Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 46

Nowy człowiek schowany bezpiecznie w niewielkiej jaskini, wydrążonej owalnie w litej skale wraz z towarzyszącymi mu wilczałami, z uwagą przez niewielki otwór obserwował wycofujące się ze zdobyczą przeogromne ślimaki. Nawet najmniejszy był trzykrotnie większy od niego, a długi przynajmniej na dziesięć. Między nimi trafiały się prawdziwe olbrzymy wielkości sporych pagórków. Nigdy niczego podobnego nie widział i nie słyszał o takich monstrach, dlatego uważnie wypatrywał najmniejszych detali, które wyróżniają je od niewielkich pełzających po wilgotnej ziemi.

Osobniki, którym nie udało się czegokolwiek upolować, łączyły się w pary i za pomocą haków wypuszczonych niczym harpuny z tułowia, ciągnęły swoich martwych współplemieńców. Pełzające stworzenia wydawały się podczas swojej wędrówki na bezbronne, lecz z jakieś przyczyny nie zostały zaatakowane przez obrońców twierdzy. Jakby oni wiedzieli, że ich pojmani towarzysze nawet dający jeszcze oznaki życia, już polegli, albo nie istnieje możliwość przywrócenia ich do pełnej sprawności.

Niesamowitym widokiem dla nowego człowieka, pośród wielu różnych ciał, były te należące do Łuskowców. Obecność ich po tej stronie gigantycznego masywu górskiego wydawała się niemożliwa, ponieważ nie dysponowali oni, aż tak chwytliwymi dłońmi, jakie były potrzebne do pokonania prawie pionowych skał. Nair, najlepiej o tym wiedział, wiele cykli ziemskich spędził w takiej postaci. Wtedy pokrywające go łuski mocno krepowały niektóre ruchy i jednymi z wielu, były te umożliwiające wspinaczkę wysokogórską. Czyżby istniała jakaś łatwiejsza droga, którą tutaj dotarli. Taka myśl kołatała mu w głowie i nią podzielił się ze strażnikiem. Nawet długo nie czekał, na usłyszenie zaprzeczenia, ponieważ zanim on wyruszył w podróż komputery kwantowe ze zrujnowanego podziemnego kompleksu i biologiczny umieszczony na orbicie wielokrotnie przed wytyczeniem szlaku, dokonywały oceny zarejestrowanych obrazów.

Gdyby istniała podziemna droga, z pewnością nią podążaliby inni, by uciec z piekła, jakim była coraz bardziej wyjałowiona pustynia. Wytłumaczeniem obecności wśród obrońców twierdzy Łuskowców, mógłby być wcześniej istniejący szlak, albo przetrwanie niewielkiej społeczności na tym, lub pobliskim terenie upadku wysokorozwiniętej cywilizacji.

Pośród zdobyczy agresorów znalazły się też ludzkie ciała, tylko z sześcioma palcami u rąk i nóg. Część z nich swoją budową bardzo przypominała nowego człowieka, lecz kilku wyróżniało się różnymi anomaliami i jaskrawym na ciele owłosieniem. Przynajmniej nie było, pośród nich osobnika podobnego, za którym podążali do twierdzy. Dlatego można było spodziewać się, że niedługo wyruszy po nowe zbiory.

W większości ślimaki oddalały się od gigantycznej budowli po śluzowanych śladach. Wyglądało to na podążanie wyznaczoną drogą, która była dla nich znacznie łatwiejsza do pokonania, niż ta niepokryta wcześniej wydzieliną. Kiedy oddaliły się na sporą odległość, musiały dotrzeć do swoich miejsc lęgowych albo siedliska. Kolejno znikały w wydrążonych w ziemi tunelach, a gdy ostatnie tam trafiały, zagrzebywały wydzieliną z ziemi i śluzu.

Miejsce pod murami twierdzy zajęły mali padlinożercy. Ostrożność, z jaką poruszały się po stratowanym terenie, świadczyła, że są niezwykle podatne na zranienia i w każdej chwili spodziewają się ataku kogoś niebezpiecznego. Dokładne penetrowanie terenu przyniosło im sporo zdobyczy w postaci oderwanych kończyn czy wnętrzności. Zlizywały nawet krew rozlaną i pochłaniały niektóre części roślin nią nasiąkniętą.

Kiedy się rozwidniło i wszystkie nocne stworzenia udały się do swoich kryjówek. Nair, rozglądnął się po wnętrzu jaskini, w której on i wilczały znaleźli kryjówkę. Gładkość ścian i precyzja wykonania świadczyły o użyciu zaawansowanej technologii do jej wykonania. Jednak do jego czasów przetrwał tylko niewielki przedsionek, a pozostała część samoistnie zawaliła się, lub umyślnie zablokowano zawałem.

Rozmyślania jego przerwał szum nisko przemykających latających pojazdów. Miotały się niczym wielkie latające żądlące randy, po tym, gdy im się zniszczyło gniazdo. Atakowanie tych pustynnych stworzeń, nawet w nocy, jak spały, przeważnie kończyło się śmiercią kogoś. Jednak ich duże tłuste larwy były doskonałym źródłem wysokokalorycznego pokarmu i ludzie pustyni za cenę własnego życia ponosili takie ryzyko. Kiedy któryś z nielotnych owadów wbił żądło, natychmiast w to miejsce zlatywały się pozostałe jak w amoku i pozostawiały bezbronne gniazdo. Czasami ofiar wśród atakujących było tyle, że pozostali rezygnowali i uciekali pozostawiając współplemieńców, którzy później służyli jako pokarm dla kolejnego pokolenia larw.

Kierunek i prędkość w kursowaniu latających pojazdów była dla obserwującego Naira niezrozumiała, chaotyczna i wydawała się dowolna, lecz w zamieszaniu żaden z nich nie otarł się nawet o drugiego, a co dopiero zderzył. Przemykały błyskawicznie w dowolnych kierunkach i bardziej wypatrywały zagrożenia niż pozostałości po odwiedzinach ogromnych ślimaków.

Relacja wysłannika z miejsca, które większość roku pozostawało niewidoczne dla orbitującego Neczeru z powodu zalegających chmur. Powinna robić niesamowite wrażenie, lecz dla sztucznej inteligencji, okazała się istną kopalnią wiedzy. Komputery kwantowe, a zwłaszcza jeden, określony jako siostra Gabriela o specjalności biologiczne, dostawał przeciążenia. Nadmiar operacji mógł doprowadzić do poważnej awarii, dlatego pozostałe określane jako Ariel i Uriel połączyły się w całość. Podstawowy problem natychmiast się uwidocznił i polegał na braku dostępu do dawnych patentów, archiwum z publikacjami naukowymi, czy zakodowanych plików. Kiedyś za czasów upadłej cywilizacji, gdy funkcjonowała sieć komputerowa, nie istniała dla tych maszyn bariera. Penetrowały nawet najlepiej zabezpieczone bazy danych i wojskowe serwery. Żadna przeszkoda nie była zbyt wielka, lecz po wiekach tylko trzy w suchym klimacie przetrwały i musiały polegać na sobie. Każdy do ogólnej wiedzy dorzucił garść informacji z własnej bazy danych i z tych fragmentów powstawał niezbyt udany obraz całości.

Wniosek był oczywisty, ludzie, rośliny i zwierzęta, które przetrwały zostały zmuszone do przystosowania się do zwiększonego promieniowania słonecznego i radioaktywnego. Jeżeli to nie nastąpiło w krótkim czasie czekało ich wymieranie. Jednak siła przetrwania i nowe możliwości, jakie powstały w powojennym okresie. Niektórym gatunkom zaszkodziły, lecz inne, szczególnie te zmodyfikowane genetycznie w laboratoriach przetrwały i znacznie zwiększyły swoje zdolności adopcyjne, masę oraz inteligencję. Dlatego dla bezpieczeństwa należało ewakuować wysłannika, Jeleniowca, wilczały z krainy gejzerów i gorących źródeł.

Nowy człowiek, gdy został poinformowany o konieczności opuszczenia niegościnnej krainy, pełnej niebezpiecznych stworów i roślin. Nawet ucieszył się z tej decyzji Aniołów, którzy nim się opiekowali i jak tylko powrócił do przejętej od plemienia staruchy siedziby. Zaczął szykować się do drogi. Wilczały podobnie jak on wiadomość wyruszenia w dalszą drogę przyjęły z widocznym zadowoleniem. Najmniej szczęśliwy z tej decyzji był Jeleniowiec, który zdążył rozsmakować się w doskonałej kapuście i słodkiej marchwi. Decyzja jego nowego przyjaciela o zabraniu całego pozostawionego zapasu, o ile sam będzie ciągnął zwiększony bagaż na zmodyfikowanym pojeździe, przyjął z radością.

Strażnik, na przyszykowanie się do drogi pozostawił Nairowi maksymalnie cztery dni. W tym czasie musiał dokonać o ceny zabrania najpotrzebniejszego prowiantu i przydatnego wyposażenia. Plemię, jak opuszczało swoją siedzibę i udawało się na polecenie matki na wygnanie, zabrało ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy, a pozostałe porzuciło. Gdyby mieli więcej czasu z pewnością zabraliby znacznie więcej, lecz uciekając w panice porzucili sporo przydatnych dla nowych mieszkańców. Niezwykle cennym znaleziskiem okazał się składzik z dziecinnymi wózkami, które po niewielkiej przeróbce doskonale nadawały się do ciągnięcia przez wilczały. Kiedy uporał się z przeróbką, a uprząż została zaakceptowana przez drapieżniki, zajął się pojazdem większym dla księcia. Tym razem Yai miał pełny wpływ na powstawanie pojazdu, jaki miał własnymi siłami przemieszczać. Dostępność materiałów i odpowiednich narzędzi do jego budowy, sprzyjała powstaniu dwukołowego wozu lekkiego i wytrzymałego. Nowy człowiek, korzystając z porad komputerów kwantowych, wykonał też dla wszystkich przyczepiane płozy.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Vespera dwa lata temu
    Wielkie ślimaki kojarzą mi się z czerwiami z Diuny :) Przy okazji pozdrawiam, bo zawsze czytam, ale nigdy nie komentuję.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania