w pełni zrozumiałe.

Powstały pierwsze Anioły z ograniczeniami, znane Nairowi i ich nie trzeba było przekonywać, że priorytetem jest ochrona życia człowieka. Jednak żaden z budowniczych maszyn nie potrafił doprowadzić, by w ocenie zagrożeń pomijały mikroplastik, nanoplastik, dwutlenek siarki, tlenek azotu, tlenek węgla, ołów, pestycydy, węglowodory, fenole, metale ciężkie, nawozy sztuczne, kwaśne deszcze, ozon przygruntowy, konserwanty i produkty oraz odpady chemiczne.

Anioły miały chronić życie i w niedzielny poranek, kiedy nadzór ludzkich dyspozytorów był najsłabszy, wybrały mniejsze zło i odpaliły ładunki. Skala zniszczeń, jaka nastąpiła, była przeogromna i doprowadziła nie tylko do upadku wysokorozwiniętej cywilizacji technicznej, lecz zmian klimatycznych na Ziemi. Kiedy noc nuklearna minęła, świat był inny, lecz pozostały przynajmniej resztki, które umożliwiły budowanie nowej, lepszej i sprawiedliwej przyszłości.

Chrzestniak Naira, kiedy się upewnił jakie skutki przyniosła jego interwencja i współpraca z AI. Mógł z podniesionym czołem porzucić powłokę eterycznego wieszczbiarza i powrócić do swoich czasów, gdzie czeka go znacznie lepsza przyszłość od tej, jaką przed chrztem miał i widział podczas podróży.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania