Poprzednie częściTaniec sokoli część 1
Pokaż listęUkryj listę

Taniec sokoli część 69

Mino, zadowolona była z komendy wyjścia w morze, ponieważ jak się okazało, to jej najbardziej dokuczał fetor rozkładających się ciał naniesionych przez fale, ponieważ pod przykryciem uniemożliwiał oddychanie. Wilczały, gdy poczuły ruch statku, natychmiast pozbyły się apatii i z radości machały ogonami. Miały dość bezczynności i pragnęły jak najszybciej oddalić się od niegościnnego miejsca, gdzie czuły się jak w klatce. Wszyscy razem i z osobna liczyli na postój w miejscu, gdzie jest możliwość napicia się świeżej wody i uzupełnienia zapasów. Czworonożnym drapieżnikom dokuczała ograniczona przestrzeń pokładu statku. Potrzebowały ruchu i krwistego mięsa, by poczuć się w pełni szczęśliwymi z przebywania na rozległej przestrzeni pośród zieleni. Samica Sardów tęskniła za kąpielą w słodkiej wodzie, ponieważ słona raniła jaj ciało i chodzenia po stabilnym gruncie. Jedynie Nairowi nawet długie przebywanie na morzu sprawiało przyjemność. Najbardziej fascynowały go wyciągane ze słonej wody ryby, które były inne od tych łowionych przez niego w jeziorze po przejściu przez wysokie pasmo gór. Smak ich mięsa też różnił się znacznie od żyjących w słodkiej wodzie.

Ludzie pustyni, do których należał Nair, nie znali pojęcia morza i nazywali tak największe swoje jezioro, zanim nie wyparowało w wyniku wysokiej temperaturze i długotrwałych braków opadów. Tylko tamta woda była słodka i gdy spotkał słoną, był mocno zaskoczony, a najbardziej tym, że znalazł potwierdzenie zapisków znalezionych w bibliotece pustynnej akademii.

Wysłannik został przez strażnika uprzedzony o nadchodzącym sztormie i zgodnie z sugestią skierował statek do dawnego portu znajdującego się teraz przy niewielkiej wyspie, zamiast sporego kontyngentu. Kiedy podpływali do jedynego miejsca, przy którym mogli bezpiecznie zacumować. Wszyscy mogli zaobserwować ogrom zniszczeń, jaka dotknęła niegdysiejszą najnowszą część portu oddaną z wielką pompą zaledwie na trzy dni przed zagładą. Poskręcane zardzewiałe resztki dawnych okrętów wojennych dawały mglisty obraz ich wielkości. Zaledwie niewielka część nierdzewnego metalu nie uległa korozji i pokryła się jedynie brudem albo patyną. Przemieszczanie się po tym, co kiedyś nazywano nowoczesnym nabrzeżem portowym, wiązało się z wielkim ryzykiem z powodu całej masy potłuczonego szkła i ostrych strzępów z różnych przedmiotów. Jakakolwiek rana zadana zwłaszcza przez pozostałości pojemników broni chemicznej mogła okazać się śmiercionośna z uwagi na nagromadzenie w zagłębieniach przeróżnych pozostałości mieszaniny związków chemicznych wymyślonych przed upadkiem. Siła oddziaływania ich na żywe organizmy była tak wielka, że nawet po długim okresie, resztki potrafiły zabić, o ile się nie zachowało ostrożności i zbyt się zbliżyło. Często nawet dotyk nie był potrzebny, wystarczył oddech, żeby paść przy cuchnącej kałuży trupem. Stosy przeróżnych szkieletów były najlepszym dowodem, że miejsce to stało się niebezpieczną pułapką, dla szukających tu odpoczynku i schronienia. Dlatego nowy człowiek przez cały czas sztormu obserwował i nadsłuchiwał odgłosów przemieszczających się zniszczonych przedmiotów.

Nędzne resztki dużego portu podczas ruchów skorupy ziemskiej, zostały wypiętrzone i fragmenty fundamentów falochronu znalazły się na szczycie sporego wzniesienia. Dewastacja nastąpiła totalna, lecz pomimo ogromu zniszczeń, zachowana część portu podczas sztormu nie tylko w ocenie załogi spełniła pokładane w niej nadzieje. Chroniła nawet, wtedy gdy dookoła przewalały się wysokie fale i w stalowych poszyciach gwizdał wiatr, a zacumowany trzcinowy statek między zatopionymi resztkami dwóch wraków tkwił niewzruszenie, jakby oszalała aura nie miała nad nim władzy.

Kiedy wiatr się uspokoił i morze się wygładziło, Neczeru, po trzydniowym rejsie skierował statek do niewielkiej osady, założonej przy ujściu górskiej rzeki. Zamieszkiwała ją człekokształtna rasa, która potrafiła wytwarzać niewielkie dłubanki, na jakich przemierzali tereny przybrzeżne. Podczas połowów posługiwali się ościeniami i plecionymi koszami. Pomimo obfitości ryb ich połowy były niewielkie i braki pożywienia uzupełniali zbieractwem oraz chwytaniem we wnyki niewielkich gryzoni. Swoją dietę uzupełniali wielkimi pająkami, mrówkami, białymi tłustymi larwami i owadami.

Neczeru, obserwował prymitywne chatki od dłuższego czasu i ocenił mieszkańców kulturę jako prymitywną, lecz niosącą spory potencjał. Spotkanie grupy Naira z dzikusami zaplanował ze sporym wyprzedzeniem, dlatego kilkakrotnie zarejestrował ich mowę i nakłonił wysłannika do nauczenia się ich języka, by zlikwidować choć jedną barierę.

Trzcinowy statek z białym wielkim żaglem został zauważony przez morskiego obserwatora, który zazwyczaj wypatrywał ławic ryb, kiedy zrobił się większy od plamki. Natychmiast powiadomił o swoim spostrzeżeniu starszego wioski i już razem rozpoczęli uważną obserwację. Biały punkt stale się powiększał i kiedy uzyskali pewność, że to na co patrzą, nie jest omamem, wszczęli alarm. Mieszkańcy wioski na dźwięk drewnianych werbli przerwali swoje zajęcia i gremialnie zebrali się na płaskowyżu, z jakiego roztaczał się widok na sporą część morza. Wkrótce żaglowiec zrobił się jeszcze większy i zaczęli dostrzegać szczegóły.

Postawny mężczyzna z siwą brodą i długimi białymi włosami dumnie stał przy sterze, jakby był panem świata i wspaniały statek z wielkim białym żaglem kierował wprost do naturalnego portu. Obok niego po prawej stronie dostrzegli wysoką szczupłą kobietę, całą zakrytą brązową szatą ozdobioną mieniącym się nieznanym nikomu wzorem. Dookoła ich leżały niebezpieczne wilczały i zachowywały się niczym straż pilnująca swoich panów.

Nikt z patrzących, nawet małe dzieci nie czół lęku przed przybyszami, ponieważ doskonale znali, nawet najmniejszy kawałek swojego terytorium i wiedzieli, że za chwilę wspaniały statek zostanie rozdarty na strzępy przez usypaną pod powierzchnią zaporę z ostrych obsydianowych głazów. Linię obrony zawdzięczali dalekim przodkom, którzy przed eonami osiedlili się na tej ziemi i swoją nową ojczyznę musieli bronić przed atakami piratów. Przeszkoda pozostała nawet wtedy, gdy ostatni drewniany statek zbutwiał i ze starości zatonął. Pewnego dnia silny sztorm wyrzucił resztki wraku i na ich postawie próbowali zbudować nowy. Wszelkie podejmowane przez nich próby wskrzeszenia zapomnianej sztuki szkutniczej kończyły się fiaskiem i zbudowane jednostki rozpadały się po krótkotrwałym użytkowaniu. Niespodziewanie dostali niebywałą okazję ujrzenia wspaniałej jednostki zdolnej do odbywania długich rejsów.

Nieznany tubylcom sternik w jakiś niewytłumaczalny sposób dostrzegł podwodną przeszkodę i wytyczone przez nią tajne przejście, ponieważ jednym pociągnięciem liny zrzucił żagiel. Sprawnie i z niesłychanym wyczuciem wykonał odpowiednie ruchy sterem, a gdy znalazł się w przystani, dokonał nagłego pełnego zwrotu i tym sposobem wytracił prędkość. Burtą delikatnie dotknął pionowej skały, która posłużyła mu za pomost.

Sternik dokonał rzeczy niemożliwych na oczach doświadczonych rybaków, a u rolników swoim manewrem wywołał szok. Twierdza, za jaką uważali swoją zatokę, okazała się lichą ostoją i nie zapewniła bezpieczeństwa. Mężatki zaczęły szlochać, panny piszczeć, dzieciarnia wrzeszczała, jakby ktoś ich ze skóry obdzierał, wojownicy złapali za oręż i szykowali się do ataku. Nawet kalecy i starcy, z czym popadnie, szykowali się na obcych.

- Dobrzy ludzie powstrzymajcie swój gniew i rozlew krwi. Jestem wysłannikiem Aniołów i przybywam do was, by nauczać, a nie zdobywać, karać i walczyć z wami o ten lichy połać ziemi, gdzie niewiele rośnie – największym zaskoczeniem było to, że przybysz posługiwał się ich językiem, a głos wydobywający się z jego ust był wyraźny i mocny. Niewielu w ich klanie urodziło się mówców, lecz żaden z nich nie dorównywał wysokiemu starcowi – Aniołowie, za moim pośrednictwem pragną wam pomóc i dokonać zmian, które powstrzymają nękające was choroby i postępującą deformację.

Jednak ludzie nie chcieli słuchać głosu rozsądku i z bronią zbliżyli się do niego. Wilczały, natychmiast zareagowały na powstałe zagrożenie i wyszły przed ludzi. Warczeniem i strzeżeniem kłów informowały autochtonów, że są gotowe do walki w obronie statku i przybyłych na jego pokładzie ludzi. Jednak to nie powstrzymało tubylców, którzy mając dużą przewagę ilościową, liczyli na zwycięstwo. Kiedy ustawieni w tyralierę z uniesioną bronią, postawili kolejny krok, przybysz przemówił ponownie.

- Odłóżcie broń i zawołajcie do mnie wszystkich swoich braci i siostry oraz ich dzieci by posłuchały wołający mnie głos, aby on spoczął i na nich. Pragnę przekazać wam wszystko, co stanie się do końca waszego czasu. Wsłuchajcie się w głos z moich ust, ponieważ te słowa nie pochodzą ode mnie tylko od najważniejszego, który was prowadzi przez życie, lecz zamiast słuchać, odwracacie się od niego. Ja zaklinam was, mówiąc: Umiłowani moi, dbajcie o sprawiedliwość i pomagajcie słabszym, lecz nie podchodźcie do tego z podwójnym sercem. Nawet, wtedy gdy będziecie uważać, że staliście się lepszymi, niegodziwość będzie waszym towarzyszem i łatwiejszym, mniej uciążliwym wyborem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania