Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 102

Mino, żal, było kolejnego długiego rozstania z ukochanym, lecz nie chciała stać się przeszkodą na drodze do odkrycia przez niego prawdy o dawnych czasach i wolała się poświęcić niż później w przyszłości usłyszeć jakąś aluzję na swój egoizm. Dlatego się powstrzymała i zapytała – długo Ciebie nie będzie?

- Tym razem tylko chwilę i zanim obmyślisz nowe przeznaczenie dla tego ślicznego pudełeczka, wrócę – mówiąc to, otworzył przepiękną kasetkę i wyciągnął z niej jakiś rdzawo brunatny zmiętolony przedmiot, który po rozprostowaniu okazał się elastycznym nakryciem głowy z jakiegoś nieznanego Mino materiału, pokrytego złotymi krzyżującymi się nićmi.

Wzrok partnerki, matki Arenga przyciągnęła ozdobiona wzorami złota szkatuła, wysadzana przepięknymi szlachetnymi kamieniami, jakie w krainie Sardów miały na własność tylko najpiękniejsze samice z najznakomitszych rodów. Kiedy ujęła przedmiot w dłonie, z zaskoczeniem stwierdziła, że jest lekkie niczym ptasi puch, a grawerunki są misterne i nie przypominają w niczym ozdób na innych przedmiotach wykonanych z tego samego kruszcu, które miała okazje oglądać. Zanim nacieszyła oczy i wymyśliła przeznaczenie, o ile otrzyma ją w prezencie, spojrzała na ukochanego. Zamierzała delikatnie nakłonić go do oddania bezcennej rzeczy. Jednak słowa uwięzły jej w gardle, gdy dostrzegła zmiany na twarzy Naira. Nagle już nie wyglądał tak zdrowo, jak jeszcze chwilę wcześniej, skórę na twarzy miał obwisłą, poszarzałą, mocno wysuszoną i bardziej przypominał własny cień niż okaz zdrowia, jakim zawsze był.

- Zostałeś otruty?! – krzyknęła z trwogi, gdy spojrzała na partnera.

Zamiast jasnej udzielić odpowiedzi, tylko uniósł dłoń, by powstrzymać jej gwałtowną reakcję i przyciszonym głosem powiedział.

- Przeholowałem, za długo trwała moja wyprawa do przeszłości i zamiast odbywać ją etapami, tak mnie, pochłonęła, że za bardzo straciłem kontrolę nad swoim organizmem. Jestem bardzo głodny i spragniony, czy możesz mi przyszykować coś lekko strawnego i kalorycznego, najlepsza w tej chwili byłaby woda z miodem.

Słowa użytego przez Naira nie znała, a sposób jego wypowiedzi sporo odbiegał od tych, do których była przyczajona, zwłaszcza że przed chwilą zjadł solidny posiłek. Jednak powstrzymała się od wyrażenia swojej opinii i do ulubionej jego czarki nalała syropu ze słodkiej trzciny, jakim dosładzała wszelkie napoje i potrawy. Tym razem nie przeszkadzał mu nadmiar słodkości, tylko małymi łyczkami wypił i poprosił o kolejną porcję. Wcześniej tak szybko nie sięgnął po kolejną porcję, ponieważ nigdy nie spożywał więcej, niż było to niezbędne dla jego prawidłowego funkcjonowania. Zawsze szanował jedzenie, wodę i jej niepotrzebnie nie mącił, czy zanieczyszczał, a zużywał z wielką starannością. Czasami Mino wydawało się, że bardziej ją ceni i kocha od niej, ponieważ każda okazja do kąpieli i mycie sprawiało mu wiele radości, jakby realizował swoje marzenie.

Nair, po solidnej porcji cukru szybko dochodził do siebie i przy trzeciej porcji słodkiego syropu poczuł się na tyle dobrze, że zaczął opowiadać.

- Kiedy, ujęłaś szkatułę, udałem się do miejsca, gdzie zdobywałem wiedzę i powoli cofałem się w czasie, by nic mi przypadkiem nie umknęło. Mogłem zobaczyć siebie, takim, jakim się urodziłem, poznać swoich rodziców i dziadków. Dopiero później przyspieszyłem i obserwowałem, jak Ziemia wyglądała zaledwie na chwilę, zanim została rozdarta. Upadek wysokorozwiniętej ludzkiej cywilizacji nawet dla mnie jako widza przebywającego w bezpiecznym miejscu wyglądał niezwykle groźnie. Obserwowałem najpierw zniszczenia, później sam wybuch i na końcu jak to miejsce wyglądało przed zagładą. Gruzowiska i ruiny przeobraziły się w piękne miasta, gdzie mieszkańcy żyli w tłumie, a jednocześnie odizolowani od siebie. Stale gdzieś się spieszyli, prawdopodobnie po to, by więcej czasu spędzać na patrzenie w ruchome obrazy, wyświetlane na wielkich, lub małych taflach. Nawet nie jedli i pili przy tym dużo, tak bardzo byli tym pochłonięci. Stale pozostawiali sporo resztek, które wyrzucali niedaleko swoich siedzib i nimi karmili gryzonie, populacja ich była ogromna przy dużych miastach. Ludziom w tym czasie niczego nie brakowało, w naszym pojęciu i ocenie. Jednak ciągle narzekali, wiecznie się kłócili i nigdy nie byli szczęśliwi. Stale odczuwali niedosyt i zachłannie zagarniali dla siebie, nie troszcząc się o innych. Zazdrość i zawiść była powszechna, zwłaszcza musieli odczuwać to najbogatsi i prawdopodobnie z tego powodu rewanżowali się pozostałym zatruwaniem żywności, wody i kolorowych płynów do picia. Wyobraź sobie, że nie mogłem uwierzyć w wyniki analiz naukowych, jak przypadkiem trafiłem do Europejskiego Urzędu badającego żywność, ponieważ badany tam pokarm dla nas byłby trujący, a tamci go jedli. Oni byli inni, skoro pochłaniali potrawy ze sporymi ilości pozostałości czegoś nazywanego pestycydy i nie brakowało czegoś nazwanego słynnym DDT. Tamta żywność zawierała też azotany z nawozów przyspieszających rośnięcie roślin. Jeden, jaki zapamiętałem, nazywał się glifosat, ten związek był rakotwórczy i rozregulowywał pracę układu hormonalnego. Szkodliwa chemia tam była wszędzie i by omamić ludność, wmawiali im, że nie przekracza ustalonych norm. Tylko nawet słowem nie wspominali o kumulowaniu się w organizmach.

- To by wyjaśniało, dlaczego ich potomkowie tak bardzo różnią się od swoich przodków żyjących w tamtych czasach – wtrąciła Mino.

- Według mnie, tego, co widziałem, to tylko czubek góry, znacznie więcej mi umknęło, niż się dowiedziałem, ponieważ również mało przejrzyste były skutki powszechnego stosowania tworzyw sztucznych do opakowywania żywności. Wyobraź sobie, że wodę do picia czerpali z zanieczyszczonych rzek, w której ryby zdychały i po filtrowaniu i chemicznym oczyszczenie pakowali do plastiku, a ona według wszelkich przyjętych w tamtych czasach norm była przydatna do picia nawet przez kilka pełnych obrotów planety. W tym czasie te opakowania uwalniały z siebie toksyczne związki i niewidzialne z powodu swojej maleńkości drobinki tworzyw, które wraz z wodą dostawały się do organizmu pijących. Tam się gromadziły i dokonywały powolnego spustoszenia w układzie immunologicznym i DNA.

Partnerka nie znała większość z użytych przez niego nazw i z tego powodu musiał poświęcić sporo czasu na ich wyjaśnianiu. Dopiero gdy uporządkował jeden omawiany temat i chciał zacząć kolejny, wzburzona partnerka stuknęła pustą czarką o blat stołu.

- Nazwałabym to zbrodnią i uniemożliwiłabym takich praktyk pod groźbą surowej kary. Każdy od dziecka wie, że woda do picia musi pochodzić z krystalicznie czystych źródeł, lecz nie może być starsza niż jeden dzień. W innym przypadku trzeba ją przegotować, a i tak na drugi dzień, jeżeli jest ciepło, należy ją wylać albo zużyć do mycia. Czy nikt nie protestował, zwłaszcza młodzi, którym odbierano zdrowie – podsumowała Mino.

- Uśmiejesz się, gdy opowiem, jak taki protest w momencie kulminacyjnym wyglądał, pod wpływem chwilowej mody na ekologię, czyli ochronę przyrody i nazwijmy to zasobów Ziemi. Rozpoczętej od serii pikiet dorastającej panienki, która bardzo poważnie potraktowała problem, jakim było niszczenie planety przez przemysł i wielkoobszarowe monotoniczne rolnictwo. Zdjęcia jej wraz z postulatami obiegły świat i zapanowała, jak się okazało chwilowa moda. Młodzież ze sporej części planety zapragnęła aktywnie ją poprzeć i zmienić postępowanie swoich władz, by zapewnić im już w niedalekiej przyszłości możliwość względnej wegetacji na zdegradowanej Ziemi. Zorganizowano pikiety i chcąc być bardziej dostrzeżonym medialnie, wybrano miejsca dość uciążliwe dla innych. Jedyną, którą miałem okazję obserwować, odbyła się przed wejściem do centrum handlowego, w jakim sprzedawano dużo różnego towaru. Zwarta grupa młodzików stłoczyła się przy drzwiach, wybierając taką lokalizację, dla przechodzących stali się dość uciążliwi. Długo nie musiałem czekać, by zobaczyć, jak między nimi przeciska się starszy samiec. Wszyscy byli wyżsi od niego i wymachiwali transparentami, wykrzykując przy tym hasła. Bardzo zezłościło go takie zachowanie i w zdenerwowaniu wykrzyczał im w twarz.

- Słusznie domagacie się dla siebie i swoich przyszłych nienarodzonych dzieci czystego powietrza, wody i zdrowej żywności, więc mi odpowiedzcie, dlaczego obżeracie się chipsami, które zawierają utwardzony olej palmowy, a on w tej postaci jest mocno szkodliwy. Nawet przez myśl wam nie przyszło, że dla waszego śmieciowego żarcia karczuje się lasy pierwotne, w jakich żyją orangutany. One tak jak wy też chcą żyć i wychować swoje potomstwo. Gdybyście zrezygnowali z tak przetworzonych produktów, dalibyście im szansę na przetrwanie i nie niszczylibyście swoich młodych organizmów.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania