Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 45

Wyprawy na dokładne rozpoznanie terenu wyruszyły następnego dnia, zaraz po wschodzie zimowego słońca, mocno przytłumionego przez unoszącą się parę powstałą w wyniku nagrzania zimnego powietrza przez liczne gejzery i gorące źródła. Najlepsza widoczność krótkiego dnia utrzymywała się często blisko gruntu i to zjawisko wykorzystywały z dobrym skutkiem wilczały. Zanim wyruszyły na rekonesans i zaraz po powrocie konsultowały się z Jeleniowcem, a on ich spostrzeżenia i prośby o poprawę zatyczek, czy wyciągnięcia kolca z łap albo z innej części ciała przekazywał swojemu świeżemu przyjacielowi, jak nazywał nowego człowieka.

Dość szybko powstawała lista wszelkich potencjalnych zagrożeń, bezpiecznych przejść i miejsc, gdzie mogli coś dla siebie pozyskać. Odkrycie dobrze zorganizowanej społeczności siódmego dnia zaniepokoiło Naira, strażnika, a najbardziej komputery kwantowe w zrujnowanym podziemnym kompleksie. Opis inteligentnych istot, bardzo odbiegających od wszelkich znanych wilczałom stworzeń, zaniepokoił i rodził obawy. Sztuczna inteligencja po otrzymaniu kilku zupełnie odmiennych sprawozdań ze zwiadów na tamtym terenie potrzebowała kolejnych. Najlepiej popartych obrazami, które tylko wysłannik był w stanie przesłać, ponieważ zdjęcia ze stacjonarnej orbity gdzie ulokował się Neczeru, w dalszym ciągu uniemożliwiały nisko wiszące gęste chmury.

Nair, podczas wyprawy całkowicie polegał na wilczałach i szedł za nimi, utartymi szlakami. Niektóre przejścia zmuszały go do podążania na czworakach, a w skrajnych przypadkach były do pokonania w pozycji leżącej. Gdyby nie ich asekuracja i zapewnienie nigdy nie wczołgałby się w mocno ograniczone przejścia. Pokonywanie przeszkód wydawało się wiecznością i z zadowoleniem przyjął sygnał stukania łapami o dotarciu do celu. Radość jego była niezwykle krótka i trwała do czasu wyłonienia się z mgły potężnej postaci pokrytej gęstymi położonymi wzdłuż ciała gęstymi kolcami, z gębą pełną długich siekaczy. Stwór szedł na czterech nogach zakończonych racicami i ciągnął za sobą drewniany pojazd z obracającymi się obręczami. Nigdy tak skonstruowanych kół nie widział, nawet w podziemnym kompleksie.

Wyrastały z jego pleców dwie pary rąk obłożonymi łuskami z dłońmi zakończonymi sześciopalcowymi dłońmi. Jedna z nich służyła mu do połączenia z pojazdem. Sprawności i chwytności ich nie znał, lecz dość szybko to się zmieniło. Gdy nieznajomy podszedł do dziwnych młodych drzewek i wolną parą zaczął odrywać je od podłoża, a drugą uwolnioną z uchwytu, sprawnie wrzucał urobek do splecionego z trzcin kosza. Dość szybko napełnił pojazd i oddalił się w kierunku miejsca, z jakiego przyszedł. Pojazd musiał być niezwykle ciężki, ponieważ pozostawiał głębokie bruzdy w twardym gruncie. W całym tym zdarzeniu dwie rzeczy zwracały na siebie uwagę. Brak widocznego wysiłku, jaki z pewnością musiał włożyć, podczas ciągnięcia pełnego pojazdu niepokoił. Jednak taranowanie własnym ciałem trujących krzewów i uschniętych tnących bez widocznych skutków ubocznych, sprowadzał koszmary.

Zdaniem komputerów kwantowych z podziemnego zrujnowanego kompleksu, monstrum tylko z pozoru przypominało dzika. Wszystko w nim zostało zmienione i powstał chodzący pojazd pancerny. Naturalny pancerz chronił skutecznie jego wrażliwe organy i musiał być równie skuteczny podczas ataku Renerów, jak innego niebezpieczeństwa. Istniała jeszcze niewielka szansa, że takich stworów jest ograniczona ilość, są pokojowo nastawione i unikają własnego towarzystwa. Wilczały jakby wyczuły targający nowym człowiekiem dylemat i zamiast wracać do osady, poprowadziły do siedliska silnego stwora. Umiejętnie i z uporem unikały przetartej drogi, nawet w miejscach, gdzie żadne niebezpieczne rośliny nie występowały. Wolały przedzierać się z nadłożeniem drogi, niż podążać skrótem.

Kiedy dotarli w pobliże wysokich murów, zwieńczenia albo szczyty skrywały unoszące się opary. Zrozumiał nadmiar ostrożności drapieżników, gdy przez zrobione przełomy, co jakiś czas nisko przemykały latające pojazdy. Częstotliwość i kierunek ich kursowania była dla niego dowolna, lecz szybkość już nie. Przemykały błyskawicznie i ktokolwiek znalazłby się na ich drodze natknął by się na nie. Przeznaczenie dość szybko zostało wyjaśnione za sprawą nadzianego na szpikulce nieostrożnego Expos, który już martwy został wniesiony przez łatający pojazd do wnętrza budowli. Widocznie musiał posłużyć, podobnie jak zebrane pędy nieznanego krzewu jako karma, dla przebywających w wewnątrz.

Neczeru, oprócz zarejestrowanych obrazów i zebranych danych przez wysłannika nie był w stanie samodzielnie pozyskać żadnych informacji. Gdyby nie wieczorny wiatr, zagadka miejsca nie zostałaby rozwiązana. Siła podmuchów była niewystarczająca do odsłonięcia całości kompleksu, lecz pozyskany obraz, dał możliwość na wysuniecie hipotezy jego wielkości. Budowla, sadząc po zewnętrznych murach miała charakter obronny, lecz do końca nie było wiadome przed czym miała chronić. Teoretycznie zagrożenie zewnętrzne nie istniało, podobnie jak potencjalni napastnicy zamieszkujący niepoznaną w pełni krainę.

Komputer biologiczny, podobnie jak kwantowe nie znosił porażek i sięgnął po archiwum z zarejestrowanym materiałem podczas tornada. Skala obiektu oszałamiała, podobnie jak liczni mieszkańcy, których apatyt musiał być niesłychanie wielki. Sądząc po świeżej roślinności dookoła warowni, pochłaniali wszystko i to w znacznych ilościach. Kiedy im brakowało pożywienia, a było to często sięgali po mięso. Wytyczane każdego dnia alejki do bambusowych plantacji, znacznie więcej przynosiły informacji, niż wszelkie inne domysły.

Mieszkańcy twierdzy wychodzący do zbiorów byli niesłychanie odporni na zranienia, lecz nie na materiał spożywany przez nich i do swojej egzystencji potrzebowali znacznie więcej błonnika niż człowiek za czasów upadłej cywilizacji. Jego taka ilość doprowadziłaby do śmierci, lecz dla nich była minimalna. Potwierdzeniem tej teorii była wielka śmiertelność, jaka została zauważona podczas kilkudniowej wichury, gdy zbieracze zostali uwięzieni wewnątrz. Tylko nie wszystkie ciała, wrzucane do wygrzebanych jam pochodziły z tego samego gatunku. Niektóre przypominały do złudzenia dawnego Naira o ile były płci męskiej. Inne musiały być kobietami, czyli samicami jak mawiał on sam.

Strażnik przesłał wszystkie wizje tego miejsca Nairowi i z niecierpliwością oczekiwał jego reakcji. Wysłannika nie zaskoczyła ich perspektywa zarejestrowania obrazu z góry, ponieważ po Aniele spodziewał się, że jego miejsce jest właśnie tam. Gdyby wizję zarejestrowano z innej perspektywy z pewnością w jego głowie zaczęłyby się rodzic pytania, typu dlaczego, albo? Jednak do niczego takiego nie doszło i tak jak się spodziewał, ujrzał okazałą twierdzę. Tylko strażnik, podobnie jak on, dalej nie znali powodu wzniesienia tak monumentalnej budowli.

Perspektywa spędzenia nocy z dala od przejętej osady, bardzo nie odpowiadała Nairowi, lecz powrót w ciemnościach jeszcze bardziej. Kiedy ułożył się do snu w niewielkiej jaskini skalnej, odkrytej wcześniej przez drapieżniki, w której ciepłe ściany zwiastowały komfort. Miejsce, jakie wydawałoby się idealne zaczęło drżeć. Wstrząsy początkowo niewielkie z czasem zaczęły być odczuwalne i stale się nasilały. Gdyby nie jednolita skała, w jakiej powstała naturalna szczelina z pewnością nie wytrzymałyby natężenia, a on w panice musiałby opuść bezpieczną kryjówkę. Jednak solidność skalnej konstrukcji ukoiła skołatane nerwy wysłannika i towarzyszących mu wilczałów. Wyzwoliła też ciekawość, co dookoła się dzieje. Nieśmiałe pierwsze spojrzenie przez wąskie wejście, zadziałało jak magnes i przykuło uwagę. Spory pagórek znajdujący się blisko i pozostałe aż po skraj widoczności poruszały się i zmierzały do twierdzy. Przesuwając się w pobliżu wejścia, przy jakim stał, Nair dopiero wtedy mógł dostrzec szczegóły. Maleństwo wielkości góry z wyglądu przypominało ślimaka, tylko kilkaset razy większego niż miał możliwość stwierdzić jego wymiary w podziemnym kompleksie na podstawie dawnych fotografii. W przeciwieństwie do bezzębnego wymarłego miało paszczę z trzema rzędami ostrych siekaczy. Pełzak się nie wahał, musiał być niesłychanie wytrwały i przekonany o własnej sile, albo do kierunku, w jakim zmierzał.

Gigantyczne ślimaki podeszły do okazałych murów i jak synchronizowane zaczęły po nim pełzać do góry. Pochyłość ścian na zewnątrz miała im to uniemożliwić, lecz one nic z tego sobie nie robiły. Pozostawiając skrzący śluz, pięły się, aż znikły wysłannikowi z oczu. Odgłosy toczących walk świadczyły, że żadna ze stron nie chce oddać pola. Kilkanaście pełzających gór spadło martwych, lecz znacznie więcej wycofywało się z upolowaną zdobyczą, nabitą na haki wypuszczone niczym harpuny z tułowia.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania